Znalazłem grupę ludzi, którzy są oddani swojemu miastu Jacek Majchrowski, prawnik, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, profesor zwyczajny nauk prawnych, historyk doktryn politycznych i prawnych. W 1974 r. zdobył tytuł doktora na Wydziale Prawa i Administracji, a w 1988 r. jako jeden z najmłodszych w historii UJ uzyskał tytuł profesora nadzwyczajnego nauk prawnych. Od roku 1987 do 1993, kiedy został profesorem zwyczajnym, pełnił funkcję dziekana Wydziału Prawa i Administracji UJ. Członek Komitetu Nauk Politycznych PAN. Od 2002 r. prezydent Krakowa. – Panie prezydencie, mówi się, że prezydent Krakowa musi być profesorem. To oczywiście anegdota, ale czy bycie profesorem prawa pomaga prezydentowi Krakowa? – Od 1990 r., od odrodzenia samorządu terytorialnego w Polsce, na pięciu prezydentów Krakowa trzech to profesorowie: jeden historyk sztuki, jeden wibroakustyk i ja – prawnik. Prawników wśród prezydentów Krakowa było w ogóle dwóch, był także adwokat. Wykształcenie prawnicze niewątpliwie pomaga – pozwala zwrócić uwagę na pewne rzeczy, które komuś niezorientowanemu w prawniczych niuansach mogą umknąć. Ludziom czasami wydaje się, że zostać prezydentem jest bardzo fajnie, bo wtedy się rządzi i decyduje, ale zapominają, że także odpowiada się za swoje decyzje jednoosobowo. Ponosi się odpowiedzialność za każdy podpis. Albo ma się nieograniczone zaufanie do swoich współpracowników, albo trzeba mieć wiedzę i wyczucie tego, co się podpisuje. – W tej kadencji był pan prezydentem, który nie dysponował większością głosów w radzie miejskiej. Przyszedł pan w 2002 r. jako człowiek z zewnątrz, niezwiązany z krakowskim samorządem. Czy ta sytuacja utrudnia pańską pracę, czy wręcz przeciwnie? – I tak, i nie. Fakt, że przyszedłem do urzędu jako osoba, która dotychczas nie brała udziału w jego pracach, odczuwałem jako pewien rodzaj komfortu. Trafiłem do instytucji tworzonej bez mojego udziału, przez moich poprzedników. Przed moją kadencją nie obowiązywały przepisy o konieczności przeprowadzania konkursów przy zatrudnianiu w urzędzie. Zatrudniano tu także ludzi ze swojego kręgu politycznego czy towarzyskiego. Tak więc wyczuwałem opór materii. Patrzono z rezerwą na moje poczynania. Gdy zostałem prezydentem, wprowadziłem od razu zasadę konkursów przy przyjęciu do pracy w urzędzie, przynajmniej w niektórych wydziałach, jeszcze przed wprowadzeniem tej zasady na mocy ustawy. – W 2002 r. odziedziczył pan Kraków z dużym poziomem zadłużenia. Przy pozyskiwaniu środków europejskich jest to poważny problem. Jak pan sobie z tym poradził? – Tak, to było zadłużenie bliskie granicy 60% dochodów budżetu, a więc granicy określonej przez prawo jako maksymalnie dopuszczalna. Więcej, wszystkie środki finansowe były zablokowane przez wieloletnie inwestycje, które były w trakcie realizacji. Dwa pierwsze lata musiałem poświęcić, mówiąc w dużym uproszczeniu, na „przewrócenie” finansów miejskich. Na takie przekonstruowanie budżetu, dzięki któremu znalazły się środki potrzebne na wkład własny przy pozyskiwaniu środków europejskich lub na samodzielne inwestowanie. Konieczne było powiększenie dochodów budżetu miasta – i to się udało. – Z perspektywy czterech lat sprawowania funkcji prezydenta miasta co jest ważniejsze – czy władze miejskie powinny przywiązywać większą wagę do infrastruktury technicznej miasta, czy do usług publicznych, takich jak edukacja lub opieka społeczna? – Oba obszary są jednakowo ważne. To tak jak z pytaniem zadawanym małemu dziecku: kogo kochasz bardziej – tatusia czy mamusię? I tatusia, i mamusię. Infrastruktura jest ważna, szczególnie w takim mieście jak Kraków, które w dużej mierze żyje z turystyki. Liczymy, że w tym roku przyjedzie do Krakowa od 7,5 do 8 mln turystów, a więc tyle, ile przyjeżdża do Egiptu. Trzeba im zapewnić hotele, drogi itd. Ale trzeba także pamiętać o ludziach, którzy tu mieszkają. Zwłaszcza że w Krakowie, podobnie jak w całym kraju, mamy do czynienia z pauperyzacją dużej części społeczeństwa. U nas na to nakłada się dodatkowo specyficzny problem – struktura własności kamienic. Właściciele kamienic, którzy je odzyskali, chcą bardzo często pozbyć się tych lokatorów, którzy nie przynoszą dochodu. Trzeba więc budować mieszkania socjalne i komunalne. W Krakowie szczególnie budownictwo socjalne wymaga nie tylko środków finansowych, lecz także zdolności dyplomatycznych. Lokalizacja budownictwa socjalnego wymaga bowiem negocjacji. Dotychczasowi mieszkańcy obszaru, na którym ma zostać wykonana inwestycja w postaci budownictwa socjalnego, obawiają się napływu nowych, biedniejszych sąsiadów, którzy w ich wyobrażeniu jawią się jako margines społeczny. W takich sytuacjach wyjaśniam i zapewniam, że lokatorzy mieszkań socjalnych będą
Tagi:
Michał Gordon









