Maoiści przeciwko monarchii

Maoiści przeciwko monarchii

Rebelianci skutecznie blokowali stolicę Nepalu Lewaccy partyzanci z Nepalu zapowiadają, że czerwona flaga załopoce na Dachu Świata, ich kraj zaś stanie się kolebką globalnej rewolucji. Na razie partyzanci skutecznie prowadzili przez tydzień blokadę Katmandu. Miała ona charakter niemalże wirtualny. Na autostradzie Prithvi, łączącej stolicę ze światem, rebelianci nie wystawili swych posterunków. Ale wystarczył jeden komunikat prasowy, aby nad półtoramilionowym miastem pojawiło się widmo głodu. Maoiści ostrzegli, że kierowca, który usiłuje wjechać do stolicy, robi to na własne ryzyko. „Powiedzieli, że obetną ręce każdemu, kto uruchomi swój samochód”, opowiada Ganga Chhetri, właścicielka kramu z warzywami. Wielu kierowców dowożących do Katmandu produkty rolne nie odważało się wyruszyć w trasę. Ci, którzy jeździli, zasłaniali tablice rejestracyjne, aby rebelianci nie mogli ich rozpoznać. Żądali też słonej zapłaty za swoje usługi. „Przed blokadą przewiezienie kilograma warzyw do stolicy kosztowało rupię, potem – 7 rupii”, żalił się rolnik Radż Kumar Szrestha. Przed rozpoczęciem blokady do Katmandu wjeżdżało od południa 5 tys. samochodów dziennie. 21 sierpnia naliczono ich tylko 327. W ciągu niespełna tygodnia ceny ryżu, pomidorów, oleju spożywczego, gazu opałowego i innych podstawowych produktów wzrosły w Katmandu niemal trzykrotnie. Prasa w stolicy poinformowała, że na pomoc pospieszyły Indie, organizując dla zagrożonego głodem miasta zrzuty żywności z powietrza. Władze w Nowym Delhi zdementowały tę wiadomość – Indie rzeczywiście wysłały do Katmandu zaopatrzenie, tyle że w 60 ciężarówkach (stolica Nepalu nie ma połączeń kolejowych). Blokada sparaliżowała ruch na autostradzie. A przecież na tej kluczowej arterii komunikacyjnej co kilkaset metrów znajduje się posterunek wojskowy lub policyjny, nad szosą krążą helikoptery, a ciężarówki poruszają się w konwojach, chronione przez pojazdy sił bezpieczeństwa. Właściciele hoteli i zajazdów stanęli w obliczu bankructwa. „W ciągu całego dnia sprzedałam tylko trzy filiżanki herbaty i ani jednego posiłku. Jak zapłacę moje rachunki?”, pytała Sita Silwal prowadząca hotel w Malekhu, zazwyczaj kipiącej życiem miejscowości targowej. Przez tydzień dzieci grały tu w piłkę na środku pustej autostrady. Do świątyni spełniającej życzenia bogini Mankamany przybywało kilka tysięcy pielgrzymów dziennie. W czasie blokady było ich najwyżej 300. Lęk przed maoistami jest wszechobecny. Po tygodniu partyzanci oznajmili, że zawieszają blokadę. Kolumny ciężarówek ruszyły w stronę Katmandu. Ale trzymając stolicę niemal w oblężeniu, maoiści zademonstrowali wszystkim swą potęgę. Nepal, jedyne hinduistyczne królestwo świata, wtłoczone między potężnych sąsiadów – Indie i Chiny – stoi w obliczu groźnego wyzwania. Prowadzący na stokach Himalajów „wojnę ludową” pod sztandarem „marksizmu-leninizmu-maoizmu” zbrojni buntownicy stają się coraz potężniejsi. Kontrolują niemal 40% terytorium państwa, głównie w zachodniej, rolniczej części Nepalu. Atakują posterunki policji, ośrodki administracji i patrole wojskowe. Wojujący maoizm to ideologia na wymarciu. Także Chiny nie udzielają maoistom poparcia. A jednak w himalajskim królestwie lewaccy partyzanci dążący do zastąpienia monarchii republiką komunistyczną wystawili bitną 15-tysięczną armię, z którą nie mogą sobie poradzić królewskie siły zbrojne. Przywódcy maoistów zeszli do podziemia w 1996 r., po tym kiedy ich ugrupowanie zdobyło w wyborach do parlamentu zaledwie dziewięć mandatów na 205. Wydawało się, że partyzantka zostanie zgnieciona w ciągu kilku miesięcy. Król Birendra i jego ministrowie lekceważyli niebezpieczeństwo. Ale rebelianci, na których czele stoi były student agronomii, Puszpa Kamal Dahal, występujący jako towarzysz Prachanda (co znaczy dziki), znaleźli w górskim kraju znakomite warunki działania. Nepal, Kraina Tysiąca Bóstw, ojczyzna Buddy, należy do 10 najuboższych państw świata. Pomoc z zagranicy stanowi połowę budżetu. Katmandu to niemalże zamożna metropolia z kasynami i hotelami, mekka spragnionych wspaniałych krajobrazów zagranicznych turystów, jednakże większość 25-milionowej ludności kraju żyje w nędzy, za równowartość 60 amerykańskich centów dziennie, bez dostępu do oświaty, opieki zdrowotnej czy dobrej wody pitnej. Szerzą się tu choroby zakaźne, które, jak ostrzegają epidemiolodzy, stanowią zagrożenie nie tylko dla Azji. Wielu zrozpaczonych wieśniaków usiłuje znaleźć środki do życia, sprzedając nerki bogatym indyjskim klientom. Rolnik Man Dhoj Tamang, sprzedał swoją nerkę za 70 tys. rupii (930

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 36/2004

Kategorie: Świat