Marek w starciu z morzem

Marek w starciu z morzem

Żywioł

Ktoś powiedziałby, że cały ten urlop Marka i Mireli to była jedna fatalna pomyłka.

1 sierpnia mieli być na weselu u rodziny w Wołominie. I planowali, że najpierw pojadą na wesele, a potem od razu na urlop. Mateusz, syn Marka i Mireli, jako zapalony żeglarz od kilku lat jeździł na tematyczne obozy. Już dawno zaplanował, że latem 2015 r. też pojedzie na żagle. Ale jakimś pechowym zrządzeniem losu w turnusie, który wybiera i pod który rodzice ustawiają swoje urlopy, braknie jednego miejsca. Akurat dla Mateusza. W ostatniej chwili wszystko muszą przesuwać, zmieniać. Na nowo szukać miejsca, kwatery. Mirela:

– Jako nauczycielka nie miałam ze zmianą urlopu problemów, bo były wakacje, ale Marek musiał wszystko przekładać.

Obdzwania pensjonaty, hotele i domy wypoczynkowe nad morzem. Niemal wszędzie komplet, zabukowane. Jedyne miejsce dostępne w tym terminie, czyli od 18 lipca, jest w Gąskach.

– Oboje lubiliśmy spokój, ciszę. Gąski miały takie być. Miały być spokojną odpowiedzią na nadmorskie hałaśliwe kurorty. Nowy wakacyjny plan zakłada, że na wesele do Wołomina pojadą w takim razie w drodze powrotnej z urlopu. Wypoczęci, może nawet opaleni. Póki co po drodze do Gąsek zajadą do Świnoujścia, w odwiedziny do przyszywanego dziadka. (…)

Do nadmorskich Gąsek docierają w sobotę, tuż przed 18.00. Na drugi dzień jest fatalna pogoda. Wieje, pada. Jesień, a nie lipiec. Pierwszy dzień urlopu spędzają więc niemal w całości na kwaterze, w łóżkach. Leniuchują, odpoczywają, oglądają telewizję. Dobrze im. W niedzielny wieczór, jak na zamówienie, leci „Patrol” z Kevinem Costnerem. O pracy ratowników amerykańskiej Straży Wybrzeża. O wzburzonym, rozszalałym Morzu Beringa. W kulminacyjnym momencie filmu grający doświadczonego ratownika Costner szkoli grupę rekrutów. I uczy ich, że na morzu nie można działać w pojedynkę. Tylko działanie w grupie. I właśnie wtedy Marek zasypia.

Mirela z Gosią oglądają „Patrol” do końca.

– Nawet na drugi dzień rano opowiadałam mu, co przespał. Że pokazywali dramatyczną akcję na morzu, że ratowników zalewały gigantyczne fale. Mówiłam, że chciałabym kiedyś takie fale zobaczyć. Że może jesienią przyjechalibyśmy nad morze jeszcze raz.

A Marek na to:

– Spokojnie, przyjedziemy, jeszcze ze 100 lat masz ze staruchem, nic się nie martw.
A potem idzie do sklepu po bułki i wraca ze słowami:
– Chyba dzisiaj jest wzburzone morze, o którym mówiłaś. Nie musimy czekać do jesieni.
Biegną z Gosią uwiecznić złe morze na zdjęciach. Mirela szykuje śniadanie. Jedzą je potem we trójkę, niespiesznie.
Gdyby nie trasa do Sarbinowa. Gdyby poszli tylko na plażę, a potem zeszli na obiad. Po drodze zatrzymują ich jednak kolejne przystanki. Los wyznacza im drogę do plaży, opóźnia, steruje.

Mirela:
– Jeden z przystanków. Zbaczamy z drogi i wstępujemy do lokalnego sklepu. Ale kiedy nadchodzi nasza kolej i już mamy kupować sok, wpycha się przed nas jakiś potężny facet. Pojawia się nie wiadomo kiedy, nie wiadomo skąd. Nie pamiętam już dokładnie, co chciał, ale chyba rozmienić pieniądze. A gdyby się nie wepchał, gdyby nas nie zatrzymał? Czekają cierpliwie na swoją kolej. Nigdzie się nie spieszą. Mija dobrych kilka minut. Potem następny przystanek. Kupują latawiec, bo taki wiatr, że szkoda byłoby nie skorzystać. Znowu się zatrzymują, tym razem przy stoisku. I kolejnych kilkanaście minut. Na koniec, tuż przed zejściem na plażę, jeszcze w Sarbinowie, ich uwagę przykuwa stoisko z materacami i deskami piankowymi.
Mirela: – Marek zastanawiał się nad deską, ale w końcu wybraliśmy zwykły materac. Taki dmuchany, żeby można było się położyć na wodzie. Na plaży wiatr od razu porywa latawiec. Gosia piszczy. Marek go łapie. Zrywają się coraz większe podmuchy. Morze szaleje.

Gdyby nie te przystanki, być może przeszliby spokojnie przez plażę na kwaterę.

Kiedy już po wszystkim karetka zabiera Mirelę z córką do szpitala, Marka jeszcze długo nie będzie. Fale cofające wynoszą go daleko w morze. Ratownicy są bezsilni, trwa przeczesywanie brzegów. Dopiero trzy godziny później, kilkanaście kilometrów dalej morze wyrzuci go na brzeg. Razem z dwoma potężnymi konarami.

– Zupełnie tak, jakby wyrzuciło trzy przedmioty – Mireli załamuje się głos.

Morze oddaje Marka tylko dlatego, że prąd nagle się zmienia. Fale ustają. Wszystko ucicha, uspokaja się. Jakby naturze przez chwilę było wstyd. Wiatr milknie, robi się cieplej. Wraca lato.
Kiedy ratownicy znajdują go na piasku, one są już w szpitalu. Jakiś lekarz, chyba psychiatra, uparcie dopytuje Mirelę, czy na pewno wie, co się stało.

Głupie pytanie. Przecież Mirela wie. Że Marka znaleźli przed chwilą na brzegu i podjęto próbę reanimacji. Że o niego walczyli, ale żywioł okazał się silniejszy.

– Lekarz męczył mnie dalej. Czy zdaję sobie sprawę, że trzeba wszystkich powiadomić. Ale jak miałam to niby zrobić, będąc sama, tak daleko od rodziny, od domu? – pyta. (…)

Strony: 1 2 3

Wydanie: 42/2016

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy