Męski przystanek

Chciała pomagać ludziom, ale niekoniecznie za cenę swojego życia

Dwie godziny na to, żeby opowiedzieć o wyższości jednego kremu nad drugim. Dominika nie przypuszczała, że konferencja prasowa potrwa tak długo. Zaparkowała przy odległym wyjściu z Łazienek. Teraz zdyszana biegła alejkami, no raczej stawiała duże kroki. Pusto, jeszcze zimno. Szaro. Machnęła ręką. Dzień źle się układał. Janek chyba znowu powie, że ma zajęty weekend, no tak, to żaden narzeczony, za to ojciec zadzwoni z pytaniem, kiedy kupi sobie lepszy samochód. W redakcji też ją uszczypną. Machnęła ręką ze złością. Z torby niebezpiecznie zaczęły wychylać się materiały z konferencji. Przystanęła przy ławce. Że też komuś chce się tu przesiadywać. Kątem oka zauważyła mężczyznę. Upchnęła papiery. Znowu machnięcie, ale torbą. – Przepraszam – rzuciła, bo uderzyła go w bark. Milczał. Tylko osunął się na ziemię. Stała i gapiła się na niego. Leżał, policzek przytulony do burego trawnika. Pochyliła się. Jęknął.
Komórkę znalazła dopiero po chwili. Z oddali nadchodziła jakaś kobieta. Zobaczyła tę dziwną parę i zaraz zawróciła.
– Niech pani mnie nie zostawia – zdołał wyszeptać, kiedy sanitariusze upychali go do karetki. – No, jedzie pani? – zniecierpliwiony sanitariusz próbował zamknąć drzwi. – Tak, oczywiście – odpowiedziała.
– A więc nie jest pani nikim z rodziny – lekarz przyglądał się jej nieufnie.
– Trzeci raz to panu powtarzam – Dominika czuła zmęczenie. – Ale ja go znalazłam, więc chyba może mi pan powiedzieć, jaka jest sytuacja.
“Jaka jest sytuacja” – szybciej powiedziała, niż pomyślała. Tego zwrotu zawsze używała, kiedy jej mąż przenosił się z oddziału na intensywną terapię, potem znowu mógł poleżeć z ludźmi. Aż umarł. Nigdy nie odważyła się zapytać, czy będzie zdrowy, czy przeżyje. Miękkie pytanie o sytuację pozwoliło lekarzowi wybrnąć.
– Sytuacja? – lekarz wstał. – Siedział tam od paru godzin. Zasłabł. Gdyby nie pani, nie wiem, jakby się to skończyło.
– Mogę do niego zajrzeć? – zapytała.
– Na chwilę – już był zajęty jakąś inną historią choroby. Ale podniósł wzrok. Dominika stała przy drzwiach. – Czy telefonował pan do rodziny? – zapytała. – Pewnie są przerażeni.
– On mieszka sam – odpowiedział lekarz. – Powiedział, że jest rozwiedziony i w ogóle nie ma nikogo, kogo chciałby zawiadomić o swojej chorobie.
Spojrzał na Dominikę. Nawet nie ukrywała uśmiechu.

Przypadkowa złodziejka

Wstyd jej było, bo zamiast przejąć się jego chorobą, szukała w nim czegoś, o czym mogłaby opowiedzieć przyjaciółkom. W końcu scena w Łazienkach była filmowa. No nie, jak ja już kogoś uratuję, to musi wyglądać jak listonosz, pomyślała. Mężczyzna wydał się jej nijaki i starszy niż w karetce. Tylko ręce miał mocne.
– I jak? – zapytał. – Rozczarowana?
Poczuła, że się czerwieni. – Cieszę się, że pan żyje – odpowiedziała chłodno.
Po kilku minutach Piotr, bo tak miał na imię, wydał się jej sympatyczniejszy. Dopiero pielęgniarka, która o zmierzchu przyniosła jakieś pigułki, wyrzuciła ją. – Mam prośbę. W moim mieszkaniu, w gabinecie, w szufladzie biurka są dokumenty, muszę je jutro podpisać. Tylko ty mi możesz pomóc – tym zaskoczył ją na pożegnanie.
O całej historii przypomniała sobie dopiero następnego dnia rano. Ciężki pęk kluczy leżał na półce. W porządku, w redakcji musi być o dziesiątej. Przedtem podrzuci Piotrowi te papiery.
Mieszkanie zrobiło na niej jak najgorsze wrażenie. Męski przystanek. Nieprzychylny kobietom. Stosy gazet, dokumenty, no tak, przecież jest prawnikiem. Dziwne pamiątki z dalekich podróży, kasety. Nie powiedział jej, że ma kanarki. Zmieniła wodę. Podfrunęły zadowolone. Rozejrzała się. Czy ta wnęka zasługiwała na miano gabinetu? Widocznie lubił nazwy przerastające rzeczywistość.
Znalazła kopertę. Poczuła się nieswojo, bo wszystko tu było cudze. Jeszcze tego mi brakowało, pomyślała. Jakbym nie miała się czym zajmować. W końcu zawiozłam faceta do szpitala, no, nawet gazety mu kupiłam, miły się okazał i w ogóle…
Zachrobotał klucz. Dominika przez ułamek sekundy zdążyła pomyśleć, że to złodziej, potem, że morderca. Z ulgą stwierdziła, że do mieszkania wchodzi ruda dziewczyna. Ale już w środku coś gotowało się ze złości. Biedaczek, samotny, idiotkę z niej robi. – Kim pani jest? – Dominika krzyczała bardziej ze strachu niż chęci usłyszenia odpowiedzi.
Kobieta przyglądała się jej z osłupieniem. – Złodziejka – pisnęła i wybiegła z mieszkania.
Dominika upchnęła kopertę do torby. Też coś. Koniec z biednym Piotrem. Niech tę rudą prosi o pomoc. Ona się nie nadaje do takich spotkań. W końcu nie po to wybrała miłą pracę dziennikarki w dziale “Uroda”, żeby się teraz wplątywać w jakąś aferę matrymonialno-miłosną. Bo co do jednego Dominika nie miała wątpliwości. Ruda była kochanką Piotra.

Klucze tylko dla pań

Za drzwiami stał dozorca. Jedyne, co znalazł w domu, to jakaś psikawka, która miała pieprzem wypalać oczy. Dozorca wolałby jej nie wypróbowywać, ale ta złodziejka na szczęście nie stawiała oporu. Blada jakaś i ręce się jej trzęsą. Że też pan mecenas ma takiego pecha. Kobieta mu się włamała.
Dopiero po chwili Dominika zrozumiała, że ruda i dozorca naprawdę uważają ją za złodziejkę. – Przecież mam klucze – powiedziała. – A to już pani opowie policji – dozorca triumfalnie wskazał w stronę windy.
Policjant również uznał, że najprostszym rozwiązaniem będzie spotkanie z Piotrem. Niech powie, która z tych dwóch kobiet ma prawo mieć jego klucze. – Tylko proszę ostrożnie – Dominika opowiedziała o ponurej przygodzie Piotra.
– Kłamie – burknęła ruda. – Jestem jego narzeczoną. Nie dałby kluczy obcej, takiej jednej…
– No, no – policjant musiał je rozdzielić.
– Nie mam czasu – Dominika próbowała się ratować. – Muszę jechać do redakcji.
– Dziennikarka-złodziejka – podniosła głos ruda.
Wszedł inny policjant. Naradzał się z kolegą. Spojrzał na nie z obrzydzeniem. – On stracił przytomność – na razie się nie dowiemy, która z pań kłamie. O żadnym przesłuchaniu nie ma mowy.
Cisza.

Podwójne włamanie

Ojciec zawsze się z niej śmiał. – To nie jest żadne dziennikarstwo – powtarzał. – Raz byś opisała jakąś aferę, potropiła, to bym wiedział, po co studia kończyłaś, a tak… Ojciec machał ręką. Dominika wiedziała, że myślał nie tylko o jej banalnych tekstach, zachęcających do nowych balsamów, ale też o samotności. Już od trzech lat watowała weekendy różnymi nieudacznikami.
Ruda wybiegła pierwsza. Dominika znowu musiała wszystko upychać w torbie. Pojedzie do szpitala. Nie, nie może. Przecież jest podejrzana. Wyciągnęła kopertę. Zajrzała do środka. Dokumenty świadczące, że jakaś firma o zabawnej nazwie naraziła skarb państwa i tak dalej. Już chciała schować kopertę, kiedy spojrzała na listę, spis kierownictwa. Szefową była Anna B., ta sama, która właśnie wybiegła z policyjnego posterunku. Ruda.
Siedziała w samochodzie i coś opowiadała przez komórkę. Dominika stała za rogiem. Jeśli ruszy, to koniec. Tymczasem ruda wysiadła z samochodu. Rozejrzała się. Nie, jednak jedzie.
Dominika zdążyła wsiąść do taksówki. – Za tym czerwonym samochodem – jej głos był błagalny.
Taksówkarz obejrzał się. – Spokojnie, od takich rudych świat się roi, a niewiele było rozwodów. Niech się pani nie martwi.
Nie odpowiedziała. Już domyśliła się, gdzie jadą. Znowu do Piotra. Ta kobieta ma chyba z dziesięć par kluczy. Przecież tamte skonfiskowali policjanci. Kiedy skulona płaciła taksówkarzowi, pomyślała o ojcu – będzie dumny. I o Piotrze, że jak jeszcze raz straci przytomność…
Stanęła przed drzwiami i przez moment pomyślała, że powinna zapukać. Ale po prostu weszła. Ruda wyrzuciła wszystko z szuflady biurka. Dokumenty spadały na podłogę. Kanarki krzyczały po każdym stuknięciu.
– Ja to wszystko mam – powiedziała Dominika i wtedy naprawdę się przestraszyła. Bo jadąc windą, układała sobie, jak zadzwoni do kolegi ze znanej gazety i zaproponuje wstrząsający reportaż, no i jak Piotr będzie chciał się odwdzięczyć. Ale kiedy ruda odwróciła się, w ręce miała najprawdziwszy pistolet. A tego nie przewidziała w swoim pierwszym reportażu. Potem jeszcze Dominika pomyślała, że ojciec nie daruje jej takiej głupiej śmierci.

Trochę więcej
przytomności

Kobieta wyszarpnęła torebkę. – Miło, że przyjechałaś. Towar z dostawą do domu.
– To nie jest twój dom – głos Dominiki brzmiał płaczliwie.
– A co? – ruda uśmiechnęła się. – Jakieś love story? No, będę musiała przerwać tę wzruszającą historię. Trochę się namęczyłam, zanim go uwiodłam. Nie jest wcale taki łatwy, a musiałam tu wejść, bo miał papiery na moją firmę. Za dużo nie będę ci opowiadać, w końcu na tamtym świecie ci się nie przyda. Ale muszę się pochwalić – parę nocy tu spędziłam. Tyle, ile potrzebowałam, żeby zdobyć klucze. Ten twój Piotr jest najlepszym adwokatem w Warszawie, no prawie najlepszym. Mój były wspólnik go wynajął, tylko nie przewidział, że pan Piotr ma miękkie serce i że w końcu mi ulegnie. A że chodzi o wielkie pieniądze, twoje życie jest nic nie warte.
Kanarki krzyknęły. Dozorca opowiadał później, że wszystkim będzie polecał tę niewinną psikawkę z pieprzem. Ruda strzeliła, ale oślepiona trafiła w obraz.
– Jakieś stuki usłyszałem – wyjaśniał później. – Ani mi do głowy nie przyszło, że to one znowu wróciły. Przecież dopiero co je policja zabrała. A to się baby uparły. I żeby się o faceta zabijać.
Dominika siedziała na podłodze i płakała. Chce wrócić do swoich kremów i wygładzania zmarszczek. Niech policjanci oddadzą Piotrowi tę kopertę. Ona chce zadzwonić do ojca. Chce do domu. Chce do pracy. Chce, żeby było tak jak kiedyś.
– Spokojnie – policjant pomógł jej wstać. – Zachowała się pani głupio, ale dzielnie.
Dominika uśmiechnęła się. – Czy mogę ojcu przekazać tylko ten drugi przymiotnik? – zapytała.
– Oczywiście i właścicielowi koperty też. Odzyskał przytomność, wyjaśnił, że dał pani klucze. Ale był wstrząśnięty informacją o oszustwie tej drugiej kobiety. Podobno już od dawna znajdował poprzekładane dokumenty. Wreszcie zaczął je przechowywać w kancelarii. Te, po które pani poszła, przywiózł na jedną noc. No i zemdlał. Chyba powinna go pani odwiedzić – policjant mówił najłagodniej, jak potrafił.
Pokiwała głową. Już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Nie wróci do badania jakości pudru. Niepotrzebnie prosiła tego policjanta, żeby cofnął czas.
Wymarły, wieczorny szpital. Lekarz wyjrzał z dyżurki. – O, to pani
– uśmiechnął się. – Słyszałem, że trafiła pani na coś lepszego niż żona. Gratuluję odwagi.
Stanęła u wezgłowia łóżka. – Właściwie nigdy nie widziałam cię stojącego – uśmiechnęła się.
– Jestem wtedy jeszcze przystojniejszy – zapewnił. Spoważniał. – Nie zostawiaj mnie – kurczowo trzymał jej dłoń.
– Pod jednym warunkiem – odpowiedziała, a jego palce zacisnęły się jeszcze mocniej. – Że już nigdy nie stracisz przytomności.
– Przecież to było tylko parę godzin
– niepewnie się uśmiechnął.
– Tak, ale jak tracisz przytomność, moje życie zbytnio się zmienia – teraz ona nie chciała puścić jego dłoni.

Wydanie: 14/2001, 2001

Kategorie: Przegląd poleca

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy