Miał tylko belkę

Miał tylko belkę

Piotrek uratował się, płynąc na belce. Woda wyrzuciła go półtora kilometra od domu. Jego mama i brat utonęli

Żona sołtysa Wszachowa w gminie Baćkowice, Marianna Zdziebło, pamięta, że pierwsza wtorkowa nawałnica 24 lipca zaczęła się o godz.
16 i trwała prawie dwie godziny. Potem wszystko się uspokoiło. Jeszcze dziesięć minut przed tragedią rozmawiała z sąsiadką, Janiną Chrapek. – Nie widać było żadnego zagrożenia – opowiada. – Zastanawiałyśmy się, kiedy wreszcie skończą się burze. Pogadałyśmy trochę i rozeszłyśmy się do domów.

Wszyscy widzieli,
nikt nie mógł pomóc
Ledwie sołtysowa zdążyła dojść do swoich zabudowań, gdy nagle ujrzała fale wysokie na pięć metrów. Leniwa zwykle rzeczka Piotrówka zamieniła się w rwącą rzekę. W jednej chwili zniszczyła most i wdarła się do gospodarstwa Chrapków, zmiotła z powierzchni ziemi wszystkie zabudowania, porwała znajdujących się tam ludzi. Sołtysowa słyszała krzyki dzieci, rozpaczliwe wołania: „Mamo, ratunku!”. – Widziałam to na własne oczy, ale nie mogłam pomóc – nie może uspokoić się kobieta. – Wezwaliśmy straż, policję i pogotowie. Tylko tyle…
Henryk Rycąbel zobaczył wszystko z odległości 100-150 metrów. Woda z olbrzymią siłą uderzyła najpierw w stodołę. Mężczyzna słyszał łoskot łamanych belek. Potem runęły obórki, fala zabrała krowę i cielę. I nagle w domu otworzyło się okno. Woda uniosła dach, ściany rozsypały się w drobne kawałeczki. – Dzieci unosiły się na falach, ale nic nie mogłem zrobić – płacze. – To był straszny żywioł.
W mieszkaniu znajdowała się matka z trójką dzieci. Ona i najmłodszy chłopczyk momentalnie znikli w spienionej wodzie. Najbliżsi sąsiedzi zobaczyli jeszcze 13–letniego Piotrka, który płynął na belce. – Trzymaj się drewna! Nie puszczaj! – krzyczeli wszyscy, ale wkrótce i on zniknął im z oczu.
15-letnia Beata płynęła na grzbietach fal, trzymając się z całych sił krawędzi wersalki. Łóżko kręciło się, w pewnym momencie zaczepiło się wysoko na drzewie, a razem z nim dziewczyna. Wisiała tak ponad dwie godziny. Strażacy stali po drugiej stronie rzeki i nic nie mogli zrobić. Tadeusz Słomka, krewny Beaty, wszedł do sięgającej po szyję wody. Sznurem przywiązał się do drzewa i wskoczył na wystający z toni płot. – Zsuwaj się powoli po wersalce i chwyć mnie za szyję – tłumaczył wystraszonej dziewczynie. Gdy tylko zbliżyła się do niego, złapał ją mocno, ściągnął z drzewa i wyprowadził z wody. Cały czas Słomkę ubezpieczał Jerzy Suska.

Została kupa gruzu
Bolesława Chrapka, ojca rodziny, nie było w tym czasie w domu. Po pierwszej nawałnicy wybrał się w pole, by zobaczyć, jakie są zniszczenia. 14-letni Andrzej, brat Piotrka i Beaty, dosłowne kilka chwil przed tragedią wyszedł do kolegi. Gdy wrócił, po zabudowaniach nie było już śladu.
Piotruś wrócił dopiero po godzinie. Woda wyrzuciła go jakieś półtora kilometra od domu. Był cały poobijany, przemoczony i oszołomiony. Trząsł się ze strachu i wyczerpania. Sąsiadka przebrała go w suche ubranie, potem zaprowadziła do karetki pogotowia. Do szpitala w Opatowie trafili też Beata i Andrzej. Nikt nie wiedział, co stało się z Janiną i Pawełkiem. Sąsiedzi i strażacy szukali ich do późnego wieczora. Ciała matki i dziecka znaleziono dopiero następnego dnia, prawie dwa kilometry od domu, we wsi Krowiniec.
Mieszkańcy Wszachowa i okolicznych wsi przychodzą na miejsce tragedii. Z zabudowań pozostało tylko trochę kamieni i belek. Tu, gdzie teraz jest olbrzymia wyrwa, stała stodoła, woda porwała ją razem z fundamentami. Kawałki dachu domu leżały 200 metrów dalej, reszta popłynęła z wodą. W zaroślach zatrzymało się kilka słoików z przetworami. Obok drzewa leży zniszczona wersalka, na której ratowała się Beata.
Ludzie z podziwem patrzą na Tadeusza Słomkę. – Wielu przecież stało, ale nikt nie odważył się wejść do wody, tylko on. Powinien dostać nagrodę, wystąpić w telewizyjnym programie „Zwyczajni niezwyczajni” – mówią mi. Sam bohater nie uważa, by zrobił coś wielkiego. – Przecież umiem pływać – wzrusza ramionami. Razem z innymi ogląda miejsce, gdzie jeszcze niedawno stało gospodarstwo jego kuzyna, gdzie tętniło życie i słychać było śmiech dzieci. Teraz wokół martwo, nawet ludzie ściszają tutaj głos. Po odejściu wielkiej wody widać, że zabudowania Chrapków stały w starym korycie rzeki. A Piotrówka znów płynie spokojnie – jak przed tragedią.

Będzie nowy dom
Andrzej i Piotrek wyjechali na kolonie do Świdnika koło Lublina, Beata nie chciała. Słyszała, że tam też jest rzeka. Na razie dla ocalałej rodziny znalazło się miejsce w opuszczonym budynku. Nie zostało im nic, wszystko zabrała i zniszczyła woda. Pomoc nadchodzi ze wszystkich stron. Okoliczni mieszkańcy wiedzą, że u Chrapków nigdy się nie przelewało. Mieli kawałek pola i dziesięcioro dzieci do wykarmienia. Najstarsze już się usamodzielniły.
Najważniejsze teraz, by jak najszybciej stanął dom. Na nowej, położonej wyżej działce już rosną mury. Pomagają sąsiedzi – sami zrobili wykopy, rozrobili cement i zalali ławy. Dom ma mieć 80 metrów kwadratowych, zbudowany zostanie z pustaków. Część cementu kupiła gmina, część dała Cementownia „Ożarów”, kamień przekazały Kamieniołomy Świętokrzyskie w Baćkowicach, od Stolbudu z Włoszczowej mają być okna. Ludzie przynoszą pościel, garnki oraz meble. Na konto budowy wpływają też pieniądze. Na razie jest 15 tys. zł. Wójt Marian Partyka wierzy, że we wrześniu dzieci Chrapka wyjdą do szkoły już z nowego domu.

Wydanie: 2001, 34/2001

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy