Ucze(l)nie prowincjonalne

Ucze(l)nie prowincjonalne

Wielka szansa dla małych miejscowości, gdyby było mniej hochsztaplerów

Zaczęły się zapisy na indeks. Boom dla uczelni wyższych trwa. Ze wszystkich badań wynika, że ludzie z wyższym wykształceniem mają dziś znacznie większe szanse na zatrudnienie niż pozostali. Wzrosną one jeszcze bardziej, gdy będziemy pełnoprawnymi członkami Unii Europejskiej. Takiej koniunktury nie są w stanie ”skonsumować” uczelnie państwowe, zwłaszcza że nakłady na szkolnictwo wyższe spadają ostatnio dramatycznie, w ub. roku aż o 80%. Na nie zagospodarowane pole wchodzą uczelnie prywatne.

Kto idzie do uczelni prywatnej? Panuje stereotyp: dziecko bogatych rodziców, które nie dostało się na państwową. W Warszawie rzeczywiście znajduje to potwierdzenie. Ale maturzyści z mniejszych miast, którzy często nie startowali do renomowanych uczelni państwowych, bo wiedzieli, że wychodzą z gorszych szkół i odpadną na starcie, decydują się na uczelnie niepaństwowe z konieczności. Poza tym – koszty studiowania w dużym mieście na uczelni państwowej, ale bez szans na stypendium, akademik i stołówkę, są. wyższe niż w prywatnej, do której dojeżdża się z rodzinnego domu.

Jerzy Chłopecki, prorektor Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, twierdzi, że w jego szkole 34% studentów to zdolna młodzież wiejska. Dotychczas tacy młodzi ludzie wyjeżdżali do dużych miast i stamtąd już nie wracali. Dzięki szkołom prywatnym na akademickiej mapie Polski znalazły się miejscowości, które nigdy nie miały tradycji kształcenia na poziomie wyższym niż średni.

Która dobra?

Lektura materiałów promocyjnych uczelni niepaństwowych może młodego człowieka przyprawić o zawrót głowy. Jest w nich mowa nie tylko o wspaniałych warunkach studiowania, ale o świetlanych perspektywach po otrzymaniu dyplomu. Sporadycznie zdarza się taka konkretna informacja, jak zapowiedziane przez Tadeusza Koźluka, rektora Prywatnej Wyższej Szkoły Businessu i Administracji w Warszawie, usuwanie co roku ”narośli” programowych.

Bardzo trudno zorientować się na podstawie tych tęczowych informatorów, które prywatne uczelnie są lepsze, które gorsze. O rozgłosie i popularności niektórych uczelni decyduje ich aktywna promocja, nie zawsze pozostająca w zgodzie z rzeczywistą rangą dydaktyczną i naukową. Pewne światło na to zagadnienie rzuca GUS, który ustalił, że większość pierwszoroczniaków wyższych szkół prywatnych wcześniej przepadła na egzaminach wstępnych do bezpłatnych szkól państwowych.

Są uczelnie zdecydowanie dobre, jak w Pułtusku, czy wielokrotnie opisywana w entuzjastycznych artykułach nowosądecka, bo opierają się o kadry z renomowanych uniwersytetów. Opinią elitarnej cieszy się Szkoła Nauk Ścisłych przy PAN, przyjmująca na pierwszy rok tylko 40 osób, co gwarantuje partnerskie stosunki ucznia z mistrzem.

Ale jedyny istniejący od 1994 roku system sprawdzania poziomu kształcenia w szkołach niepaństwowych jest prowadzony przez Stowarzyszenie Edukacji Menedżerskiej Forum. To kopia wzorów stosowanych na Zachodzie. – Mało jest szkół, które zgłaszają swe programy do akredytacji – mówi prof. Stefan Kwiatkowski, przewodniczący komisji akredytacji. Dotychczas akredytację mają Bielska Szkoła Biznesu, Wyższa Szkoła National Louis University w Nowym Sączu, Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego w Warszawie oraz Wyższa Szkoła Zarządzania i Bankowości w Krakowie.

Prorektor Jerzy Chłopecki przyznaje, że obok uczelni dobrych egzystują bezkarnie szkoły o skandalicznym poziomie nauczania, w których zajęcia odbywają się wtedy, gdy dojedzie wykładowca. Takie studia są za to zupełnie bezstresowe, ponieważ na kolejny semestr przechodzą wszyscy, którzy płacą. Chłopecki nie zgadza się jednak z opinią wychodzącą z renomowanych uczelni państwowych, że duża uczelnia może być dobra. Zdaniem prorektora z Rzeszowa, niechęć środowiska naukowego do szkół prywatnych ma wiele źródeł. Po pierwsze: konserwatyzm środowiska naukowego, w którym traktowanie edukacji jako towaru kłóci się z tradycyjną wizją oświaty jako misji. Ale przecież, zauważa Jerzy Chłopecki, uczelnia państwowa też się sprzedaje. Chodzi nie tylko o organizowane w jej murach płatne studia zaoczne, wieczorowe, ale i o rozmaite półprywatne szkoły biznesu, egzystujące np. przy politechnikach.

Przemilcza się też fakt, że większość państwowych uczelni czerpie spore zyski, prowadząc w szkołach prywatnych uzupełniające studia magisterskie. W jednej można zrobić dyplom Uniwersytetu Jagiellońskiego, w innej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, a w jeszcze innej Szkoły Głównej Handlowej. Dla państwowej uczelni to doskonały interes. Jej pracownicy dorabiają do chudej akademickiej pensji, a sama uczelnia wzbogaca budżet, czerpiąc zyski z marży pośrednika.

Darowanemu koniowi…

Funkcjonowanie wielu uczelni niepaństwowych możliwe jest dzięki temu, że mogą zatrudniać kadrę z innych renomowanych ośrodków. W Zachodniopomorskiej Szkole Biznesu np. pracuje 12 profesorów, związanych z Uniwersytetem Szczecińskim. Niektórzy z nich są już emerytami. Poza tym ZSzB zatrudnia kilku profesorów zza granicy.

Jak zdobywa się szacowne grono? Adam Kosecki, prorektor Wyższej Szkoły Humanistycznej w Pułtusku: – Jeżeli firma płaci wystarczająco wysokie honoraria, to nie ma większych problemów z pozyskaniem utytułowanych wykładowców.

MEN nie stawia prywatnym uczelniom żadnych ograniczeń co do liczby studentów, przypadających na jednego profesora lub doktora habilitowanego. Gdyby bowiem wprowadziło kryterium normatywu – 14 studentów na jednego nauczyciela – wszystkie uczelnie prywatne musiałyby zamknąć podwoje.

Nowy rządowy projekt ustawy o szkolnictwie wyższym stawia zatrudnionym profesorom  szczególny warunek: musi to być dla nich praca na tzw. pierwszym etacie. Ledwo go przesłano do komisji sejmowej, w kilku gazetach krakowskich pojawiło się ogłoszenie takiej treści: ”Kupię oświadczenie o gotowości podjęcia pracy na pełnym etacie w Profesjonalnej Szkole Biznesu”.

– To skandal – uważa Ryszard Pawłowski, twórca Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu, przewodniczący Konferencji Rektorów Uczelni Niepaństwowych. Równie oburzony jest prof. Aleksander Koj, przewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polski: – Kupowanie uprawnień to przykład cynicznych działań, jakie podejmują niektóre uczelnie prywatne.

– Musimy być przygotowani na zaostrzenie przepisów – tłumaczy się inż. Jan Spiechowicz, kanclerz PSzB i autor ogłoszenia. Spiechowicz nie chciał ujawnić, za ile kupi profesora. – To sprawa negocjacji – odpowiada.

Jerzy Chłopecki obawia się, że wymóg resortu, motywowany troską o wysoki poziom kształcenia, w praktyce zadziała odwrotnie. W uczelni mogą wykładać nobliści i będzie to bez znaczenia, jeśli nie zostaną zatrudnieni na pierwszym etacie; za to profesor z habilitacją, godząc się na pierwszy etat, jest w sytuacji darowanego konia, któremu nikt w dorobek naukowy nie zagląda.

Dziś też jest w sytuacji uprzywilejowanej; choć w jakim stopniu, nie wiadomo. Właściciele szkół niepaństwowych chętnie mówią o osiągnięciach, ale nie o pensjach czy honorariach. – Mogę tylko powiedzieć, że są to sumy wręcz nieporównywalne z wynagrodzeniem w uczelniach państwowych – mówi nam jeden z profesorów w Warszawie.

Skądinąd dowiedzieliśmy się, że za 45 minut wykładu płaci się 200 zł, z reguły wykład jest dwugodzinny. Adiunkci za godzinę ćwiczeń otrzymują połowę tego.

Rządowy projekt ustawy o szkolnictwie wyższym na tyle zaniepokoił organizatorów uczelni niepaństwowych, że wystąpili z własnym projektem ustawy. Przygotowało go Stowarzyszenie Rektorów i Założycieli Uczelni Niepaństwowych. Główne założenie projektu obywatelskiego to likwidacja Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego. Uczelnie wyższe państwowe i niepaństwowe będą mogły powstać, gdy uzyskają wstępną akredytację trzech już istniejących uczelni. Po spełnieniu tego warunku MEN ograniczy swą rolę do wpisania szkoły do rejestru w ciągu 30 dni od złożenia dokumentu.

Projekt zrównuje studentów wszystkich uczelni w prawach do korzystania z pomocy  materialnej państwa. Stwarza też możliwość dofinansowania uczelni niepaństwowych z  budżetu państwa.

Studentów uczelni niepaństwowych jest około 350 tysięcy, więc zebranie 100 tysięcy podpisów, niezbędnych do przekazania obywatelskiego projektu do Sejmu, nie jest problemem.

Kłódka na drzwiach

Żeby uzyskać zezwolenie na założenie uczelni niepaństwowej, trzeba zatrudnić co najmniej ośmiu profesorów i doktorów habilitowanych, jeśli uczelnia chce prowadzić studia magisterskie. Na studiach zawodowych –  czterech profesorów i doktorów habilitowanych oraz ośmiu doktorów z udokumentowanym dorobkiem naukowym. Wszyscy powinni mieć specjalizację odpowiadającą kierunkowi studiów.

Aby rozpocząć działalność, trzeba dysponować kapitałem około 1 mln zł. Minister nie ma uprawnień do nadzoru nad sposobem wydatkowania praz uczelnię pieniędzy, może jedynie kontrolować kwalifikacje kadry i program kształcenia. Resort za każdym razem przypomina, że uczelnia niepaństwowa nie ma właściciela, bo nie jest ona przedmiotem własności. Uczelnia ma jedynie założyciela, tak stanowi ustawa.

Mówi rektor Prywatnej Wyższej Szkoły Businessu i Administracji w Warszawie, Tadeusz Koźluk: – Są ignorowane elementarne wymagania wobec tych szkół w zakresie sal wykładowych, bazy dydaktycznej. A zwłaszcza kadry, która w ostatnich 10 latach zwiększyła się tylko o 7 procent. Niekontrolowany wzrost uczelni prywatnych spowodował ogromny popyt na nauczycielskim rynku pracy. Doszło do tego, ze nauczyciele akademiccy wykładają  w 3, 4 a nawet 7 uczelniach. Tak, że goniący za łatwym zarobkiem wykładowca często przybiega na wykład nie przygotowany. W konsekwencji zupełnie zaniedbano badania naukowe, podstawę dydaktyki akademickiej.

Póki co, decyzja o likwidacji szkoły może być wydana w stosunku do uczelni niepaństwowej tylko wówczas, gdy prowadzi ona działalność niezgodną z ustawową. Poprzedzić ją musi wezwanie ministra edukacji do usunięcia niezgodności w oznaczonym terminie. Szkoła może się odwołać do NSA, do Sądu Najwyższego lub prosić o ponowne rozpatrzenie sprawy przez MEN. W praktyce oznacza to procesowanie się latami.

W połowie ub. roku Rada Główna Szkolnictwa Wyższego rozpatrywała sześć odwołań od decyzji o likwidacji. Pozytywnie zaopiniowano tylko jeden, dotyczący Wyższej Szkoły Zarządzania w Gdyni. Odrzucono wnioski Wyższej Szkoły Promocji w Warszawie i Prywatnej Wyższej Szkoły Językowo-Ekonomicznej Eurocollege w Gdyni.

Warszawiacy do domu

O tym, czy złożyli papiery pod właściwy adres, niedawni maturzyści przekonują się zazwyczaj za późno.
Bywa to lekcja bolesna, wciągająca żółtodziobów w rozgrywki dorosłych. Ostatnio w takich awanturach uczestniczą studenci Wyższą Szkoły Ekonomicznej w Nisku. Jej założycielem jest mgr Janusz Merski, prezes Spółki z o.o. Druk-Tur, która ma agencję ochroniarską, 13 szkół policealnych oraz dwie Wyższe Szkoły Ekonomiczne – w Warszawie i w Nisku. Merski używa tytułu docenta; sam go sobie nadał.

Szkopuł w tym, że za prawdziwego ojca szkoły uważa się także jego wspólnik, dr Bogusław Ślusarczyk. Jest jeszcze trzecia ważna persona w tym konflikcie: prof. dr hab. Zdzisław Bombera, którego ze Ślusarczykiem łączy stara znajomość.

WSE w Nisku została wpisana do rejestru szkół niepaństwowych w 1997 roku. Przedtem była filią uczelni w Warszawie. Merski został kanclerzem, Bombera rektorem, Ślusarczyk – prorektorem.

Gdy po roku wygasła kadencja rektora, między trzema panami zaczęły się kłótnie. O pieniądze, umieszczanie na liście płac martwych dusz. W spór wszedł prokurator, na hasło: „Ratujmy szkołę” do Niska zjechało 21 wykładowców, odbyło się nadzwyczajne posiedzenie senatu, który obowiązki rektora powierzył Ślusarczykowi. Zebrani odwołali Merskiego. Zdymisjonowany kanclerz nie siedział z założonymi rękami. Zwolnił Ślusarczyka dyscyplinarnie. Gdy ten nie chciał oddać kluczy, prezes wprowadził swoją firmę ochroniarską. Interweniowała policja.

Następne posiedzenie senatu odbyło się już w Warszawie, ponownie klepnięto kandydaturę Bombery na rektora WSE w Nisku. W tym czasie w miasteczku odbywała się manifestacja studentów pod hasłem: „Warszawiacy do Warszawy”. Przewodziła im żona Ślusarczyka. Ślusarczyk ani myślał kapitulować. Przenosi studentów do dawnych magazynów po GS. Tam przyszli magistrowie szkolą się przez dwa weekendy. Okazuje się, że nieformalnie.

Dlaczego szkole w  Nisku nie odebrano koncesji? – Bo ustawa o szkolnictwie wyższym nie przewiduje cofnięcia zezwolenia – wyjaśnia Tadeusz Popłonkowski, dyrektor departamentu MEN. W wigilię ub. roku decyzja MEN, zalecająca likwidację WSE w Nisku, została uchylona przez NSA. W resorcie mówi się, że autorom ustawy o szkolnictwie wyższym zabrakło wyobraźni.

Świadkami będą studenci

Inny problem pojawił się w Wyższej Szkole Technicznej w Legnicy. Założyli ją Józef Dulas i Wojciech Zamojski. Pierwszy jest biznesmenem, w swojej szkole zrobił maturę, a następnie uzyskał dyplom inżyniera. Drugi jest profesorem Politechniki Wrocławskiej. Obaj panowie wzajemne oskarżyli się w prokuraturze o nadużycia. Każdy z osobna zwracał się do MEN o uznanie go za jedynego założyciela szkoły i wydanie zgody na kontynuację przedsięwzięcia.

MEN zarzucił im brak jednomyślności w wystąpieniu o przedłużenie zezwolenia na prowadzenie szkoły w Legnicy oraz filii we Włocławku, Zduńskiej Woli, Wolsztynie, Głogowie i Bolesławcu W tym stanie minister edukacji zalecił zakończenie działalności szkoły do 30 września 2000 roku. Co będzie ze studentami – nikt nie mówi.

W Wyższej Szkole Menedżerskiej w Ostrołęce studenci pewnego dnia zastali drzwi zamknięte i kartkę z informacją, że są wyjaśniane nieprawidłowości funkcjonowania instytucji założycielskiej – Zarządu Głównego Stowarzyszenia Inicjatyw Gospodarczych w Warszawie. Dwa dni wcześniej do gorszących scen doszło na korytarzu budynku Zespołu Szkół Menedżerskich SIG. Jan Bogucki, dyrektor Policealnego Studium Menedżerskiego SIG, próbował objąć stanowisko dyrektora całego zespołu szkół menedżerskich, sprawowane przez Romana Gawrycha. Bogucki miał nominację podpisaną przez prezesa Zarządu Głównego SIG, a zarazem rektora Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie, Stanisława Dawidziuka.

Panowie wzięli się za bary na oczach młodzieży. Wezwano policję, padły oskarżenia, że Dawidziuk pobiera od studentów dodatkowe opłaty za zajęcia gwarantowane im w ramach czesnego, zatrudnia osoby bez odpowiednich kwalifikacji i wynagradza je znacznie lepiej niż naukowców z profesorskimi tytułami. W uczelniach SIG studiuje 7000 osób.

Etyka zawodowa – co to jest?

Warcholstwu gronostajowego grona często towarzyszy hochsztaplerstwo. Firma ”Jupiter” w Łodzi ogłosiła w centralnych gazetach, że w założonej przez nią wyższej szkole za 160 zł miesięcznie przygotowuje kandydatów do eksternistycznego zdawania egzaminów w moskiewskim Instytucie Ekonomii i Kultury. Zapewniano też kandydatów, że nostryfikacja rosyjskiego dyplomu nie jest potrzebna, gdyż ”Jupiter” wykupiła licencję w rosyjskim ministerstwie edukacji. Tylko dociekliwości rodziców kilku przyszłych studentów należy zawdzięczać ujawnienie prawdy, że takiego instytutu nie ma w wykazie rosyjskich uczelni.

Nie było to pierwsze ogłoszenie w prasie, oparte na danych z sufitu. W Poznaniu spółka Commerce Globe ogłosiła nabór do Profesjonalnej Szkoły Zdobywania Władzy. Tadeusz Goleń –  pomysłodawca i organizator szkoły – przekonywał w reklamowym anonsie, że ”istotą programu będą gry symulacyjne, oparte na wzorcach zachodnich. Gra pierwsza: ”Jak przegrać wybory”. Szkoła padła po pierwszym semestrze…

Prywatną akademię medyczną, a także sztuk pięknych i uniwersytet postanowił założyć biznesmen, Eugeniusz Nagadowski, bo jak mówił, nie miał co robić z pieniędzmi. Na trzy miesiące przed początkiem roku akademickiego właściciel nie wiedział, gdzie będzie siedziba jego akademickiego kombinatu: w Zgierzu, w Łodzi, a może w Płocku. Nagadowski rozpoczął zapisy; gdy miał już ponad 200 zgłoszeń, okazało się, że osoby składające dokumenty nie zostały poinformowane, że szkoła dopiero stara się o uzyskanie uprawnień.

Przed trzema laty ukazało się ogłoszenie, że Szkoła Biznesu i Języków Obcych w porozumieniu ze szkolą wyższą (nie podano jej adresu ani nazwy), rozpoczęła rekrutację na studia zawodowe zaoczne w kierunku ekonomicznym. Gdy wpłynęły liczne wpłaty tytułem wpisowego, okazało się, że jedna z tych placówek nie jest jeszcze wpisana do rejestru MEN, a druga uzyskała zezwolenie, ale nie dotyczące kierunku ekonomicznego.

W 1998 roku w informatorze dla maturzystów ogłasza się Akademia Multimedialna z Gdańska, jako działająca od trzech lat niepaństwowa uczelnia plastyczna, oferująca alternatywne studia w trybie zaocznym i dziennym. Akademia informuje, że od października rozpoczną się także studia na nowo uruchamianym wydziale filozofii sztuki. Dzięki dociekliwości rodziców przyszłych studentów wydało się, że studia naprawdę są wielce alternatywne, bo akademia nie jest zarejestrowana w MEN.

Marzenia i rzeczywistość

Instytut Spraw Publicznych przed dwoma laty podjął próbę zbadania losów absolwentów wyższych szkół prywatnych. Ankiety rozesłano do dziesięciu uczelni, ale tylko dwie zdecydowały się uczestniczyć w tym przedsięwzięciu. Była to Wyższa Szkoła Biznesu National Louis University w Nowym Sączu oraz Wyższa Szkoła Finansów i Zarządzania w Białymstoku. Niemal polowa ankietowanych absolwentów szkoły w Białymstoku i prawie co trzeci dyplomant z Nowego Sącza dostali pierwszą pracę za 1000 zł. Stanowisko z uposażeniem powyżej 3 tysięcy udało się zdobyć co piątemu ze szkoły nowosądeckiej, co dziesiątemu z białostockiej. Najczęściej byli to ci, którzy już wcześniej podjęli pracę. Około 40% absolwentów chciało zmienić pracę na taką, w której mogliby samodzielnie podejmować decyzje, a pracodawcy docenili ich wykształcenie. Ale aż co piąty absolwent najlepszej szkoły menedżerskiej w Polsce (taką opinią cieszy się uczelnia w Nowym Sączu) miał kłopoty ze znalezieniem pracy.

 

Współpraca

Wojciech Malinowski


 

KIM CHCIAŁBYŚ ZOSTAĆ?

Na początku tworzyły się przede wszystkim uczelnie ekonomiczne, dopiero później pojawiły się inne. Jednak zainteresowanie kształceniem dla biznesu zwłaszcza na kierunkach zarządzania i marketingu trwa cały czas. Na 21 uczelni przyznających tytuł magistra, tylko 12 kształci przyszłych biznesmenów.

Dużą popularnością cieszą się też wydziały prawa oraz pedagogiczne, głównie dla nauczycieli uzupełniających wykształcenie. Jest też kilka uczelni artystycznych. Trochę później stały się popularne szkoły administracji, kształcące kadrę na potrzeby samorządu z kierunkiem turystki i rekreacji. W sumie w niepaństwowych uczelniach można studiować na 32 kierunkach.

W 1998 roku najwięcej studentów liczyły Bałtycka Wyższa Szkoła Humanistyczna w Koszalinie, Wyższa Szkoła Pedagogiczna TWP w Warszawie, Wyższa Szkoła Humanistyczna z Pułtuska (wszystkie powyżej 6 tysięcy studentów). Liczba studentów przyjmowanych na I rok zwiększa się o kilkanaście procent rocznie. Na podtrzymanie dalszego wzrostu liczby studentów w prywatnych uczelniach mogłoby wpłynąć obniżenie opłat za studia. Z badań Instytutu Naukowo-Badawczego Wyższej Szkoły Zarządzania i Marketingu w Warszawie wynika, że tylko dla 13 procent obecnych studentów prywatnych uczelni wysokość czesnego nie ma większego znaczenia.

 

ZNIKNĘŁY Z MAPY
Jak dotąd tylko dwie szkoły zostały ostatecznie zlikwidowane. W 1998 roku przestała istnieć utworzona w 1992 roku Francusko-Polska Wyższa Szkoła Nowych Technik lnformacyjno-Komunikacyjnych w Poznaniu. Była to likwidacja na wniosek założyciela, bo skończyły się możliwości finansowania szkoły. Niedawno MEN wydało decyzję nakazującą zamknięcie Niepaństwowej Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Białymstoku, która istniała od maja 1996 roku.

W tym roku wielu szkołom kończy się pozwolenie na działalność. Komisja z resortu edukacji właśnie jeździ po kraju i ocenia te szkoły.
ILE WAS?

W ub. roku akademickim w uczelniach niepaństwowych studiowało ponad 250 tysięcy osób, to jest 1/4 wszystkich studiujących. Za to kadra profesorska wzrosła tylko o 7%. Pierwsza szkoła niepaństwowa powstała w 1991 roku w Warszawie. Obecnie w dwóch rejestrach MEN figuruje 145 uczelni. Pierwszy obejmuje szkoły powołane na podstawie ustawy o szkolnictwie wyższym. Dawała ona możliwość przekształcania się uczelni licencjackiej w prowadzącą studia magisterskie. Do końca 1999 roku uprawnienia do prowadzenia studiów magisterskich uzyskało 26 uczelni niepaństwowych, a 30 kolejnych o to się ubiega. Od 1998 roku na podstawie ustawy o wyższych szkołach zawodowych zaczęły powstawać uczelnie licencjackie bardziej nastawione na praktyczne przygotowanie zawodowe. Takich szkół w wykazie MEN jest dziesięć.

ILE Z PORTFELA

Czesne wpłaca się, w zależności od szkoły, w złotych lub w dolarach. Sumy są zróżnicowane. W warszawskim Collegium Civitas utworzonym przy PAN semestr kosztuje 2500 zł. Ale w niektórych uczelniach ekonomicznych czesne wynosi 8-10 tysięcy zł. Orientacyjne ceny za rok nauki: Prawo – na dziennych: 2600-4300 zł. Zaoczne: 4300-5400 zł. Zarządzanie i marketing: na dziennych od 4300 zł do 6500 zł, na zaocznych od 6000 zł do 10.000 zł.

Szkoły prywatne nie przeprowadzają egzaminów wstępnych. Większość z nich podaje w swoim rejestrze wymogów dla MEN, iż odbywa z kandydatem wstępną rozmowę kwalifikacyjną. Ważne jest zapisanie się (wpisowe zazwyczaj 500 zł) i to jak najszybciej, bo o przyjęciu decyduje kolejność zgłoszeń. Są szkoły, które pozwalają zdawać aż do skutku, z tym, że każdy egzamin jest płatny.

Wydanie: 12/2000, 2000

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy