Miedź się nie starzeje

Miedź się nie starzeje

35-lecie obchodzą dwie kopalnie zagłębia miedziowego Edward Rippel, prezes Towarzystwa Miłośników Ziemi Lubińskiej, zapewnia, że w ponadosiemsetletniej historii miasta dwa fakty mają znaczenie epokowe. Wydanie w 1353 r. „Kodeksu Lubińskiego”, a 600 lat później, w roku 1957, odkrycie złóż miedzi przez doktora Jana Wyżykowskiego. Lubin – stolica Polskiej Miedzi – był wówczas zaledwie trzytysięcznym miasteczkiem. Dziś ma 80 tys. mieszkańców. Zdecydowana większość żyje z miedzi. – Gdyby nie miedź – twierdzi pan Rippel – Lubin do dziś pozostawałby głęboką prowincją. Sam prezes towarzystwa początków drugich narodzin miasta nie oglądał. Jest tu dopiero od 1974 r., kiedy zagłębie miedziowe zaczęło kwitnąć na dobre. Dziś emeryt, ongiś dyrektor ekonomiczny w KGHM, zawsze interesował się historią miejscowości. – Stary Lubin znam, jakbym w nim mieszkał od urodzenia. Dziś nawet rynek wygląda całkiem inaczej. Stare kamieniczki, które przeżyły wojnę, rozebrano, by prawie 15 mln cegieł wywieźć do odbudowy Warszawy. Teraz straszą tu „nowoczesne” bloki, a w środku tkwi szkaradny barak delikatesów. Nie tylko Lubin wyrósł na miedzi. Także Głogów, całkowicie niemal zniszczony przez wojnę, zajęta przez wojska radzieckie Legnica czy Polkowice, które były w rzeczywistości niewielką wsią z rozwalającym się, pamiętającym lepsze czasy ryneczkiem. W kopalniach do dziś wspomina się tamte początki. Budująca je firma miała doświadczenie wyniesione z kopalń węglowych na Górnym Śląsku. Ale tu było inaczej. I trudniej. Tam górotwór piaskowcowy przebijali bez specjalnych problemów. Tutaj do rudy trzeba było się przekopywać przez warstwę 450-500 m płynnego górotworu zachowującego się jak błoto. Należało go zestalić, to znaczy zamrozić i dopiero w tym zlodowaciałym gruncie drążyć szyb. Były to doświadczenia pionierskie. Po raz pierwszy w Polsce, a chyba i w Europie zastosowano system zamrażania górotworu. Przez tak zamrożone warstwy trzeba było przeprowadzać szyby, które musiały być szczelnie obudowane, żeby w przyszłości nie narazić kopalni na zalanie. Dwie takie katastrofy przeżyła podczas budowy Kopalnia Lubin. Aż Biuro Polityczne KC PZPR miało wątpliwości, czy warto nadal pakować społeczne pieniądze w błoto. Legendarny dzisiaj dyrektor generalny KGHM, dr Tadeusz Zastawnik, potrafił przekonać samego Gomułkę, że górnicy to nie rybacy i z wody wyjdą. Że potrafią zgłębić ten szyb. I mimo głosów sprzeciwu w politbiurze Zastawnik wygrał dla Polski miedziowe zagłębie. Warto przypomnieć ten znaczący fakt właśnie dzisiaj, kiedy 35-lecie istnienia obchodzą dwie z trzech, a właściwie czterech kopalń zagłębia – Lubin i Polkowice, noszące dziś – po połączeniu – nazwę Polkowice-Sieroszowice. Kto zaczął pierwszy? Lubin czy Polkowice? Dylemat to nierozstrzygnięty, zresztą nierozstrzygalny. Umówiono się, że powstały równocześnie. Choć głębienie Polkowic rozpoczęto dwa lata później, to dzięki doświadczeniom z Lubina oraz odmiennym warunkom geologicznym uniknięto takich katastrof i opóźnień, jakie były udziałem pionierskiego Lubina. Tym sposobem obie kopalnie oddano do wstępnej eksploatacji tego samego dnia – 22 lipca 1968 r. z okazji, jak to wówczas było, lipcowego święta. Do nowo budowanych kopalń zjeżdżali ludzie z całej Polski. Część z nich, górnicy z Górnego Śląska, miała doświadczenie w pracy pod ziemią. Ale większość była niedoświadczona. Kadra zaś przyjeżdżała ze „starego zagłębia”, uzupełniana młodymi po AGH albo którejś z politechnik. Najmocniej trzymali się starzy miedziowcy z szybów Konrad i Lena. Kursował nawet dowcip, że ukazało się ogłoszenie: „Zamienię dyplom AGH na świadectwo pracy z ZG Lena”. Bo Konrad wtedy jeszcze egzystował, a Lena była już w likwidacji i tam było najwięcej wolnej kadry do przeniesienia na nowo powstające szyby. Główny inżynier do spraw ochrony środowiska Kopalni Lubin, Wacław Horodecki, w 1968 r. już niemal rok był pracownikiem kopalni, jak wówczas zaznaczano, w budowie. – Zacząłem pracę zaraz po studiach, w 1967 r. Był to koniec okresu przygotowawczego, bo za rok zaczęło się normalne wydobycie. Muszę się przyznać, że załatwiłem sobie pracę bezpośrednio w kopalni. Kadrowiec chciał mnie, świeżo upieczonego inżyniera, wysłać na staż do Konrada, do biura. To mi nie odpowiadało. Ponieważ przed studiami przepracowałem już 2,5 roku, schowałem skierowanie stażowe do kieszeni. Przyjęli mnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 36/2003

Kategorie: Kraj