Między pieniędzmi a aktorstwem

Między pieniędzmi a aktorstwem

Nie obawiam się, że znajdę się w szufladzie pod hasłem “komedia” czy “tragedia Rozmowa z Wojciechem Malajkatem – Jak zaczęła się pana przygoda z aktorstwem? Podobno zamierzał pan zostać nauczycielem geografii? – Tak. Czasami żałuję, że mi się nie udało. Myśląc o swojej przyszłości, nigdy nawet nie brałem pod uwagę możliwości, żeby być aktorem. Aż tu kiedyś… Mówiłem wiersz na jakiejś uroczystości w szkole i zauważyła mnie pani Ania Pochyła, która prowadziła zajęcia w domu kultury. Postanowiła zrobić ze mnie aktora – i jej się udało. A ja, mimo wysiłków, jakie czyniłem, żeby być nauczycielem geografii, poniosłem porażkę. – Zmienił pan plany i zdał egzaminy do szkoły aktorskiej. Czy wiedział pan, na co się decyduje? – Nie wiedziałem tak naprawdę, co to znaczy być aktorem. Nigdy nie miałem kontaktu z tym zawodem. Całe życie mieszkałem w Mrągowie, nigdy nie znałem żadnego aktora, w ogóle nie znałem żadnego artysty. Moi rodzice są normalni – mama całe życie była krawcową, ojciec stolarzem. Przeczuwałem jakimś szóstym zmysłem, że wybieram zawód trudny, niepewny – i nie pomyliłem się. Teraz, gdy mam zajęcia w szkole teatralnej ze studentami, często im powtarzam, że czekają ich w tym zawodzie chwile trudne, niewdzięczne, a zawód, który sobie wybrali, jest zazdrosny i niedemokratyczny. Nie ma w nim sprawiedliwości, nie ma pewności, że jeśli dziś gramy główną rolę, to jutro nie zagramy epizodu. Ja o tym wszystkim nie wiedziałem, ale przeczuwałem to intuicyjnie. – Czy jako młody chłopak często bywał pan w teatrze? – Ależ skąd! W Mrągowie nie ma żadnego teatru. Zanim zdałem do szkoły aktorskiej, byłem na przedstawieniu teatralnym dwa razy w życiu, kiedy do naszego domu kultury przyjechał teatr na gościnne występy. Siedziałem w ostatnim rzędzie, niewiele słyszałem, jeszcze mniej widziałem. Nie było to dla mnie wielkie przeżycie, prawie nic nie pamiętam z tych przedstawień. Kontakt z teatrem miałem wyłącznie poprzez teatr telewizji. Oglądałem w każdy poniedziałek przedstawienia, przeżywałem je, podziwiałem aktorów. Nigdy nawet do głowy mi nie przyszło, że mógłbym kiedyś sam występować z nimi w teatrze telewizji. – Jak pan wspomina początki w szkole aktorskiej? – Byłem trochę przestraszony. Miałem kompleks chłopaka z prowincji. Z jednej strony, bałem się wielkiego miasta, gubiłem się w nim. Przez długi czas orientowałem się w Warszawie na Pałac Kultury. Kiedy traciłem go z oczu, denerwowałem się, że nigdzie nie trafię, nie znajdę drogi powrotnej. Z drugiej strony, bałem się, że się wyda, jak mało wiem o teatrze. Nie byłem przecież z nim obeznany, nie wiedziałem, na czym polega jego sens, jakie są trudności zawodu aktorskiego. Na tym punkcie miałem duże kompleksy, ale szybko się z nich wyleczyłem, ponieważ okazało się, że cały mój rok – 18 osób – nie wiedział nic o teatrze. – Pana kariera aktorska rozwijała się błyskawicznie – jeszcze jako student dostał pan rolę Hamleta – był pan najmłodszym Hamletem w naszej historii – potem Konrada-Gustawa w “Dziadach”. Nie miał pan obaw, że zbyt łatwo panu idzie, że nie wytrzyma pan tempa? – Cieszyłem się, że dostałem tak wspaniałe role i potrafiłem z nich wybrnąć. Natomiast mam w sobie pokorę i wiedziałem, że woda sodowa nie uderzy mi do głowy. Wydaje mi się, że potrafię zachować zdrowe proporcje i dystans do siebie. – Zaraz po szkole trafił pan do Teatru Studio, do Jerzego Grzegorzewskiego, który jest bardzo trudnym reżyserem. Czy od razu rozumiał się pan z Grzegorzewskim? – Nie. Nie wiedzieliśmy o sobie wzajemnie prawie nic. Że on o mnie nie wiedział, to zrozumiałe, byłem początkującym aktorem. Że ja nic nie wiedziałem o nim, to dla mnie wstyd ogromny, dopiero później zdałem sobie z tego sprawę. Na początku nie umiałem się z nim porozumieć, nie rozumiałem jego języka, nie wiedziałem, co do mnie mówi, czego ode mnie oczekuje. To była dość męcząca sytuacja. Na szczęście, jemu starczyło cierpliwości, a mnie odwagi. Na tyle, że już trzynaście lat trwa nasza współpraca, coraz – mam nadzieję – bardziej owocna. – Czy teraz chwyta pan jego myśli w lot? – W lot – to może nie, ale teraz już jest lepiej. – Jaki jest pana stosunek do zawodu aktorskiego? Misja, powołanie, sposób

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 45/2000

Kategorie: Wywiady
Tagi: Ewa Likowska