W Tomaszowie Lubelskim przybywa ukraińskich niemowląt. Ich matki zgłaszają się do szpitala w ciąży, potem uciekają z dziećmi, aby nie płacić Cztery rzędy stoisk skleconych prymitywnie z desek. Wszystko przykryte niby-dachem, który wcale nie chroni od wiatru i mrozu. Bazar w większości opanowany jest przez Ukraińców. Na każdego, kto tam wchodzi, patrzą z oczekiwaniem i nadzieją, bo głodno im, chłodno i do domu daleko. Galina i jej zięć, Wowa, zadomowili się w Tomaszowie Lubelskim na dobre. Stąd do granicy w Hrebennem są tylko 22 km, a do Lwowa niecałe 100 km. Bliżej niż do Lublina. Galina – okazała blondynka po pięćdziesiątce, nauczycielka, zmuszona została do przejścia na wcześniejszą emeryturę, bo zabrakło dla niej pracy w szkole we Lwowie, w której uczyła przez 20 lat. Wowa pięć lat temu ożenił się z jej córką, Iną. Skończył geografię na Uniwersytecie Lwowskim i nigdzie nie mógł znaleźć pracy w swoim zawodzie. Zdecydował, że zostanie podróżnikiem. Drogę do Tomaszowa Lubelskiego zna na pamięć. Obydwoje całkiem nieźle mówią po polsku. Obruszają się więc, kiedy używam słowa „przemyt”. Handel – poprawiają mnie. Przemytnicy to ci, którzy TIR-ami wożą alkohol, narkotyki, papierosy, dzieła sztuki, a oni? Cóż, kilka butelek wódki, parę kartonów papierosów, trochę dziecięcych ciuchów, garnków, firanek, ręczników i różnorodnych narzędzi to tylko niewielki handel pozwalający im utrzymać rodzinę. Oczywiście, że najlepsza przebitka jest na litrze spirytusu, który na Ukrainie kosztuje dolara, a tu sprzedają butelkę za 20 zł. Ale oni wolą w Tomaszowie nie ryzykować, tym bardziej że po drugiej stronie ulicy, na wprost bazaru, stoi budynek policji. Jak tu u was przyjemnie – Moja żona, Ina, jest w ciąży – mówi Wowa. – Razem z Galiną pomyśleliśmy, że dobrze by było, aby dziecko urodziła w Polsce, w szpitalu w Tomaszowie. – Znam kilka naszych kobiet, które tak zrobiły. Są bardzo zadowolone – mówi Galina. – Pani – łapie mnie za łokieć – to będzie mój pierwszy wnuczek. Ja tak się boję o Inę, ona nie za dobrze znosi ciążę. – Przecież we Lwowie też macie szpitale, kliniki – wtrącam. – Tak, ale do kliniki bardzo ciężko jest się dostać. One są tylko dla wybranych. W innych szpitalach jest okropny prymityw i za wszystko trzeba płacić: za leki, jedzenie, pościel, opatrunki. – A w Polsce nie trzeba płacić? dziwię się. – Nie. Kiedy na izbie przyjęć oddziału położniczo-noworodkowego szpitala w Tomaszowie Lubelskim pojawia się Ukrainka w zaawansowanej ciąży, atmosfera natychmiast staje się nerwowa. Personel oddziału zadaje sobie pytanie, jak tym razem się skończy. Dla ordynatora, doktora Mariana Kałużyńskiego, sprawa nie podlega dyskusji: przysięga Hipokratesa nie dotyczy narodowości i ich nie różnicuje. Gdy pacjentka skarży się na bóle, gdy krwawi lub gdy odeszły już wody płodowe, nie pyta, czy jest Polką, Ukrainką, czy Rumunką. Dr Kałużyński nigdy nie odważyłby się powiedzieć kobiecie w takim stanie, aby urodziła w swoim kraju, w szpitalu w Rawie Ruskiej. Mimo że to blisko od przejścia granicznego w Hrebennem. Personel oddziału musi zajmować się Ukrainką w ten sam sposób, w jaki zajmuje się Polką i biada tej pielęgniarce, która krzywym okiem patrzyłaby na cudzoziemkę. Tyle tylko, że z Ukrainkami jest o wiele większy problem niż z Polkami. Polka zazwyczaj do porodu stawia się z kompletem badań i opiniami lekarzy prowadzących ją przez okres ciąży. Na Ukrainie nikt o to nie dba. Niektóre pacjentki nie wiedzą nawet, jaką mają grupę krwi. Natychmiast więc wykonuje się wszystkie badania morfologiczne i oznacza krew na WR. Ukrainki, które rodzą w Tomaszowie, zdumione są wyposażeniem oddziału, standardem, czystością i troską o położnicę oraz niemowlę. Zwierzają się pielęgniarkom, że nawet we lwowskim szpitalu pościel zmienia się rzadko, a do jednej kroplówki podłączane są dwie, trzy osoby. I nigdy na obiad nie dostaje się dwóch dań, tylko zupę albo drugie. Trudno więc się dziwić, że dla wielu Ukrainek bliskość szpitala w Tomaszowie Lubelskim jest wybawieniem od strachu przed porodem i jego komplikacjami. Komfort odsuwa na plan dalszy problem, przed jakim stawiają polski szpital. Urodzić i uciec Ale to już ból głowy dyrektora szpitala. A ból ten jest całkiem duży, bo liczony w tysiącach złotych, które dodatkowo obciążają i tak coraz bardziej
Tagi:
Izabella Wlazłowska









