Miliarder czy Putin?

Miliarder czy Putin?

Chodorkowski dał się aresztować, by w 2008 roku ubiegać się o fotel rosyjskiego prezydenta? Co dokonuje się w Rosji na nieco ponad miesiąc przed wyborami do Dumy i cztery miesiące przed prezydencką elekcją, którą może wygrać – tak twierdzą w Moskwie wszyscy komentatorzy – tylko jeden polityk, Władimir Putin? W senny rytm początków kampanii politycznej przed obydwoma wydarzeniami wdarło się pod koniec października zdarzenie, które, z jednej strony, ożywiło emocje i zaostrzyło przedwyborcze dysputy, z drugiej – pozwoliło części analityków na stawianie tezy, że Rosja ześlizgnęła się już ostatecznie w stronę systemu autorytarnego. Zażarte kłótnie, czy aresztowanie najbogatszego rosyjskiego biznesmena i szefa koncernu Jukos-Sibnieft, Michaiła Chodorkowskiego – bo o tym mowa – było zamachem stanu, czy też elementem normalnego działania państwa prawa, trwają w Moskwie od ponad tygodnia. „W Rosji nastąpił przewrót. Władzę przejęły organy bezpieczeństwa. O przewrocie było wiadomo wcześniej i prezydent nie zrobił nic, by mu zapobiec”, ogłosiła na łamach „Nowoj Gaziety” znana politolog, prof. Julia Łatynina. Inny znany analityk polityczny, dyrektor Instytutu Politycznej Technologii, Igor Bunin, ogłosił, że wraz z aresztowaniem Chodorkowskiego Rosja Putina przekroczyła Rubikon i powróciła do totalitarnych praktyk politycznych, które były osią funkcjonowania państwa za czasów Borysa Jelcyna. Politycy rosyjscy, których nie tylko analitycy, ale też spora część biznesu i liberalnych polityków oskarża o likwidację demokracji, odrzucają publicznie takie zarzuty. Sam Władimir Putin oświadczył, że histeria, z jaką elity w Rosji przyjęły działania prokuratury przeciwko Chodorkowskiemu, niepotrzebnie tylko pogłębia nieufność do władz państwowych. Równocześnie odrzucił sugestie, by jako prezydent Rosji zmusił prokuraturę do zwolnienia miliardera. „Niech działa prawo”, oświadczył. Podobny sens miały ostatnie wypowiedzi premiera Rosji, Michaiła Kasjanowa. Są tacy, którzy w ogóle nie widzą związku pomiędzy nadchodzącymi wyborami do rosyjskiego parlamentu i aresztowaniem Chodorkowskiego. Dotyczy to – co znamienne – znacznej części opinii publicznej Rosji. Sondaże przeprowadzone w ostatnim tygodniu października, już po emocjach związanych z zatrzymaniem szefa Jukosu-Sibniefti, wskazują, że Władimira Putina niezmiennie popiera ponad 70% Rosjan. Uliczne sondy w Moskwie pokazały, że zwykli Rosjanie nawet się cieszą, że „ktoś dobrał się do skóry oligarchom”, będącym dla tamtejszego społeczeństwa symbolem dzikiej prywatyzacji, która w pierwszej połowie lat 90. umożliwiła garstce najbardziej przedsiębiorczych i bezwzględnie działających byłych dyrektorów państwowych firm zdobyć prawie za darmo majątki warte dzisiaj miliardy dolarów. W wypadku aresztowania Chodorkowskiego ocena intencji polityków, a zwłaszcza intencji Kremla nie wydaje się jednak ani prosta, ani jednoznaczna. Świadczy o tym samo rozstrzelenie opinii w moskiewskich gazetach. Gdy „Niezawisimaja Gazieta” postrzega zatrzymanie multimiliardera jako element „likwidacji największych i najbardziej niezależnych graczy rosyjskiej polityki i gospodarki”, „Rossijskaja Gazieta” uważa, że był to ostatni moment, by dokonać aresztowania, bo zatrzymany na lotnisku w Nowosybirsku Chodorkowski leciał do położonego w środkowej Syberii autonomicznego okręgu ewenkijskiego, by otrzymać tam od związanego z firmą Jukos-Sibnieft gubernatora Borysa Zołotariowa stanowisko senatora i immunitet parlamentarny. Dziennik „Wriemia Nowostiej” z kolei określił zatrzymanie Chodorkowskiego jako nowy kurs władz zastępujący dotychczasowe wzajemne tolerowanie się Kremla i wielkiego biznesu, ale np. gazeta „Prawda” sugeruje, że multimiliarder celowo sprowokował swoje zatrzymanie, by doprowadzić do kryzysu politycznego i wymusić na Putinie ogłoszenie nowej amnestii dla oligarchów. Uwagę zwraca także analiza agencji RosBusinessConsulting (RBC) sądzącej, że całe wydarzenie jest elementem zakulisowych walk na Kremlu pomiędzy szefem prezydenckiej administracji, Aleksandrem Wołoszynem, który był na Kremlu głównym obrońcą Chodorkowskiego i usiłował wstrzymać sprawę przeciwko najbogatszemu z rosyjskich oligarchów, a jego zastępcami, Igorem Sieczinem i Wiktorem Iwanowem, wywodzącymi się ze służb specjalnych FSB. RBC pisze wprost o frakcji tzw. czekistów, czyli grupie byłych oficerów KGB, którzy trafili na Kreml, gdy w 2000 r. władzę objął Władimir Putin. Wołoszyn ostał się wówczas z ekipy Jelcyna i stanowił parasol dla najbogatszych biznesmenów, którzy wcześniej finansowali jelcynowską Familię, nieformalny układ poprzedniej władzy. Jedno wydaje się pewne. Od kilku miesięcy trwa w Rosji druga wojna z oligarchami. Rozpoczęła się w lipcu 2003 r., kiedy prokuratura aresztowała Płatona Lebiediewa, bliskiego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2003, 45/2003

Kategorie: Świat