Policja działa dziś brutalnie. Tak brutalnie, jak działała w PRL-u. Przy czym działa przy pełnej akceptacji społecznej Rozmowa z prof. Janem Widackim – Przez kilka lat zapowiadał się pan bardzo dobrze – likwidował pan Służbę Bezpieczeństwa, weryfikował jej funkcjonariuszy, pisał ustawę o Urzędzie Ochrony Państwa, o policji, był pan wiceministrem spraw wewnętrznych, wreszcie ambasadorem Najjaśniejszej Rzeczypospolitej w Wilnie. Gdy wydawało się, że otwierają się przed panem nowe perspektywy, znalazł się pan nagle na marginesie wielkiej polityki, by ostatecznie zostać prostym profesorem na Uniwersytecie Jagiellońskim i współwłaścicielem kancelarii adwokackiej. Co się stało? – Aż „prostym profesorem” Uniwersytetu Jagiellońskiego! Natomiast niektórzy są tylko politykami. Bardzo im współczuję, bo jeżeli ktoś jest tylko politykiem i z tego żyje, to prędzej czy później zaczyna państwo definiować jako zbiór posad. Ja jestem w znacznie lepszej sytuacji. Mam pasję, która daje mi satysfakcję naukową, wykonuję zawód adwokata, co też daje mi satysfakcję oraz – czego nie kryję – środki do życia. Dlaczego odszedłem? Moja kariera polityczna była dość typowa: po sierpniu 1989 r. nie mieliśmy elit politycznych. Było rzeczą naturalną, że ludzie z różnych środowisk szli do polityki: z uczelni, z redakcji, niektórzy nawet z teatru. To było pospolite ruszenie. Traktowaliśmy to w kategoriach powinności wobec kraju. W podobnej do mojej sytuacji było wielu – też przyszli, a potem odeszli. Z różnych powodów. Ja na przykład miałem możliwość otrzymania luksusowego mieszkania w Warszawie, na Hożej. Nie przyjąłem, miałem mieszkanie spółdzielcze w Krakowie. Wtedy jeszcze nie wolno było mieć dwóch mieszkań. Radzono mi, żebym to krakowskie przepisał na starszą córkę… Pomyślałem sobie – a po co? Potem znajdzie się jakaś komisja, będzie badać, czy to legalne, czy nielegalne… Jak długo byłem w Warszawie, mieszkałem w budynku należącym do MSW, na ul. Zawrat, bardzo zresztą luksusowo. Skończyłem swoją działalność i wyjechałem do domu. To było dla nas normalne – dla całej tej generacji, która wtedy na chwilę do polityki weszła. Później młodsi koledzy mieszkania brali, nie mieli już na ogół skrupułów. Ale to już była inna generacja. – Politycznie był pan był lokowany po stronie Unii Demokratycznej, pramatki Unii Wolności. I mimo że wiele was wtedy łączyło, teraz ku sobie nie ciągniecie. – Rzeczywiście poglądami byłem najbliższy Unii Wolności. Ale nigdy do Unii nie należałem. Nigdy z rekomendacji Unii Wolności niczego nie dostałem. – Może ma pan zbyt trudny charakter. Pan co chwilę na kogoś pokrzykuje. Na przykład ostatnio na ulubieńca 70% Polaków – pana ministra Kaczyńskiego. – Z tym moim charakterem… być może. Ale nigdy na nikogo nie pokrzykuję. Natomiast lubię mówić ludziom prawdę w oczy. Jako człowiek wolny, do niczego nie kandydujący, mogę skorzystać z luksusu mówienia, co o tym naprawdę myślę, bez obawy, że zrazi mi to elektorat. – Ale to raczej minister Kaczyński zyskuje poklask, a nie pan i panu podobni. – Nie łudzę się, że nagle przekonam ludzi i przestaną popierać chore pomysły ministra Kaczyńskiego. Ale zajmuję się tą dziedziną naukowo: kryminologią, kryminalistyką, nauką o policji. Jako profesor i jako obywatel mam więc wobec społeczeństwa obowiązek powiedzieć: Zaostrzenie polityki karnej, które forsuje minister Kaczyński, prowadzi do nikąd! Gorzej nawet – prowadzi do ogromnego wzrostu przestępczości za parę lat. Brutalizuje niezwykle wymiar sprawiedliwości, brutalizuje policję. Policja działa dziś brutalnie. Tak brutalnie, jak działała w PRL-u. Przy czym działa przy pełnej akceptacji społecznej. Mało tego – w Krakowie, dajmy na to, władze miasta nieustannie podjudzają policję, by działała wedle recepty burmistrza Nowego Jorku, Gulianiego: zero tolerancji. Jak to wygląda w krakowskim wydaniu? Syn znanego profesora, wybitny student, uczył się do późnej nocy i chciał się trochę przewietrzyć. Wyszedł pobiegać, by po kilkunastu minutach wrócić do nauki. Gdy rozpoczął jogging, z zaparkowanego, nieoznakowanego samochodu wyskoczyło dwóch nieumundurowanych policjantów i ciosem w żołądek powaliło go na ziemię. Skuli go i zawieźli na komisariat, bo wzięli go za złodzieja samochodów. Ostatecznie młody człowiek wylądował na kolegium, które ukarało go za to, iż nie wylegitymował się. – Ale przecież minister Kaczyński nie ponosi odpowiedzialności za nocną interwencję krakowskich policjantów. – Ponosi. To jest efekt podkręcania spirali strachu. – Czyli za większe poczucie bezpieczeństwa
Share this:
- Click to share on Facebook (Opens in new window) Facebook
- Click to share on X (Opens in new window) X
- Click to share on X (Opens in new window) X
- Click to share on Telegram (Opens in new window) Telegram
- Click to share on WhatsApp (Opens in new window) WhatsApp
- Click to email a link to a friend (Opens in new window) Email
- Click to print (Opens in new window) Print
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety