Wojny kulturowe i ich żołnierze – rozmowa z prof. Wojciechem Bursztą

Wojny kulturowe i ich żołnierze – rozmowa z prof. Wojciechem Bursztą

Dzisiaj nacjonalizm to jedyna żywa ideologia Czy dzisiejsze wojny kulturowe, o których pisze pan w najnowszej książce „Kotwice pewności”, mają coś wspólnego np. ze średniowiecznymi wyprawami krzyżowymi? – Cechą wspólną był zapewne fundamentalizm, bo uczestnicy dawnych krucjat także uważali się za głosicieli wiary prawdziwej i uzurpowali sobie prawo do nawracania innych. Jednak tam nie chodziło tylko o wyrażenie własnych poglądów, ale przede wszystkim o ich siłowe krzewienie, tak aby stały się prawem. W dzisiejszych wojnach kulturowych ludzie też spierają się o pewne wartości i prawdy moralne, ale ten spór, np. między poglądem liberalnym a tradycyjnym, jest jedynie dyskursem i nie musi się skończyć zwycięstwem którejś ze stron. Nie ma pokonanych? A jednak niektórzy chcieliby zwyciężyć. – Tak, ale nawet gdyby jednej ze stron udało się zaproponować i narzucić jakieś rozwiązania, np. w dziedzinie stosunków międzyludzkich, druga pozostanie przy swoim poglądzie, mimo przejściowej dominacji strony pierwszej. Nie będzie ostatecznego zwycięstwa w orzekaniu, co jest dobrem, a co złem, choć w ostatnich tygodniach niepokoją mnie pewne oznaki, że nasze polskie konflikty z fazy dyskusji przechodzą delikatnie w kierunku rozwiązań fizycznych. To, co zawitało nawet na polskie uczelnie, nie jest tylko wojną kulturową, to przerywane wykłady, rezygnacja pod naciskiem z wykładów albo z zapraszania określonych ludzi w obawie przed akcją bojówkarską – wszystko bardzo korozyjne dla polskiej nauki, zwłaszcza dla humanistyki… I wszystko wypływa z jednej ideologii. – Dzisiaj nacjonalizm, który odwołuje się do naturalnych praw i zasad w mistyczny sposób połączonych ze sobą jednostek, to jedyna żywa ideologia. Tutaj front wojny kulturowej jest dosyć wyrazisty, stawia się wspólnotę narodową jako punkt odniesienia dla każdej jednostkowej tożsamości i akcentuje przywiązanie do tradycyjnych wartości narodowych, np. tradycji rodzinnej, oraz licznych symboli. Z ideologii został tylko nacjonalizm A wydawało się, że rozwój cywilizacji skutecznie nas wyleczył z takich prostych, by nie powiedzieć prymitywnych, reakcji na symbole i mistykę narodową. – Od czasu wielkich odkryć geograficznych Europa zaczęła rozumieć, że wizja człowieka nie jest ułożona według porządku biblijnego, że niektóre wartości mogą podlegać relatywizowaniu, a chrześcijańska wizja szczęśliwości nie musi wszędzie obowiązywać. Przedtem nie wiedziano, że są jakieś antypody, więc zaczęto się zastanawiać, czy np. Indianie są w ogóle ludźmi, czy mają dusze, skąd się tam wzięli. Te fakty doprowadziły do rozwoju nauk humanistycznych i wreszcie, w XIX w., do powstania antropologii, bo znaleziono i opisano liczne formy życia społeczności ludzkich i już nie można było myśleć o europejskiej tradycji jako idealnej formie życia, skoro jest tyle innych, bardzo się od niej różniących. Argumenty płynące z innych kultur i porównanie z tradycjami europejskimi doprowadziły do swoistej samokrytyki kultury europejskiej, a nawet do zerwania z europocentryzmem kultury. Zostaliśmy pozbawieni pewności, że wizja świata, w którym żyjemy, jest rzeczywiście najlepsza. Ale nacjonalizmy w XIX w. i w pierwszej połowie XX w. miały się bardzo dobrze. – Tak, ale potem przyszły lata 60. – okres największego fermentu w kulturze zachodnioeuropejskiej, atak na podstawy powojennego ładu liberalnego. Zrodziły się wtedy rozmaite ruchy praw mniejszości i swobody seksualnej, obrony praw człowieka, antywojenne, antynuklearne, antykolonialne, feministyczne, wegetariańskie, liczne fascynacje np. kulturami i religiami Dalekiego Wschodu. Rok 1968 był symboliczną datą tego radosnego festiwalu podważania dotychczasowej pewności Zachodu, że wszystko jest OK. Wiwisekcja kultury europejskiej zakończyła się w 1973 r., kiedy wybuchł kryzys naftowy. Jednak po latach 60. nic już nie było takie samo. Cały wcześniejszy ład został podważony i konsekwencje tego mamy do dzisiaj. Dobry Polak, bo żonaty Czy takie przemiany obyczajowe w Polsce, jak odchodzenie od tradycyjnego picia wódki na rzecz większej popularności piwa, też są wynikiem wojny kulturowej? – Wojny kulturowe to autentyczne spory, a nie worek, do którego można wrzucić wszystko, łącznie z tym, co się dzieje na powierzchni życia społecznego. Tutaj chodzi o sprawy zasadnicze, o dylemat, czy promować rzeczywistość tradycyjną, kiedy świat był prostszy, a wszystkie instytucje, m.in. rodzina, spełniały swoje funkcje, czy opowiedzieć się za zmianami, w których dopuszczalne są alternatywne formy życia i bycia między sobą. To spory o moralność, o rozumienie dobra i zła, a nie wojna między wódką a piwem. Wojny kulturowe dotyczą spraw

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2013, 2013

Kategorie: Wywiady