Misjonarze po misjach

Misjonarze po misjach

Kiedy wrócili poszkodowani z Afganistanu i Iraku, okazało się, że Polska nie jest gotowa ich przyjąć. Wzięli więc sprawy w swoje ręce Starszy szeregowy Daniel Kubas pojechał do Iraku w ramach II zmiany. 12 lutego 2004 r. pojazd, na dachu którego zajmował stanowisko strzeleckie, koziołkował. Najprawdopodobniej został trafiony w koło odłamkiem. Po trzeciej przewrotce Kubasa wyrzuciło; szorował po ziemi jeszcze kilkadziesiąt metrów. Diagnoza: wstrząs mózgu, złamana potylica, połamana szczęka, stłuczony przedni płat mózgu, krwiak podtwardówkowy śródmózgowy, niestabilność kręgów szyjnych, zmiażdżony krąg piersiowy, poprzestawiany lędźwiowy… Ze szpitala wyszedł dopiero w maju. Wojskowa komisja lekarska orzekła, że w takim stanie nie nadaje się do służby. Trafił do cywila. Kampania, która go czekała, okazała się trudniejsza, a na pewno bardziej czasochłonna od tej, na jaką się pisał w krainie Sumerów. Aby otrzymać rentę, przez miesiąc krążył pomiędzy ZUS, WKU, wojewódzkim sztabem wojskowym a macierzystą jednostką. Teoretycznie przebiega to tak: WKU ma obowiązek skompletować papiery za zwolnionego ze służby żołnierza. Komenda nie była w stanie tego zrobić, bo z Warszawy nie dotarł rozkaz o jego powrocie z Iraku. Wymagany przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych opis przebiegu służby wystawiono więc Kubasowi w jednostce. Takiego dokumentu ZUS przyjąć nie chciał, bo nie był sygnowany przez WKU. – Wszystkie panie z ZUS się zbiegły, bo to był pierwszy taki przypadek w Szczecinie – wspomina Kubas. Na skutek procedur administracyjnych i nieścisłości Daniel Kubas stanął wobec realnej groźby pozostania bez środków do życia. Wkrótce prasa zaczęła pisać o podobnych trudnościach w innych częściach kraju. Na spotkaniach weteranów z ministrem obrony narodowej pojawiła się idea, żeby zawalczyć o swoje. Tak powstało Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju. Zdolny z ograniczeniem Istne kuriozum stanowi fakt, że odszkodowania, jakie przyznawano weteranom, były naliczane według stawek złotówkowych, a nie dolarowych, jak być powinno. Jeszcze większym kuriozum była konieczność walki o właściwy system naliczania przed sądem. Za jeden z największych problemów uznawano zwalnianie ze służby. Teraz już tak się nie dzieje. Weteranów przyjmuje się jako pracowników wojska. Mogą również kontynuować służbę dzięki nowej kategorii wojskowej – zdolny do służby z ograniczeniem. Do tej pory weteran, który stracił nogę, nie miał najmniejszych szans na wojskowy angaż. Teraz poprzez komendanta WKU mogą złożyć wniosek do ministra o przyjęcie do służby. Kieruje się ich na komisję lekarską. Wojsko utworzyło 30 takich etatów, dotychczas wykorzystano 10. Niestety, w dwóch przypadkach komisja orzekła, że żołnierz nie kwalifikuje się do służby. Każdy weteran może się ubiegać o nią do końca 2011 r. Stowarzyszenie działa jednocześnie na wielu frontach. Nie stoją co prawda przy łóżkach, ale odwiedzają rannych w szpitalach. Uczestniczą w pogrzebach. Organizują warsztaty terapeutyczne dla weteranów i ich partnerek. Dopłacają do kursów przekwalifikowania zawodowego. Chcą wykupywać turnusy rehabilitacyjne oraz miejsca na koloniach dla dzieci żołnierzy rannych i poległych. Oprócz tego zajmują się szeroko pojętym rozwiązywaniem problemów – pomagają w pisaniu odpowiednich wniosków i monitorują postępy prac nad nimi. Dzisiaj stowarzyszenie jest instytucją o ugruntowanej renomie. Daniel Kubas za swoją działalność otrzymał od tygodnika „Polska Zbrojna” nagrodę Buzdygana. Nie tylko oni jednak pomagają poszkodowanym. Służący pokojowi Marcinowi Maludzińskiemu z Elbląga pomogła Fundacja Servi Pacis. Do Iraku pojechał na III zmianę. Feralnego 21 sierpnia 2004 r. prowadził karetkę, kiedy zdetonowano ładunek umieszczony w samochodzie pułapce zaparkowanym przy drodze. Maludziński i lekarz zostali ranni; jadący z nimi ratownik medyczny zginął na miejscu. Z pojazdu wyciągnął Marcina kolega z kompanii ochrony. Ze szpitala w Karbali trafił bezpośrednio do Polski. Oprócz poparzeń odniósł poważne obrażenia lewych kończyn górnej i dolnej. Otwarte złamanie kości udowej, jak również otwarte złamanie ręki. Kość ramieniowa wyrwana w jednej trzeciej. Na oddziale traumatologii i ortopedii Wojskowego Instytutu Medycznego przeszedł ok. 10 operacji. Żeby doprowadzić ramię do stanu używalności, przeszczepiono mu w to miejsce naczynia krwionośne, fragment mięśni grzbietu oraz dwa kawałki żeber. Kość nie regenerowała się jednak; jedynym wyjściem okazało się podanie pobudzającego wzrost kości białka morfogenetycznego. Konkretnie dwóch dawek,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2011, 2011

Kategorie: Kraj