Młodzi w kryzysie

Młodzi w kryzysie

Cały czas wyciągamy młodym ludziom dywan spod stóp


Dr Konrad Ambroziak – filozof i terapeuta, prezes Fundacji Psycho-Edukacja, współautor książek „Depresja nastolatków. Jak ją rozpoznać, zrozumieć i pokonać?” oraz „Nastolatek a depresja. Praktyczny poradnik dla rodziców i młodzieży”.


Kiedyś młodzi ludzie mieli mniej problemów psychicznych czy coraz większa świadomość społeczna oraz nowsze i dokładniejsze klasyfikacje psychiatryczne pozwalają na częstsze diagnozowanie depresji oraz zaburzeń lękowych u dzieci i młodzieży?
– Po pierwsze, nie mamy twardych danych, których moglibyśmy użyć do takiego porównania, a po drugie – my, dorośli, bardzo lubimy dawać wyraz własnym resentymentom. W naszej kulturze zakodowane jest narzekanie, że dzisiejsi nastolatkowie mają dostęp do dóbr, o których my mogliśmy tylko pomarzyć – mają „wszystko”, w związku z czym przewraca im się w głowach. Tymczasem młodzi są dziś narażeni na czynniki wywołujące stres, których my nie doświadczyliśmy. Ogromnie cierpią przez niedopasowany do ich potrzeb system edukacji, który wkłada im do głowy zbędną, bezużyteczną wiedzę.

Przecież my również byliśmy przepuszczeni przez ten archaiczny, XIX-wieczny model edukacji.
– Kiedyś szkoła była ważnym źródłem wiedzy o świecie, przez co budowała poczucie intelektualnej wspólnoty, a obecnie kompletnie nie przystaje do rzeczywistości, w której internet oferuje właściwie nieograniczony dostęp do informacji. Dla młodych ludzi jest to dojmujące.

W jaki sposób przekłada się to na ich życie psychiczne?
– Oni zmuszani są do tego, aby poświęcić 10 lat życia na rzeczy, które nie tylko ich nie interesują, ale też będą mało przydatne w przyszłości. Jednocześnie słyszą od dorosłych, że muszą to robić, ponieważ od tego, czy dostaną się do dobrego liceum, a później na studia, zależy ich egzystencja. W starszych pokoleniach wciąż pokutuje przekonanie, że wykształcenie jest gwarancją sukcesu.

Tymczasem do młodych coraz częściej dochodzi prawda, że ono wcale już tego powodzenia nie zapewnia. To rodzi w nich złość, frustrację?
– Naturalnie, kiedy angażujemy się w rzeczy, które nie mają dla nas wartości, jesteśmy zdemotywowani, sfrustrowani i źli. Problem tkwi również w tym, że współczesne nauczanie polega na przygotowywaniu dzieci do zdawania testów. Zupełnie zapomnieliśmy o przekazywaniu wiedzy na poziomie nieformalnym, o budowaniu relacji rówieśniczych. A wystarczyłoby zadać na początku lekcji proste pytanie: „Czego chcielibyście się dzisiaj nauczyć?”. Motywacja młodych ludzi jest wówczas kształtowana przez ich wartości – czują się wysłuchani, uczą się zastanawiać, co jest dla nich ważne, wspólnie negocjować plan lekcji.

Można za to obwiniać nauczycieli? Przecież to od nich zależy, jak poprowadzą daną lekcję.
– Nauczyciele i nauczycielki realizują wymagania, które stawiają przed nimi politycy. A ci nie konsultują się z kadrą pedagogiczną w kwestii tzw. reform edukacji. Wprowadzają je odgórnie, kierowani politycznym odruchem. Co gorsza, co partia to inny pomysł na edukację, a to prowadzi do chaosu, który niszcząco wpływa na dzieci i młodzież. W Finlandii – państwie, które odnosi największy sukces edukacyjny, od wielu lat panuje zgoda między różnymi siłami politycznymi, co do tego, jak ma wyglądać edukacja, że nie reformuje się jej szybko i pochopnie.

Dlaczego te błyskawiczne reformy odbijają się na młodych osobach?
– My cały czas wyciągamy im dywan spod stóp. Oni się przewracają, trudno im wstać. Zaczynający naukę nie mają pewności co do reguły gry, w której uczestniczą. Nawet tak podstawowe zmiany jak system organizacji nauczania – podstawówka, gimnazjum, szkoła ponadgimnazjalna czy szkoła podstawowa i ponadpodstawowa – wprowadzane są bez okresu przygotowawczego. A o zmianach w organizacji egzaminów kończących dany etap edukacji dzieci dowiadują się często w trakcie tego samego roku, w którym mają się one odbyć. Jak w takich warunkach młodzi ludzie i nauczyciele mają planować naukę? Jak budować zaufanie do świata i osób dorosłych, które odpowiadają za ich przyszłość?

Co jeszcze wpływa na kondycję psychiczną nieletnich?
– Ogromnym problemem jest to, że młodzież czuje się w szkołach bardzo samotna. Młodzi ludzie opowiadają o tym, że muszą funkcjonować w różnego rodzaju skonfliktowanych ze sobą grupach, mierzą się z prześladowaniami.

Co my, dorośli, możemy z tym zrobić?
– Przede wszystkim powinniśmy zacząć to zauważać i nie przerzucać rozwiązywania tych problemów na dzieci. Prześladowanie jest przemocą, w której definicję wpisane jest przecież to, że jej ofiara nie może o własnych siłach z niej wyjść. Takiemu dziecku trzeba więc pomóc, najlepiej budując wspólny wkład całej klasy w strategie przeciwdziałania zachowaniom przemocowym. To nie może być pomoc, która polega na piętnowaniu prześladowcy. Karanie – co prawda – działa, ale tylko dopóki nie zostanie wycofane. Kiedy kara ustanie, negatywne zachowania wracają. Chodzi zatem o to, żeby budować postawy prospołeczne – interweniować, pytając uczniów, jakiej współpracy między sobą chcieliby, co mogą zrobić, żeby rozwiązać konflikt, do jakich wartości chcieliby dążyć.

Dlaczego oddawanie takich decyzji w ręce uczniów sprzyja działaniom antyprzemocowym?
– Dzięki temu cała społeczność klasy może zobaczyć, że dzieją się rzeczy, które im nie odpowiadają, a zmiana zachowań jest konieczna zarówno po stronie „sprawców”, „milczącej większości”, jak i ofiar. Uczymy w ten sposób młode osoby kształtowania dobrej społeczności, rozmowy ze sobą. Nie skupiamy się na rozwiązaniach problemu, ale budujemy nowe umiejętności, które pozwolą młodym ludziom reagować na problemy.

To zwrot ku wychowawczej funkcji szkoły.
– Dobrze rozumieć to wychowanie w sposób korczakowsko-adlerowski. Mamy piękne tradycje pedagogiczne, polegające na budowaniu wspólnot młodzieżowych, w ramach których młodzi ludzie dzielą się swoimi ideami. Przykładem może być opisany przez Janusza Korczaka w 1928 r. sąd koleżeński, który ma rozwiązywać konflikty między uczniami. Jego zasady zaczynają się od słów: „Jeżeli ktoś zrobił coś złego, najlepiej mu przebaczyć”.

A my sięgamy do pruskiego modelu wychowania, polegającego głównie na karaniu.
– Taki system nakierowany jest wyłącznie na tropienie i karanie zachowań, które nie podobają się dorosłym. A przecież z badań naukowych wiemy, że bodźce awersyjne powodują jedynie supresję, czyli zatrzymanie zachowania; nie uczą niczego nowego, a w dodatku wzbudzają lęk, wstyd czy poczucie winy, a to właśnie te emocje – skumulowane – dają obraz, który nazywamy depresją czy zaburzeniami lękowymi.

Jak system oceniania wpływa na stan psychiczny dzieci?
– Nauka jest procesem robienia błędów. Świetnie, że młodzi ludzie je popełniają, bo oznacza to, że angażują się w nowe aktywności, a kiedy uczymy się czegoś nowego, nie możemy od początku robić tego perfekcyjnie. Ocena powinna więc być informacją zwrotną – rzetelnym opisem mówiącym o tym, co zrobiłem dobrze, a nad czym powinienem jeszcze popracować. Co najgorsze, tak jest opisana w polskim prawie, tyle że nikt się do tego nie stosuje. Zamiast tego staje się bytem samoistnym. Przestaje pełnić funkcję informacji zwrotnej dotyczącej konkretnego zachowania, a staje się opisem ucznia: mierny, dostateczny, dobry i tak dalej.

Jakie działania powinni więc podjąć politycy w trosce o dobrostan dzieci i młodzieży?
– Przede wszystkim dojść do porozumienia, że edukacja polega na kształtowaniu umiejętności bycia w grupie, współpracy, krytycznego i samodzielnego myślenia, a nie tuczeniu młodych ludzi wiedzą. Później zmienić egzaminy maturalne i ośmioklasisty z testów weryfikujących konkretną wiedzę na egzaminy sprawdzające umiejętności dzieci. Błędem jest też to, że dziś nie uczymy najmłodszych rozpoznawania emocji i reagowania na nie, a staramy się ich nauczyć budowy pantofelka. Dlatego należy wprowadzić więcej lekcji z profilaktyki zdrowia psychicznego i zajęć, które prowadzą do kształtowania postaw prospołecznych. Uważam również, że przymus szkolny moglibyśmy zastąpić prawem do edukacji. Nie wydaje się, że wszyscy muszą koniecznie z niej korzystać, chociaż każdy człowiek powinien mieć zapewnione wsparcie rówieśniczo-rozwojowe.

Z drugiej strony tego systemu mamy rodziców, dla których dzieci są „projektem”; mają realizować ich cele czy kompensować życiowe porażki. Dziecko ma mieć świetne oceny, znać kilka języków, mieć różne pasje. To rodzi olbrzymią presję.
– My wszyscy – rodzice, nauczyciele i dzieci – żyjemy w diabelskim kole pogoni za niezidentyfikowanym „sukcesem”. Zmuszamy dzieci do wyścigu o dobre oceny i rezultaty, ponieważ wierzymy, że wykształcenie równa się sukces społeczno-ekonomiczny, a to oznacza dobre życie. A cała ta bieganina nakierowana na to, żeby udzielić dobrej odpowiedzi w teście zabija w dziecku ciekawość świata. Dziś nie dajemy też młodym ludziom naturalnej przestrzeni na rozwój, np. na nudę czy przebywanie z rówieśnikami, tylko wozimy je z jednych zajęć na drugie, a później wkładamy do pokoju i dziwimy się, że korzystają z telefonu komórkowego.

Każdy rodzic powie, że chce tylko, aby jego dziecko było szczęśliwe. Że robi to wszystko z dobrych pobudek.
– Oczywiście chcemy dobrze. Problem polega na tym, że z trudem jesteśmy w stanie krytycznie spojrzeć na rezultaty własnych działań. Dziś rodzice podlegają takiej samej presji, jak nastolatkowie czy dzieci. Mamy wysyp podręczników w rodzaju „Jak wychowywać dziecko” – dorośli nieustannie zadają sobie pytanie, czy to, co robią, jest słuszne, i starają się znaleźć jakieś zewnętrzne autorytety, które będą potwierdzać ich zachowania. To smutne, że współcześnie przestaliśmy ufać sobie; swojemu doświadczeniu, ocenie własnego postępowania. Ciągłe pytanie autorytetów o regułę, wedle której będziemy żyli, określiłbym rozleniwieniem do przeżywania własnego życia.

Tą receptą, że będzie nam łatwiej, jeżeli oddamy siebie i nasze dzieci w ręce specjalistów, jesteśmy bombardowani medialnie.
– Kluczowe jest tu słowo łatwiej. My utożsamiliśmy szczęście ze słowami łatwo i przyjemnie, w związku z czym unikamy wszelakich nieprzyjemności: niepewności, smutku czy lęku. Ta pogoń za źle nazwanym szczęściem, czyli bezmyślną, hedonistyczną przyjemnością, napędza chęć znalezienia recepty na to, jak mam postępować, żeby mi było cały czas przyjemnie. A taka recepta nie istnieje.

Jak sekularyzacja Polski wpływa na młodych ludzi? Czy wiara w nadrzędną wartość, jaką jest Bóg, jest pomocna w kształtowaniu wartości dziecka?
– Sekularyzację możemy rozumieć na dwa sposoby. Po pierwsze, jako rezygnację z podążania ścisłymi regułami postępowania, które okazały się nieprzydatne. Po drugie, odwrót od zastanawiania się nad tym, co w życiu ważne i istotne. W tym pierwszym znaczeniu jestem za nią. W drugim – nie. Dla nas, jako młodych, wartości po prostu były ważne, dorośli o nich rozmawiali i my również. Co jest dobre, co złe, jakiego życia chcę, w jakim państwie chcę żyć – z takimi pytaniami się zderzaliśmy. Teraz – mam wrażenie – wartości to niemodny temat, kojarzony z pięknoduchostwem. A to właśnie umożliwienie młodym ludziom rozmowy na takie tematy powoduje w nich niesamowity rozwój.

Dlaczego?
– Na jednych z warsztatów, które prowadzę, młodzież miała zadanie wybrać trzy istotne dla nich wartości i zbadać, jak wyglądają one w ich społeczności szkolnej oraz jak można je rozwijać. Wybrali m.in. pewność siebie. I okazało się, że do grupy badającej tę wartość zgłosiły się osoby, które same mają z tym problem. Zespół niepewnych siebie, zawstydzonych nastolatków z rozpoznaniami fobii społecznej opracował sondę uliczną na ten temat. Dzieciaki same postanowiły podchodzić do obcych ludzi na ulicy i pytać, co to znaczy być pewnym siebie. Dlatego tym, co my, dorośli, powinniśmy robić, jest tworzenie dzieciom takich przestrzeni, z wiarą w to, że one są w stanie znaleźć rozwiązanie swojego problemu.

Czy kryzysy psychiczne dzieci związane są też z rozpadem wspólnotowości?
– Dziś nie uczymy się budować więzi i nie ufamy innym ludziom. A przecież to właśnie ci „inni” są naturalnym sposobem regulacji naszego nastroju. Jeżeli jest mi smutno i mogę do kogoś się przytulić, leczy to bardziej niż szukanie rozwiązań i rad. Oprócz zaniku wspólnotowości zapomnieliśmy też o pewnych oczywistych prawdach; że obecność drugiej osoby jest uzdrawiająca, że nie musimy od siebie cały czas wymagać.

Znajoma psychiatra z przerażeniem opowiadała mi, że jej koleżanka odezwała się do niej przed egzaminem swojej córki z prośbą, żeby ta przepisała jej jakieś leki, bo dziewczyna boi się testu.
– Jest plaga diagnoz, które wysypują się przed egzaminami. Nagle okazuje się, że zdrowe dzieci zaczynają być diagnozowane na ADHD, bo dostają leki, które mają na celu poprawę ich wydajności i koncentracji. To leczenie czy chemiczne stymulowanie młodych ludzi? Jeżeli w naszej kulturze liczy się tylko efektywność, będziemy dla niej się zabijać: niszczyć siebie samych i siebie nawzajem.

Często to nastolatkowie konstytuują swoją tożsamość wokół różnych zaburzeń, chcą mieć diagnozę depresji czy ADHD.
– Nastolatkowie dramatycznie potrzebują odpowiedzi na to, kim są i jacy są, dlatego faktycznie może zdarzyć się tak, że diagnoza psychiatryczna stanie się centrum tożsamości młodej osoby. Ale jeżeli jej rozwój będzie przebiegał w miarę dobrze, sama odrzuci takie elementy tożsamości jak depresja. Natomiast ja jestem przerażony tym, że potwornie modne stało się przyklejanie młodym ludziom łatek zaburzeń osobowości. Pół biedy, jak robią to sobie sami, poszukując informacji w internecie. Znacznie gorzej, że robią to specjaliści od zdrowia psychicznego.

Dlaczego jest to takie zatrważające?
– Bo to bardzo poważna diagnoza i nie powinna być stawiana nieletnim, u których osobowość jest zbyt plastyczna, żeby mówić o zaburzeniach. A etykieta „borderline” – najmodniejsze obecnie „rozpoznanie”, związane z brakiem poczucia spójnej tożsamości, umiejętności budowania relacji i skrajną deregulacją emocjonalną, prowadzącą do zachowań autodestrukcyjnych i prób samobójczych – jest dla młodych ludzi bardzo nobilitująca, ponieważ oznacza że „musicie się ze mną liczyć, bo jestem szaleńcem”. Groźne jest również to, że takie łatki bardzo często używane są jako pewnego rodzaju usprawiedliwiania: „Mam borderline”, czyli „takim mnie Panie Boże stworzyłeś, takim mnie będziesz miał”. Oczywiście czasem diagnoza jest bardzo ważna, ale choroba oznacza stan przejściowy – chodzimy więc na terapię czy do psychiatry, żeby się z niej wyleczyć, a nie po to, żeby w niej tkwić.

Amerykański psycholog prof. Jonathan Haidt stawia tezę, że to media społecznościowe odpowiedzialne są za epidemię depresji dzieci i młodzieży.
– Nie zgadzam się z tak uproszczoną diagnozą. „Uzależnienie” od telefonu komórkowego dla jednego dzieciaka może być uciekaniem od lęku i będzie powodować unikanie realnych kontaktów, ale już dla innej młodej osoby może to być jedyne środowisko, z którego czerpie wsparcie, bo np. jest osobą nieheteronormatywną, mieszka w małej miejscowości i boi się o tym komuś powiedzieć. Jeżeli nie zobaczę, jaką funkcję pełni dane zachowanie, nie jestem w stanie ocenić, czy jest ono dla młodego człowieka adaptacyjne, czy nie.

Teraz – idąc za teorią McLuhana – dzięki mediom społecznościowym świat stał się „globalną wioską”. Dzieciaki narażone są więc na porównywanie się nie tylko do grupy rówieśniczej, ale miliardów innych osób z całego świata.
– Z internetem jest jak z każdym narzędziem. Widelca mogę użyć do jedzenia albo mogę wydłubać nim komuś oko. Jeżeli żyję w kulturze, w której cały czas zachęcany jestem do tego, żeby patrzeć, jak prezentuje się ktoś inny, to dzięki internetowi będę mógł porównywać się z całym światem. Co ważne, w samym przyglądaniu się temu jak wyglądam na tle innych, generalnie nie ma niczego złego, bo jest to ewolucyjny mechanizm, który dostosowuje mnie do grupy. Ale jeżeli dorzucimy do niego presję na rywalizację, czyli porównywanie się, czy ja jestem najlepszy w tej grupie, to może już rodzić problem, bo tych „najlepszych” jest bardzo mało.

Jaką radę skierowałbyś zatem w stronę rodziców?
– Bądźmy dla samych siebie i innych po prostu życzliwi. To ogromnie dużo zmienia, ponieważ jest związane z odpuszczaniem. Często nonszalancko rzucamy dzieciom różne złote myśli: „Jak nie będziesz się uczył, to będziesz kopał rowy”, „Nigdy nie można niczego odkładać na ostatnią chwilę” itd. Sami nie stosujemy się do tych rad, a kiedy młodzi tego nie robią, narasta w nas frustracja. Odpuśćmy to.
Dominika Tworek


Fot. archiwum prywatne

Wydanie: 2023, 27/2023

Kategorie: Psychologia, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy