Wartości chrześcijańskie opierają się na równouprawnieniu wszystkich istot ludzkich. A więc także kobiet Laila Davřy, minister ds. dzieci i rodziny Królestwa Norwegii Laila DavŘj (ur. w 1948 r.), zwolenniczka równouprawnienia kobiet i mężczyzn; od 2001 r. na stanowisku Ministra do spraw Dzieci i Rodziny Królestwa Norwegii. Z wykształcenia pielęgniarka i rehabilitantka; mężatka z 33-letnim stażem, matka trójki dzieci. Norwegia była wśród pierwszych krajów, które przyznały kobietom prawo do głosowania w 1913 r. W 1979 r. weszła w życie Ustawa o Równym Statusie Kobiet i Mężczyzn. Obecnie kobiety w Norwegii mają silną pozycję w rządzie, polityce, świecie biznesu, a także innych dziedzinach życia społecznego. – Ma pani bardzo postępową rodzinę. Pani mąż wziął urlop ojcowski i opiekował się dziećmi. Jak dziś wygląda w Norwegii sprawa urlopów dla ojców? – Właściwie nie wziął urlopu ojcowskiego, bo w tamtych czasach nie było czegoś takiego. Jednak kilka lat później, kiedy mieliśmy kilkoro dzieci, zdecydował, że zaopiekuje się nimi, a ja pójdę do pracy, by wykorzystać to, czego się nauczyłam. Dziś to powszechne zjawisko, że ojcowie przejmują część opieki nad dziećmi. W Norwegii ojcu przysługuje czterotygodniowy płatny urlop rodzicielski. Matce przysługują trzy tygodnie zwolnienia przed porodem oraz osiem tygodni po porodzie. Gdy przedłużano w Norwegii urlop rodzicielski o cztery tygodnie, zadecydowano, że te tygodnie może wykorzystać jedynie ojciec. Pracodawca ma obowiązek przyjąć go z powrotem do pracy, choć oczywiście nie wszystkie firmy są z tego zadowolone. Urlopu nie można odstąpić matce dziecka – niewykorzystany przez ojca przepada wraz z pieniędzmi. – Czy to egzotyka, czy coś typowego? Ilu ojców decyduje się na urlop rodzicielski? – Korzysta z niego ponad 80% ojców, są zachwyceni tym doświadczeniem, wielu deklaruje, że chciałoby zostać dłużej z dzieckiem. To nie jest zjawisko powszechne we wszystkich krajach wysoko rozwiniętych. Proszę sobie wyobrazić, że przeciętny japoński ojciec spędza ze swymi dziećmi około 21 minut dziennie! Jednak Norwegia jest krajem tradycyjnym, urlop wychowawczy w większości przypadków bierze kobieta. Wynika to między innymi z faktu, że nie ma równości płac kobiet i mężczyzn, a życie w Norwegii jest drogie. To mężczyzna zwykle zarabia więcej, dlatego właśnie on idzie do pracy. – Jest pani autorką opinii, że demokracja bez kobiet nie jest demokracją. – Według mnie, obecność kobiet jest w ogóle warunkiem demokracji! Jeśli stanowią one połowę społeczeństwa, a nie są w połowie siłą roboczą, ich pensje są niższe, nie piastują ważnych stanowisk publicznych ani prywatnych, nie zasiadają w zarządach – a przecież, jak wynika ze statystyk, są tak samo wykształcone – to jak mówić o demokracji? – Czy norweska scena polityczna realizuje te demokratyczne postulaty? – Partie polityczne chętnie przyjmują kobiety. Od kiedy premier z Partii Pracy w latach 80. postanowiła stworzyć rząd, w którym 40% stanowiły kobiety, żaden rząd nie zszedł poniżej tych 40%. Nie jest to wymóg regulowany prawnie; można powiedzieć, że to nowa tradycja. Społeczeństwo, mass media, wszyscy okazywaliby wielkie niezadowolenie, gdyby w rządzie nie było tylu kobiet. Widać więc, że czasem potrzeba sankcji prawnych, czasem zaś wystarczy odpowiednie nastawienie, choć oczywiście zmiany prawne torują drogę zmianom w obyczajowości. Norweska Ustawa o Równym Statusie Kobiet i Mężczyzn uchwalona w 1978 r. okazała się kamieniem milowym na drodze zmian w mentalności społecznej. Sądzę, że Polacy powinni zapoznać się z jej treścią. Dyrektywy Unii Europejskiej również regulują sprawy równości płci. – Co zatem kobiety zmieniły w norweskiej demokracji? Jak duży jest rozdźwięk pomiędzy demokracją na papierze a rzeczywistością? – Za kilka dni przedstawiam w parlamencie projekt nowej ustawy. Nakazuje ona minimum 40-procentowy udział kobiet we wszystkich zarządach i radach nadzorczych spółek akcyjnych zarówno prywatnych, jak i państwowych. Od kilkunastu lat podejmowane były próby wyrównania udziału kobiet w biznesie. „Dajcie nam 10 lat”, mówiły firmy i zmiany nie następowały. W sektorze prywatnym jedynie 7% tych stanowisk piastują kobiety. Pierwszy projekt tej ustawy złożyłam przed rokiem, wywołał furię w sektorze prywatnym. „Jak to? Będziemy musieli mieć 40% kobiet?!”, oponowano. Tak właśnie będzie. Ustawa pozostanie „w uśpieniu” przez następne dwa lata. Jeśli firmom uda się









