Mój najlepszy żart szkolny

Mój najlepszy żart szkolny

Krystyna Łybacka, b. minister edukacji narodowej, posłanka SLD Pamiętam, że jeszcze w X klasie liceum powierzono mi prowadzenie przez dwa miesiące zajęć z matematyki – też w X klasie, ale szkoły wieczorowej. Postawiono warunek: musiałam przychodzić w szkolnym mundurku. Pewnie dla dodania sobie powagi zakładałam nogę na nogę i moi uczniowie, wszyscy już dorośli ludzie, zrobili mi żart. Pomalowali grubo kredą poprzeczkę łączącą nogi biurka. Śladów tej kredy nie dało się już sczyścić z czarnej satyny. Nawet po wypraniu została jaśniejsza smuga, która przypominała o tym przykrym żarcie. Wtedy miałam poważny kłopot. Dziś wiem, że szkoła jest naturalnym miejscem do żartów i śmieję się. Włodzimierz Paszyński, nauczyciel, b. wiceminister edukacji W szkole (Liceum im. Reytana w Warszawie) było dosyć ponuro. Baliśmy się zwłaszcza jednej nauczycielki, która miała przezwisko Meduza z uwagi na jej kształty i charakter. Słynęła z tego, że na zapleczu pracowni chemiczno-biologicznej przyrządzała dla siebie codziennie potrawy, głównie ogromne ilości jajek. Czasami jednak zapominała, że coś się gotuje, i wtedy po szkole rozchodziły się gryzące zapachy. Zabawialiśmy się w anonimowych donosicieli i rozsiewaliśmy pogłoski, że w pracowni chemicznej coś się znowu przypala. Gdy pani profesor usłyszała taką plotkę, biegła do swojej pracowni, co przy jej kształtach wywoływało niestosowny śmiech. Ale my mieliśmy wtedy kilkanaście minut urwane z lekcji. Mikołaj Łoziński, socjolog, niebawem wydaje pierwszą powieść pt. „Reisefieber” Kiedy byłem w V klasie, kolega przyszedł do szkoły z aparatem fotograficznym z zamiarem zrobienia pod ławką zdjęcia majtek naszej pani od historii. Zdjęcie wykonał, wywołał i przyniósł do klasy, a potem powiesił na szkolnym korytarzu. Niestety, nie było żadnych reperkusji tego żartu, bo pani się nie rozpoznała. Na zdjęciu było widać tylko majtki i kawałek nóg. Zdjęcie powisiało i znikło. Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Najczęściej spotykanym „żartem” było zapychanie dziurek w zamkach yale. Nauczyciel się mordował z otwarciem drzwi i w ten sposób wystarczyła zwykła szpilka, aby przepadła cała lekcja. Uczniowie Liceum Ekonomicznego w Skierniewicach, w którym uczyłem, weszli też chyba w jakiś układ z kolejarzami, bo gdy w czasie przerwy mieli przejść do drugiego budynku po przeciwnej stronie torów, zwykle opuszczano szlaban i trzeba było czekać na pociąg. Agata Passent, publicystka Byłam w V klasie Szkoły im. 176. Pułku Piechoty w Warszawie, kiedy przyszła moda na malutkie białe kapiszony – petardy. Wstyd powiedzieć, ale z kilkoma kolegami znalazłam się w męskiej toalecie, gdzie w trakcie testowania tych petard zapaliły się nam drzwi i klapa od sedesu. Sprawa się wydała, bo doniósł na nas tzw. dyżurny, śledzący całą akcję z korytarza. Finałem skandalu był szkolny apel i napiętnowanie sprawców wandalizmu. Strasznie to przeżyłam. Prof. Ireneusz Białecki, socjolog, PAN W drugim roku nauki w liceum miałem już pierwsze miejsce, jeśli chodzi o liczbę spóźnień. Byliśmy mocno rozbrykani. Prof. Gutkiewicz od fizyki często nas uciszał, ale on prosił, robił to bardzo łagodnie. Natomiast mój kolega, dziś też profesor, Marcin Król, wydzierał się wtedy co sił w płucach, rycząc: CISZAAA. Na ścianie w naszej klasie wisiał obraz mocno abstrakcyjny, w jego centrum była jakaś ogniskowa, a wokół różne barwne plamy. Uważaliśmy za stosowne uzupełnić ten obraz plamami atramentu wystrzeliwanymi z piór wiecznych. Niestety, te plamy chlapały czasem na ścianę obok obrazu. Z chemii miałem raczej średnie oceny, więc w laboratorium na jakiejś rurce gumowej wypisaliśmy naszemu nauczycielowi, prof. Kawalcowi: Boże, strzel z palca i zabij Kawalca. Marcin Daniec, satyryk, magister wychowania fizycznego Kiedy odbywałem praktykę nauczycielską w krakowskim liceum, po szkole rozeszła się fama, że okrutnie ograłem w siatkówkę klasę III b, występując sam przeciwko sześciu chłopakom. Kilka dni później uczeń z IV a zapytał: „Zagra pan też sam przeciwko drużynie z mojej klasy?”. Zgodziłem się bez wahania, ale gdy zobaczyłem, że to świetnie zgrani profesjonaliści, mina mi zrzedła. Powiedziałem jednak: „Panowie, grzejcie się, zaraz wracam” i pobiegłem do koleżanki ze studiów, która miała zajęcia w sąsiedniej sali. „Dorota – poprosiłem – za chwilę wejdziesz do mojej sali i powiesz: Daniec proszony do dyrektorki”. Wróciłem do chłopaków, podniosłem piłkę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 35/2005

Kategorie: Pytanie Tygodnia