Moja wojna o internet – rozmowa z Anną Streżyńską

Moja wojna o internet – rozmowa z Anną Streżyńską

Na tym stanowisku można zapłacić głową. Nie bez powodu szefowa UKE przeszła już dwie trepanacje czaszki. Przez dotychczasowe pięć lat swej działalności zaszła pani trochę za skórę firmom telekomunikacyjnym. Podobno padały nawet pogróżki pod pani adresem? – W latach 2007-2008 zdarzały się różne teksty typu: „Gdyby przedsiębiorca prywatny postępował tak jak pani, stałoby mu się coś złego”. Niektórzy odwracali się plecami na mój widok albo przeklinali. Był to okres, gdy toczyło się wiele sporów między operatorami a regulatorem, a operatorzy utożsamiali te spory z osobą pełniącą funkcję regulatora. Chyba wiedziała pani, że to tylko głupie gadanie? – Tego nigdy nie wiadomo. Działania regulatora decydują o dużych pieniądzach. Nie twierdzę, że jakikolwiek operator świadomie mógłby chcieć zrobić coś złego, ale wszędzie są ludzie zacietrzewieni. Na porządku dziennym było robienie mi czarnego PR, jedna sprawa jest jeszcze w sądzie, jedna w postępowaniu przedsądowym. Pani praca może być stresująca. Dlatego w 2007 r. straciła pani przytomność i miała dwie trepanacje czaszki? – Nie był to żaden stresujący dzień. „Luzik”, siedziałam w gabinecie przy biurku, przeglądałam pocztę, dekretowałam, podpisywałam pisma. Nagle poczułam straszliwy, przeszywający ból w głowie i zemdlałam. Wkrótce doszłam jednak do siebie, ból przeszedł, myślałam, że już wszystko dobrze. Ale miesiąc później zaczęłam się przewracać. Pojechałam na tomografię, lekarz stwierdził ogromny krwiak, od razu chciał posłać mnie na operację. Wybroniłam się, bo to akurat była pierwsza rocznica mojego powołania na prezesa UKE, przyjaciele w pracy czekali na mnie z tortem i szampanem. Wróciłam na chwilę do urzędu, powiedziałam, żeby się częstowali, bo zaraz jadę na operację, a jeszcze muszę załatwić pocztę, no i pojechałam na Banacha. Pierwsza trepanacja była oszczędzająca i nie powiodła się, po tygodniu miałam drugą. Po dziewięciu dniach zwolnienia wróciłam do pracy. Za szybko, ale ja nie wytrzymałam w szpitalu, potem nie wytrzymywałam w domu. Jednak jeśli miałabym radzić innym: po takich chorobach trzeba odpocząć, inaczej odczuwa się ich skutki przez wiele lat, a czasem przeradzają się one na starość w różne poważne schorzenia neurologiczne. Na mnie się zagoiło jak na psie, ale czas pokaże, czy nie chwalę się przedwcześnie. Nie mam politycznych przyjaźni Czy kwestia pani powołania na następną kadencję została już rozstrzygnięta? – Jeszcze nie. Premier wie, że jestem gotowa do kontynuowania pracy przez następne pięć lat. Przepisy zabezpieczają ciągłość funkcjonowania UKE, bo do czasu powołania nowego prezesa dotychczasowy nadal pełni swoją funkcję. Pytanie oczywiście, czy premier jest zadowolony z tego, co przez ten czas zostało zrobione, i jak obie strony widzą dalszą współpracę. Polityczne przyjaźnie mogą pewnie wzmacniać pani pozycję? – Ja nie mam politycznych przyjaźni. Moje przyjaźnie powstały wcześniej niż przynależność partyjna. Niektórzy z moich przyjaciół poszli do różnych partii i zostali tam mniej lub bardziej ważnymi osobami. To, że nurt tzw. poststyropianowy fatalnie się podzielił i ci ludzie nie chcą ze sobą gadać, a jak gadają, nie jest to rozmowa, lecz wrzask, napawa mnie dużym bólem. Gdy w Sejmie idę z kimś na herbatę, patrzą na mnie podejrzliwie: dlaczego poszłam z tym, przecież on jest z innej partii, może przeciw nam coś knuć. A ja przecież nie będę przechodzić na drugą stronę, gdy spotykam Antka Mężydłę czy Jurka Polaczka, z którymi mam serdeczne relacje. Stanowisko prezesa UKE jest obsadzane z nadania politycznego. – Chyba nie ma sposobu, by to zmienić. Wszystko jedno, jak jest powoływany prezes UKE. Czy będzie to robił Sejm, jak teraz, czy premier, czy minister, zawsze będzie to nominacja polityczna. Teraz dodatkowo może być przedmiotem targów politycznych, gdy Sejm musi taką kandydaturę zaakceptować. Kiedy prezesa UKE powoływał premier, przynajmniej nie było złudzenia co do natury tej nominacji. Chociaż ja akurat byłam kompletnym wypadkiem przy pracy. Pewnie w firmie telekomunikacyjnej, po roku karencji, jaki obowiązuje odchodzącego prezesa UKE, zarabiałaby pani więcej niż premier? – Mówiąc prawdę, zarabiałam wielokrotnie więcej, zanim tu przyszłam. Sądzę, że przez ten czas moja wartość rynkowa raczej wzrosła, ale nie zawsze człowiek goni tylko za wartością rynkową. Nie chodzi o moją pensję, cała administracja jest źle wynagradzana, w sposób niegodny profesjonalistów. Albo będziemy utrzymywali niefachową,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 23/2011

Kategorie: Kraj, Wywiady