Moje szczęście jest na scenie

Moje szczęście jest na scenie

Śpiewam zawsze tak, jakby to był mój ostatni raz, więc staram się dać z siebie wszystko, bo szanuję moich widzów EDYTA GEPPERT – Jak pani, artystka od lat wykonująca piosenkę literacką, czuje się w świecie popkultury? – Jest pan pierwszym dziennikarzem, który określa to, co robię, mianem piosenki literackiej. Rzeczywiście tak określam gatunek, który uprawiam. Dziękuję, że nie muszę tego tłumaczyć. A czuję się dobrze, choć jestem świadoma, że ten gatunek umiera. Zabija się to, co wartościowe. Po prostu gorszy pieniądz wypiera lepszy. – No, ale jednak piosenka literacka wciąż ma swoją publiczność. – Ależ tak, na szczęście. Do tej pory zaśpiewałam ok. 2 tys. pełnospektaklowych recitali, zawsze przy pełnych salach. Moim zdaniem, człowiek zawsze będzie szukał wartości, prawdy, przeżyć emocjonalnych, których w świecie opanowanym przez media zaczyna brakować. Jeśli ktoś wybiera mój recital, odczuwam ogromną satysfakcję. – Pani recitale są dość szczególne… – To bardzo specyficzna forma spotkania z publicznością, za którą ponoszę od początku do końca pełną odpowiedzialność. Taka sytuacja najbardziej mi odpowiada. Myślę, że moim wielkim sukcesem jest to, że już na samym początku udało mi się zbudować własny recital. Każdy kolejny ma formę spektaklu z wewnętrzną dramaturgią. To nie jest koncert życzeń, piosenki ułożone są tak, by tworzyły całość, z początkiem, środkiem i zakończeniem. Mam wrażenie, że publiczność to docenia. – A to nie jest tak, że artyści tacy jak pani sytuują się jednak dziś w pewnej niszy? Że to coś w rodzaju kulturowego undergroundu? – Myślę, że nie można tego tak nazwać. Po prostu media nie mówią o tego typu zjawiskach artystycznych, ponieważ nie bardzo pasują one do obrazu tworzonego przez te media dla doraźnych potrzeb. Tak jak nieprawdą jest, że teatr upada, że traci widownię, tak też nieprawdą jest, że piosenką literacką interesuje się niewielka grupa ludzi. Myślę, że świadomie nie dopuszcza się w mediach do głosu ludzi, którzy mogą zburzyć konstrukcję budowaną dla zysku za wszelką cenę. – Pani też unika mediów… – Nie uczestniczę w życiu publicznym, nie chcę funkcjonować w nim pozaartystycznie, to świadomy wybór. Nie interesuje mnie również walka z wiatrakami. Kiedyś byłam „pod skrzydłami” wielkiej firmy fonograficznej i dziękuję Bogu, że już nie jestem. Prezes tej firmy chodził za mną parę lat, żeby mnie namówić do podpisania wieloletniego kontraktu. Twierdził, że będę ich „diamentem”. A potem, kiedy dałam się już skusić, firma storpedowała moje międzynarodowe projekty, na których mi szczególnie zależało. Miałam wrażenie, że robi sporo, żeby moje płyty docierały do jak najmniejszej liczby słuchaczy. Teraz moje płyty wydaje zaprzyjaźniona, naprawdę niezależna, mała firma. – Opłaca się? – Artystycznie? Na pewno! Żaden z trzech projektów, które ostatnio zrealizowałam, nie uzyskałby akceptacji wielkiego koncernu. Płyta „Moje królestwo” nagrana z Krzysztofem Herdzinem została bardzo wysoko oceniona przez magazyn „Jazz”. „Śpiewam życie”, nagrana z europejskiej sławy zespołem Kroke, została wydana również w Niemczech i zebrała doskonałe recenzje w całej Europie. Wydana ostatnio „Nic nie muszę” w dość krótkim czasie, bez pomocy mediów, osiągnęła status Złotej Płyty i należy do najlepiej sprzedających się polskich płyt. Widać więc, że i bez szumnej promocji można osiągnąć sukces. – Naprawdę… „nic nie muszę”? – Może nie tyle nic nie muszę, ile wiem, czego chcę. Cieszy mnie, że jestem niezależna. Płacę za to pewną cenę, ale myślę, że warto. Uprawiam zawód, który kocham i który odwzajemnia tę miłość. – A dawniej łatwiej się pani śpiewało niż dziś? – Jeśli wydaje się panu, że tak kiedyś było, to się pan myli. Zawsze szłam pod prąd. W każdych czasach, w każdym ustroju politycznym artysta powinien starać się być niezależny. Również mój stosunek do piosenki, do występowania, nie zmienił się przez te lata, ponieważ uważałam i uważam, że jest to swego rodzaju intymna rozmowa ze słuchaczem, próba porozumienia z drugim człowiekiem. – Uwrażliwianie? – Wrażliwość jest niezbędna. Sam umysł, bez serca, nie wystarczy. A dziś, niestety, nie ceni się prawdziwych uczuć i emocji, zastępując je bezbolesnymi atrapami. – Dlaczego pani śpiewa? Jaki impuls stał za taką, a nie inną decyzją życiową? – Wprawdzie śpiewałam – jak to się mówi – od kolebki,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 52/2008

Kategorie: Kultura