Może będzie jeszcze drożej

Może będzie jeszcze drożej

Wiadomo, kto traci na drogim franku. Ale gdy ktoś traci, ktoś inny musi zarabiać Ci, którzy tracą, to ponad pół miliona Polaków (pożyczkobiorcy i ich rodziny) mających kredyty we frankach. W najtrudniejszej sytuacji są osoby, które wzięły pożyczki trzy lata temu. Od tego czasu do dziś wysokość rat spłacanych przez tę grupę zwiększyła się o ponad połowę. W połowie 2008 r. frank kosztował nieco ponad 2 zł, obecnie – niemal 3,5 zł (historyczny rekord). Ten, kto wówczas w tej walucie pożyczył np. 300 tys. zł i uczciwie płacił raty, dziś ma jeszcze do spłacenia ponad 400 tys. zł. Dolę ludzi, którzy wybrali wariant szwajcarski, łagodzi nieco niższe oprocentowanie kredytów we frankach niż w złotych. Ci, którzy marzą o przewalutowaniu, powinni więc się zastanowić, czy w perspektywie wielu jeszcze lat z kredytem to się opłaci. Śrubę można dokręcić Kredytobiorcy tracą, zarabiają natomiast ci, którzy udzielali im kredytów. Gdy bowiem w wyniku zmian kursu wzrosło obciążenie pożyczkobiorców, zachodni właściciele banków działających w Polsce postanowili powiększyć ich zobowiązania. W miarę jak coraz droższe stawały się raty „szwajcarskich” kredytów, zwiększali również spready – czyli różnice między kursami kupna i sprzedaży waluty, ściągane przez banki udzielające kredytów w walutach obcych. Problem w tym, że bankierzy, przeliczając franki na złote, stosują kursy wyssane z palca, niemające nic wspólnego ani z kursami NBP, ani nawet z kantorowymi. Stałe zwiększanie różnic między cenami, po których kupują waluty i sprzedają je kredytobiorcom, należy uznać za okradanie klientów i świadome wykorzystywanie uprzywilejowanej pozycji wobec nich. W kantorach, instytucjach bardzo dochodowych, które czerpią zyski z różnic między kursami kupna i sprzedaży, w przypadku franka różnica między ceną zakupu a ceną sprzedaży wynosi 6 gr. W bankach – które zarabiają także na dziesiątkach innych czynności – różnica między kursem, po którym kupują franki, i tym, po którym je sprzedają klientom, wynosi średnio, jak wyliczyła porównywarka finansowa Comperia, aż 24 gr! Na początku roku ta różnica wynosiła 20 gr, ale wzrosła, bo bankierzy uznali, że skoro kredytobiorcy i tak płacą znacznie więcej z powodu drożejącego franka, to spokojnie można im jeszcze trochę kosztów dołożyć, żeby zwiększyć własne zyski. Wzrost spreadów nie ma żadnego merytorycznego uzasadnienia i nie wynika z jakichkolwiek reguł działalności bankowej. Szefowie banków podnoszą je, bo chcą, mogą i nie muszą tego wyjaśniać. Rzeczywiste oprocentowanie kredytów musi być ujawnione (to te informacje wypisane maczkiem na dole w różnych reklamach bankowych), natomiast wysokość spreadów nie, więc bankowcy zdzierają skórę z klientów nie tylko bezkarnie, lecz także bez ich wiedzy. Zdaniem prezesa Związku Banków Polskich, Krzysztofa Pietraszkiewicza, nie ma tu problemu, bo klienci cały czas bardzo dzielnie radzą sobie ze spłacaniem kredytów walutowych. Jeśli chodzi o kredyty mieszkaniowe zaciągnięte we frankach, zagrożonych jest tylko 1,6%, czyli co 60. umowa. Wynika z tego, że nadal można powiększać obciążenie kredytobiorców bez obawy przed zepchnięciem ich w przepaść niewypłacalności. Temat na wybory W ubiegłym roku Komisja Nadzoru Finansowego wprowadziła zasadę, że klient może spłacać kredyt w takiej samej walucie, w jakiej został on udzielony. Wymaga to podpisania aneksu do umowy kredytowej. Bankierzy natychmiast jednak ustanowili wysokie opłaty za sporządzanie takich aneksów, przekraczające nawet 1000 zł. Skutecznie odstraszyło to kredytobiorców od korzystania z tej możliwości. Sprawą zaczęli też interesować się parlamentarzyści, słusznie uważając, że jest to kwestia, która może być przydatna w kampanii wyborczej. Dlatego w tym roku już każde ugrupowanie zgłasza jakiś pomysł na zmuszenie banków do ograniczenia zachłanności – np. obowiązkowe stosowanie przy spreadach kursu NBP czy wprowadzenie maksymalnej, nieprzekraczalnej stawki procentowej. W ostatnim tygodniu lipca tymi projektami mają się zająć komisje sejmowe. Bankierzy oczywiście protestują, twierdząc, że jest to próba niedopuszczalnej ingerencji urzędników w zasady rynkowe (jak gdyby zbójeckie windowanie spreadów miało cokolwiek wspólnego z rynkiem). Z osobliwą argumentacją wystąpił przedstawiciel Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan”, uznając, że przymusowe obniżenie spreadów zwiększy atrakcyjność kredytów walutowych, a to przecież będzie sprzeczne ze stanowiskiem KNF, zalecającym odchodzenie od kredytów w obcych walutach. Wiceprezes ZBP Mieczysław Groszek uważa, że cały spór to element

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 30/2011

Kategorie: Kraj