Może teczuszkę?

Może teczuszkę?

Kolejna odsłona wojny Platformy z PiS o służby specjalne Pierwsze rozdanie w służbach specjalnych zostało zakończone. Nie obyło się bez ofiar i niespodzianek, ale – z grubsza biorąc – wszystko potoczyło się tak, jak niedawno pisaliśmy w „Przeglądzie”. Szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego został Krzysztof Bondaryk, rozprowadzany przez Konstantego Miodowicza, Bartłomieja Sienkiewicza i kolegów z organizacji Wolność i Pokój. Szefem Agencji Wywiadu został Andrzej Ananicz. Natomiast służby wojskowe przypadły przedstawicielom „grupy krakowskiej”. Wojskowy kontrwywiad otrzymał Grzegorz Reszka, a wojskowy wywiad Maciej Hunia. A ofiary i niespodzianki? Na pewno do tych pierwszych zaliczyć trzeba Pawła Grasia. Ten wpływowy poseł Platformy Obywatelskiej zaraz po wyborach przyjął stanowisko sekretarza stanu w Kancelarii Premiera odpowiedzialnego za służby specjalne. To on, w imieniu premiera, miał je nadzorować. I oto okazało się, że po paru tygodniach Graś podał się do dymisji, uzasadniając ją względami osobistymi. O co w tym wszystkim chodzi? Jedna z wersji narzuca się sama: Graś przegrał rozgrywkę o to, kto realnie kontrolować będzie służby, więc złożył rezygnację. O tym, że jego rola była w Kancelarii Premiera fasadowa, mówią nie tylko plotki, ale i znamienny fakt: nie uczestniczył w posiedzeniach Kolegium ds. Służb Specjalnych, ciała, któremu przewodniczy premier, a które składa się z szefów służb, ministrów obrony, spraw wewnętrznych i spraw zagranicznych oraz przedstawiciela sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. Gdzie jak gdzie, ale w takim gronie Graś powinien zasiadać, tymczasem jego nazwiska nie było nawet na liście zaproszonych. Dlaczego? Komu to zawdzięcza? Na to pytanie nasuwa się dwojaka odpowiedź. Po pierwsze, najpewniej przegrał rywalizację z grupą Konstantego Miodowicza, premier uznał, że musi postawić na nią. Świadczyć o tym może również fakt, że następcą Grasia został Jacek Cichocki, szef Ośrodka Studiów Wschodnich, były współpracownik Bartłomieja Sienkiewicza. Po drugie, pewnie był przez szefów służb omijany. Ten mechanizm funkcjonował już w czasach Jarosława Kaczyńskiego, kiedy to szefowie kolejnych służb szli bezpośrednio do premiera, nie licząc się z nominalnym koordynatorem Zbigniewem Wassermannem. Opisuje to zresztą plastycznie były szef MSW, Janusz Kaczmarek, mówiąc, z jaką to chciwością premier Kaczyński rzucał się na teczki, które przynosili mu szefowie służb. Jest jeszcze jeden trop, tłumaczący odejście Grasia. Podsuwa go jeden z ekspertów: – Służby specjalne zostały rozdmuchane. Pięć lat temu mieliśmy dwie służby – dziś pięć. Pięć lat temu pracowało w nich 7 tys. ludzi, dziś – 10 tys. Ci ludzie zarabiają coraz więcej – na służby specjalne zawsze znajdowały się pieniądze, politycy tu nie skąpili, w roku 2008 ich budżet będzie rekordowo wysoki, wyniesie ponad miliard złotych. Służby mają coraz większe kompetencje – mają prawo do prowokacji, zakupu kontrolowanego, zakładania podsłuchów. To zresztą staje się wręcz plagą – liczba podsłuchów wciąż rośnie, dawno przebijając osiągnięcia z czasów PRL i SB. Do tego służby się wysferzyły, nie czują żadnej kontroli. W dawnych czasach UOP podlegał ministrowi spraw wewnętrznych – więc minister na bieżąco kontrolował jego pracę. Podobnie było z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, które podlegały ministrowi obrony. To zostało rozbite. W czasach Kaczyńskiego szefowie służb pozbyli się takiego nadzoru. Przychodzili bezpośrednio do premiera i prezydenta. To były łatwe rozmowy – szef urzędu miał zawsze jakiś prezent, czyli teczuszkę. Szef rządu był zadowolony, o nic więcej nie pytał, a minister koordynator mógł tylko zgrzytać zębami, że jego władza ogranicza się do wydania polecenia sekretarce. Ale ten system powodował, że służby pozostawały zupełnie poza kontrolą. Bo premier ma zbyt wiele obowiązków, by efektywnie je nadzorować. Weźmy przykład z ostatnich dni – premier Tusk tak wiele mówił o tym, że wezwie szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusza Kamińskiego na rozmowę, aż wreszcie spotkał się z nim po dwóch miesiącach urzędowania… Nasz rozmówca do tej analizy dorzuca kolejne informacje: – Nowe służby zostały zbudowane na zasadzie osobistej lojalności wobec liderów Prawa i Sprawiedliwości. To był klucz przyjmowania ludzi. I co mamy? Tam pracują całe rodziny. Mąż w Instytucie Pamięci Narodowej,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2008, 2008

Kategorie: Kraj