Mucha nie siada

Mucha nie siada

Rozmowa z Anną Muchą, aktorką, triumfatorką „Tańca z gwiazdami”, wcześniej radną i dziennikarką Mam nadzieję, że przede mną jeszcze z 50 szczęśliwych lat – Jakie to uczucie, w tak młodym wieku być tak znaną, bogatą, piękną, kochaną przez tłumy? Czy to tylko euforia? – Przede wszystkim, jest to bardzo miłe uczucie. Chodzi tu zwłaszcza o satysfakcję z sumy wykorzystanych szans. Uważam bowiem, że naprawdę, w każdej chwili można zmieniać swoje życie – i zmienić je wedle swych oczekiwań. Dlatego bardzo mi imponuje np. moja 81-letnia babcia, która nie chcąc samotnie spędzać większości swego czasu, postanowiła zapisać się na Uniwersytet Trzeciego Wieku, albo państwo Łapiccy. Zainspirowała mnie i wzruszyła wypowiedź pana Łapickiego, który uznał, że najgorsze, co może być, to bycie samotnym człowiekiem – i że życie można zacząć w każdej chwili, nawet gdy ma się osiemdziesiąt kilka lat. Myślę więc sobie, że to piękna perspektywa, a patrząc na moją babcię, czy patrząc na pana Łapickiego, mogę mieć nadzieję, że jeszcze z 50 szczęśliwych lat przede mną. – Szczęściu czasem trzeba pomagać. Jak pani to robi? – Na szczęście trzeba być przygotowanym. Ja chciałabym też móc zasłużyć na to szczęście, żeby wiedziało – personifikuję je tu trochę… – iż trafia na właściwą osobę i zostanie właściwie spożytkowane. To kwestia kilku czynników: pracowitości, odwagi sięgania po różne okazje, dyscypliny wewnętrznej, no i oczywiście poczucia humoru. – Czy są jakieś maksymy lub mądrości, które powtarza pani sobie przed zaśnięciem lub po obudzeniu, żeby dzień był jak najbardziej udany? – Moja mama, jak mnie budziła, zawsze mi powtarzała, że świat jest piękny i na pewno tego dnia wydarzy się coś interesującego. A ja dokładam sobie do tego myśl, że można siedzieć w domu i czekać, aż zapuka listonosz – ale można też iść na pocztę i przebierać w torbach tych wszystkich listonoszy, by zobaczyć, co nam życie oferuje. 20 lat na planie – To, jaka pani jest, stanowi po części zasługę genów. Czy sporo odziedziczyła pani po rodzicach? – Moi rodzice są przeciętnymi, cudownymi ludźmi, którzy spotkali się po to, żeby mnie mieć. Rozwiedli się dosyć wcześnie, ale nigdy nie przeżywałam traumy z tego powodu. Oboje zawsze stali na stanowisku – i tłumaczyli mi – że są z tak różnych planet, że te dwie planety zetknęły się tylko i wyłącznie po to, żebym ja się mogła urodzić. – Cel był godny, ale czy w związku z tym była pani jakoś nadzwyczajnie rozpieszczana lub może przeciwnie, chowana w wojskowym drylu? – Nie, żadnego wojskowego drylu nigdy nie było, ponieważ ja jestem zwolenniczką teorii, że rodzice są po to, żeby generować pomysły na dzieciństwo swoim dzieciom. Co oczywiście ma służyć temu, żeby w przyszłości dzieci mogły dokonywać bardziej świadomych wyborów. Dlatego fakt, że poszłam do pracy bardzo wcześnie, bo mając dziewięć lat, był spowodowany połączeniem z jednej strony mojej chęci poznawczej, a z drugiej, dyscypliny oraz szacunku mamy dla moich własnych wolnych wyborów. Mama oczywiście zgodziła się, żebym pracowała na różnych planach filmowych, ale pod warunkiem że nie będę zawalała szkoły – a ja wiedziałam, że muszę się z tego wywiązać. – Nie byle jaka była ta pierwsza praca w wieku dziewięciu lat – rola w filmie „Korczak” Andrzeja Wajdy. Czy trafiła pani na plan wybrana na castingu z tysięcy dziewczynek? – Na tym castingu znalazłam się trochę przypadkiem i zostałam wprawdzie wybrana, ale dopiero jako dziewczynka numer „naście” do „Korczaka”. Dziewczynka numer jeden pierwszego dnia na planie miała zadanie aktorskie do wykonania – i odmówiła wykonania tego zadania. A ja w tym momencie podeszłam do pana Andrzeja Wajdy i powiedziałam, że jak ona nie chce, to w takim razie bardzo chętnie ja to zrobię. I tym sposobem 20 lat minęło. Warto rozmawiać – Po drodze było jeszcze elitarne warszawskie liceum. Czy w Batorym uhonorowano już panią jakąś tablicą czy zdjęciem upamiętniającym kolejną wybitną absolwentkę? – Nigdy w życiu. Wybitna to ja nie byłam, lokowałam się wśród, powiedzmy, mocno przeciętnych uczniów, ale oczywiście nie powtarzałam klasy. Batorego kończyły i kończą postacie naprawdę znamienite, o których niejednokrotnie słyszeliśmy, dużo jeszcze usłyszymy i będziemy się nimi chwalić. Poszłam do Batorego na złość swojej nauczycielce polskiego z podstawówki, która uznała, że jestem za głupia, żeby się dostać do tej szkoły.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 49/2009

Kategorie: Kultura