Muzyka na maksa

Muzyka  na maksa

Właściwie cała muzyka klasyczna jest oparta na jednym schemacie porównywalnym do kontaktów męsko-damskich JERZY MAKSYMIUK – urodził się 80 lat temu. Zdobył trzy dyplomy muzyczne, jest pianistą, dyrygentem i kompozytorem. Zawsze propagował muzykę współczesną. Jest jednym z założycieli Polskiego Towarzystwa Muzyki Współczesnej. Dwa razy na Warszawskiej Jesieni przyznano mu nagrodę Orfeusza, a w różnych krajach dokonał prawykonań ok. 200 utworów współczesnych. W 1972 r. założył Polską Orkiestrę Kameralną, którą wkrótce wielu krytyków uznało za jedną z najlepszych na świecie. Szefował też przez wiele lat BBC Scottish Symphony Orchestra. Jako kompozytor ma w dorobku muzykę symfoniczną, kompozycje kameralne, balet, pieśni, muzykę filmową. Duże uznanie zdobyła muzyka do „Sanatorium pod klepsydrą” w reżyserii Wojciecha Hasa. Polskie Radio uhonorowało Jerzego Maksymiuka Brylantową Batutą. Szczyci się także SuperWiktorem. Jakie są według pana typy dyrygentów? – To się zmieniało w czasie. Kiedyś był na czele zespołu taki człowiek, który wykonywał proste ruchy, podnosił pałkę i opuszczał, trochę jak w orkiestrze wojskowej. Później przyszły czasy wielkich, legendarnych dyrygentów. Arturo Toscanini np. był bardzo despotyczny, pozwalał sobie też podczas dyrygowania na okazywanie emocji. Teraz dyrygent przede wszystkim musi uważać, aby nie obrazić muzyków, bo z orkiestrą jeszcze nikt nie wygrał. Reakcje muzyków bywają bardzo ostre. W małym, kilkunastoosobowym zespole, takim jaki kiedyś założyłem pod nazwą Polska Orkiestra Kameralna, można było jeszcze zapanować nad każdym z osobna, ale w 80-osobowej orkiestrze obowiązuje zawodowa solidarność i uwaga pod adresem jednej osoby powoduje reakcję całej grupy. Strajkują? – No tak, mogą przestać grać. Muzycy doskonale się orientują, czy dyrygent jest przygotowany, czy jest pewny tego, co robi. Relacja dyrygenta z orkiestrą nie przypomina innych. Niektórzy porównują ją do relacji reżysera z aktorami, ale tam pracuje się z każdym aktorem z osobna, a tutaj są działania grup, które jednak nie słuchają rozkazów jak w wojsku. Poza tym dyrygent w odróżnieniu od reżysera cały czas stoi przed zespołem i przed publicznością, jest nieustannie oceniany przez jednych i drugich. Musi umieć przekonywać, musi znać perfekcyjnie utwór i być precyzyjnym w ruchach. Ruchy rąk muszą być szerokie i wyraźne? – To nie takie istotne, czy dyryguje się bardzo dynamicznie, jak Gustavo Dudamel, czy oszczędnie, jak Valery Gergiev, który trzyma zapałkę w palcach, a nimi „przesiewa” muzykę. Ważne, by orkiestra rozumiała dyrygenta, bo tylko on jest w stanie zaproponować sposób odczytania muzyki. A jak on to robi, czy tańczy na podium, czy jedynie wykonuje proste gesty, to już jego zawodowa tajemnica. Uważa się, że najlepszą wersję wykonania muzyki jest w stanie przekazać wyłącznie kompozytor, autor dzieła, który nim zadyryguje. – To raczej błędne przekonanie. Zawodowy dyrygent może wydobyć z muzyki wiele elementów, których kompozytor nawet się nie spodziewał. Kapelmistrz przecież nie tylko panuje nad rytmem, tempem: wolno, szybko, i dynamiką: cicho, głośno, ale także wprowadza akcenty, zmiany barwy, pilnuje proporcji pomiędzy instrumentami, narzuca odczytanie całego dzieła. Byłem świadkiem próby utworu Witolda Lutosławskiego, którą prowadził znakomity dyrygent i jego przyjaciel Witold Rowicki. Na jakąś szczegółową uwagę kompozytora odpalił: „Witek, ty umiesz pisać muzykę, a ja dyrygować”. Jak pan przygotowuje się do wykonania nowego utworu? – To wieloetapowy proces. Najpierw szczegółowo czytam partyturę, nanoszę swoje uwagi dla poszczególnych instrumentów, zaznaczam miejsca, które są najważniejsze. Czasem przepisuję partyturę w formie wyciągu fortepianowego i sam gram ten utwór. Potem staram się zagrać to samo z pamięci i w ten sposób powstaje ta już moja wersja muzyki, którą chciałbym usłyszeć najpierw na próbach, a potem na koncercie. Tego żaden amator, laik nie jest w stanie dokonać. – Był taki przypadek, że pewien bardzo bogaty Amerykanin zapłacił znanej orkiestrze, by pod jego kierownictwem wykonała jedną z symfonii Gustawa Mahlera, którą milioner bardzo lubił. Stanął więc z batutą, zaczął ruszać rękami, a orkiestra nic. Jak to nic? – Nie wiedział, że aby orkiestra zaczęła grać, trzeba wykonać prawidłowy wstępny ruch. Ten pierwszy ruch ręki do góry i do dołu nazywa się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2016, 2016

Kategorie: Kultura