Nie sądzę, że fatalnie przegramy ani też, że triumfalnie wygramy. Będzie taka średnia, mniej więcej jak teraz Rozmowa z Markiem Dyduchem, sekretarzem generalnym SLD – Jak nastroje w SLD? – Coraz lepsze. Notowania SLD rosną. Chyba trudny okres mamy już za sobą. – A co z „pożarami”, które pan gasił? Z konfliktami w lokalnych strukturach Sojuszu? Na przykład w Olsztynie. – Tam doszło do zupełnie kuriozalnej sytuacji. Otóż przewodniczący sądu partyjnego zamiast wcześniej wyjaśnić wszystkie okoliczności sporu, a miał do tego wszystkie instrumenty, skierował sprawę do prokuratury pod pretekstem sfałszowania uchwały. To było nieodpowiedzialne zachowanie, nie pierwsze zresztą, senatora Mariana Kozłowskiego. Będę wnosić o jego wykluczenie z SLD. – A Suwałki? A Białystok? A Przemyśl? – Podobnego typu spraw jest w Polsce kilkanaście. Wybuchają tam, gdzie jest nadmiar emocji. Jak na przykład w Białymstoku, gdzie działacze się pobili. Są i takie sytuacje, kiedy koledzy z SLD świadomie tworzą inne komitety wyborcze. Więc, zgodnie ze statutem, automatycznie są wykluczani z partii. Ale spójrzmy na proporcje. Z jednej strony, mamy kilkanaście tego typu spraw, a z drugiej, prawie 3 tys. list wyborczych w gminach, powiatach oraz województwach i ponad 2 tys. kandydatów SLD w bezpośrednich wyborach na wójtów, burmistrzów i prezydentów. Nie ma takiej siły, żeby przy ustalaniu list czy kolejności na liście nie zdarzały się konflikty… – Kiedyś tego nie było. – Bo była inna sytuacja. W SdRP było w sumie około 40 tys. ludzi. Na listach wyborczych mogliśmy wystawić 70 tys. ludzi. Teraz jest 150-tysieczna partia, jest koalicja, SLD postrzega się jako partię władzy. Pamiętajmy też, że teraz jest o połowę mniej mandatów niż cztery lata temu. Bycie radnym to jakaś pozycja publiczna. To też jakiś dochód z diet, dla niektórych jedyny. Jedni są zafascynowani władzą, inni możliwymi korzyściami, karierą, jeszcze inni chcą się sprawdzić. Dlatego pojawiają się konflikty. – Cztery lata temu konflikty wewnętrzne tak nie wychodziły na zewnątrz. – Ale przyzwyczajmy się do tego, że będą wychodzić na zewnątrz, bo SLD jest partią demokratyczną. – Na czym to polega? – Demokracja w SLD polega na tym, że każda struktura podejmuje decyzje za siebie. Wyższa instancja może interweniować w stosunku do niższej tylko wtedy, jeżeli zostanie podjęta uchwała albo niezgodna ze statutem partii, albo niezgodna z prawem. – Więc może być sytuacja, że na przykład koło SLD w mieście X ma przewodniczącego, którego działania kompromitują Sojusz, a wy nie możecie nic mu zrobić. – Jeżeli nie narusza on prawa albo statutu SLD, to rzeczywiście niewiele można mu zrobić. W takich sytuacjach możemy skierować wniosek do sądu partyjnego i sąd partyjny podejmuje decyzję, czy udzielić mu nagany, wyrzucić z partii, czy oczyścić z zarzutów. Ale to długa procedura. – Nie za dużo tej demokracji w partii? – Myślimy o tym, żeby na okres wyborów wprowadzić jakieś obostrzenia, jeżeli chodzi o sposób zarządzania partią i podejmowania decyzji. Jednakże wewnętrzna demokracja, na razie bardzo kłopotliwa, jest potrzebna SLD. Bo wykształca nawyki samodzielnego działania, umiejętność podejmowania decyzji, dogadywania się. – Ale przecież są też w SLD ludzie, z których partia nic nie ma, przeciwnie, musi za nich świecić oczami, za to oni z partii mają wiele. Dla nich szyld SLD jest bardzo poręczny – dzięki niemu są wybierani i mogą załatwiać swoje prywatne sprawy. – Oceniamy, że część ludzi wstąpiła do SLD właśnie z takich powodów. Że potrzebne im było ugrupowanie mające dobre notowania w społeczeństwie, żeby szybko dostać się na jakiś stołek, osiągnąć jakiś cel. Szacowaliśmy, że takich ludzi jest w SLD około kilkunastu tysięcy. Głośno mówiłem parę miesięcy temu, że spodziewamy się, iż przy wyborach oni odejdą, zrezygnują. Nic z tych rzeczy! Oni są! To jest problem. Więc trzeba być konsekwentnym, jeżeli podobne sytuacje zaczną się pojawiać, to trzeba będzie wyrzucać ich z partii. – Pan mówił wtedy, że tym zagrożeniem dla SLD jest grupa byłych działaczy PZPR średniego szczebla, którzy po 1989 r. nie wstąpili do SdRP, stali na uboczu, a teraz nagle przypomnieli sobie, że są lewicowi. I po 10 latach wrócili do działalności politycznej, przynosząc te najgorsze nawyki. – Oni
Tagi:
Robert Walenciak









