PTU SA to jedyne towarzystwo ubezpieczeniowe w Polsce, które zdołało o własnych siłach wyjść z kłopotów i dziś równa do najlepszych Wiele towarzystw ubezpieczeniowych w Polsce wpadło w kłopoty finansowe, wprowadzano w nich zarząd komisaryczny. Kończyło się to w taki sam sposób – upadłością, z tej drogi nie było odwrotu. Wyjątkiem okazało się jak dotychczas tylko Polskie Towarzystwo Ubezpieczeń. PTU SA to jedyna firma ubezpieczeniowa w naszym kraju, która miała zarząd komisaryczny, była w stanie wdrożyć z powodzeniem program sanacyjny, uchroniła się przed plajtą i bez minimalnej nawet pomocy państwa weszła na drogę wysokiej efektywności. Udało się w dużej mierze dzięki zmianie systemu zarządzania w firmie. Firmę, powstałą 15 lat temu po to, by zajmować się ubezpieczeniami komunikacyjnymi, stworzyło Daewoo-FSO. Nasza wielka kodyfikacja – Gdy prezes Grażyna Brocka została zarządcą komisarycznym, mogliśmy zacząć rozmawiać o tym, co należy zmienić w uregulowaniach funkcjonujących w firmie. Wcześniej panował tu model koreański – każda najdrobniejsza nawet decyzja była wynikiem uchwały zarządu, tych uchwał były tysiące, nikt nie wiedział, które jeszcze obwiązują i powinny być przestrzegane – mówi Jan Toczyński, dyrektor Biura Audytu Wewnętrznego PTU SA. W PTU dokonano więc ogromnej pracy – zweryfikowano niemal 2 tys. przepisów, wyodrębniono zbiór tych, które mogły jeszcze okazać się przydatne w kierowaniu firmą. W tej chwili w PTU obowiązuje ok. 50 uchwał i zarządzeń, wydanych przed 2002 r. Przy okazji wychwycono bardzo wiele sprzeczności, zapisów kolidujących z ustawą o działalności ubezpieczeniowej i innymi aktami prawnymi. Nastąpiła kodyfikacja wewnętrznych norm, a tam, gdzie było to potrzebne, dodano nowe uregulowania. Przyjęto regulaminy organizacyjne, instrukcje, nowoczesne procedury ubezpieczeniowe, których wcześniej w PTU brakowało. Czas szybkich zmian Kolejny krok stanowiło przybliżenie pracownikom tych przepisów – i wdrożenie ich do codziennej praktyki. Sprawa była ważna, gdyż chodziło o podniesienie jakości działań PTU po to, by sprostać nowym zadaniom. – Musiała nastąpić zmiana w podejściu ludzi do wykonywanej pracy. Nie oszukujmy się, za czasów koreańskiego zarządu w firmie nie było tak wiele pracy. Klienci kupowali samochody Daewoo i przychodzili do nas sami, wypisywało się im polisę i to wszystko. Teraz trzeba ich zdobyć, zachęcić, by wybierali właśnie PTU. To wymagało zmian w postawach pracowników, dyrektorów biur i oddziałów. Kadra była i jest oddana firmie, to zresztą swoisty fenomen, że PTU pozostając przez dwa lata pod zarządem komisarycznym, przynosiło w tym czasie dodatni wynik finansowy, ci ludzie na to zapracowali. Do tego jednak, by rozwijać się w nowych warunkach, firma musiała wymagać od pracowników więcej niż przedtem – twierdzi Jan Toczyński. Po okresie zarządu komisarycznego potrzebna była zatem większa innowacyjność pracowników, ambitniejsze reagowanie na kolejne wyzwania stające przed PTU – a zarazem poważne traktowanie uregulowań wewnętrznych. W PTU wprowadzono skuteczny system motywacyjny i obiektywne zasady oceny pracowników i agentów. Efekty już widać – w ubiegłym roku Polskie Towarzystwo Ubezpieczeń uzyskało dodatni zysk netto i wzrost przypisu składki. Firma zwraca teraz bardzo dużą uwagę na to, jacy klienci się w niej ubezpieczają, na dobór produktów najbardziej przydatnych do ich indywidualnych potrzeb, na prawidłowe przygotowanie i zawieranie umów ubezpieczenia, przestrzeganie zasad cenowych, rzetelne informowanie klienta o wszystkich jego prawach i obowiązkach. Likwidacja szkód to sztuka Wiele do zrobienia pozostawało w tak ważnej dla każdego towarzystwa ubezpieczeniowego sprawie jak likwidacja szkód. Brakowało tu ściśle określonych reguł postępowania, nie najlepsze było wyposażenie w sprzęt, taki jak aparaty fotograficzne czy mierniki grubości powłok lakierniczych. Kwestie wyposażenia technicznego stały się bardzo istotne w ostatnich latach, gdy do Polski zaczęły napływać setki tysięcy starych, porozbijanych samochodów. Ich właściciele chcieli te auta, po odpacykowaniu, ubezpieczać na jak najwyższe sumy, by zgarnąć pokaźne odszkodowanie w wyniku kontrolowanych stłuczek. W Polsce działają przecież setki gangów rodzinnych, świetnie prosperujących dzięki „biciu” sprowadzanych z Zachodu gratów. Nie obowiązuje już wymóg, by koszty poniesione przy naprawie dokumentowane były za pomocą rachunków, więc każda stłuczka może oznaczać poważne zyski. Tracą na tym oczywiście
Tagi:
Andrzej Leszyk









