Na łasce sądu

Na łasce sądu

Wojna stołecznych developerów czy zemsta oszukanego podwykonawcy? Kilkudziesięciu rodzinom grozi utrata mieszkań Tego wieczoru wszyscy przeżyliśmy szok. Ludzie powychodzili na balkony i stali wpatrzeni nie wiadomo w co. Niektórzy płakali, inni tylko zaciskali zęby. Minęło kilka godzin, nim wyrwaliśmy się z tego zbiorowego otępienia. „Jak to możliwe, żeby ot tak, bez zapowiedzi, mogła upaść duża firma budowlana?”, pytaliśmy siebie nawzajem. „Dlaczego nie uprzedzono nas o takiej ewentualności? Czemu informację o upadłości przekazał nam ochroniarz pilnujący budowy, a nie prezes czy ktoś z kierownictwa firmy? I wreszcie – co dalej z nami będzie? Czy upadłość inwestora oznacza, że utracimy nasze mieszkania i włożone w nie pieniądze?” – relacjonuje Barbara Zatorska, mieszkanka budynku przy ul. Wileńskiej 45 w Warszawie. Blok bez windy A miało być tak pięknie… Mieszkania co prawda na nielubianej przez warszawiaków Pradze, ale blisko centrum. Przystępna jak na stołeczne warunki cena i nowoczesny projekt. Do tego cieszący się opinią solidnego inwestora developer – warszawska firma Budgrim. Prace przy ul. Wileńskiej ruszyły w 1998 r. – początkowo z wielkim rozmachem. Minęło jednak kilka miesięcy i ruch na budowie niemal całkowicie ustał. Termin oddania bloku przesunięto z końca 2000 r. na grudzień kolejnego roku. Później wydłużono go o następne 12 miesięcy. W styczniu tego roku do budynku wprowadzili się pierwsi lokatorzy – mimo braku instalacji gazowej, windy, niewykończonego garażu i klatek schodowych oraz przeciekającego dachu. Wszystkie te braki miały zniknąć najpóźniej w połowie 2003 r. Ale tak się nie stało. 20 sierpnia br. warszawski sąd rejonowy ogłosił upadłość Budgrimu. Od tego dnia kontrolę nad majątkiem developera przejął syndyk. Na nieszczęście lokatorów z Wileńskiej w skład tego majątku weszły również ich mieszkania. Mimo iż w całości spłacone, nadal pozostają własnością Budgrimu, gdyż nie posiadają własnych aktów notarialnych. I nie otrzymają ich do czasu, kiedy dom przy Wileńskiej nie zostanie wykończony. Dopiero wówczas gmina będzie mogła wydać pozwolenie na użytkowanie budynku będące podstawą nadania aktów. Bloku jednak wykończyć nie można, bo inwestor jest bankrutem. I tak koło się zamyka. Oszczędności całego życia W praktyce oznacza to, że 80 rodzin jest teraz na łasce syndyka i kontrolującego jego działania sądu. Problem w tym, iż syndyk ma obowiązek sprzedawać majątek Budgrimu, by za pozyskane środki spłacić wierzycieli firmy – w pierwszej kolejności banki i podwykonawców. W pewnym momencie mogłoby się okazać, że wyprzedane aktywa nie wystarczają na pokrycie długów. Wówczas przedmiotem transakcji stałyby się mieszkania z Wileńskiej. Co gorsza, po ich zakupie nowy właściciel miałby prawo pozbyć się „nabytych” z mieszkaniami lokatorów. Ci bowiem mieszkają na dziko, ponieważ przepisy wykluczają zasiedlenie budynku przed wydaniem pozwolenia na użytkowanie. – Wyrzucenie na bruk byłoby dla mnie straszliwym ciosem – mówi z trudem maskująca nerwowe drżenie ręki Barbara Zatorska, pracownica Teatru Wielkiego. – Zbieraliśmy na to mieszkanie 18 lat, żyjąc z mężem i dorastającą córką w 15-metrowym pokoiku u rodziny. I wreszcie – tak nam się zdawało – udało się. Od razu wpłaciliśmy całą wymaganą kwotę. Gdy tylko dostaliśmy klucze, zaczęliśmy się urządzać. – To niesprawiedliwe – dodaje Zatorska i milknie na kilka sekund. – Tak naprawdę nie mielibyśmy gdzie się teraz podziać. Dobrowolnie tego domu nie opuścimy. Kredyt do oddania? – Całe życie prześladuje mnie jakiś potworny pech – włącza się do rozmowy kolejna lokatorka z Wileńskiej, Ewa Kraśkiewicz. Krucha, przestraszona kobieta z łamiącym się głosem. – Tuż przed zakupem mieszkania zmarła mi matka, tuż po straciłam pracę. Przez 25 lat byłam skrzypaczką w Teatrze Wielkim – do dziś, choć minęły już dwa lata, nie znalazłam pracy. Bo za stara, bo bez doświadczenia, bo za delikatne dłonie. A teraz jeszcze ta upadłość. Ja również wyłożyłam na mieszkanie całe oszczędności. Wszystko, co przez ćwierć wieku tułania się od krewnych do znajomych udało mi się zaoszczędzić. I co? Wszystko ma pójść na marne? Płakać się chce, nic więcej. Agnieszka i Adam również mieszkają na Wileńskiej. Młodzi, przed trzydziestką, by kupić mieszkanie, wzięli kredyt – 100 tys. zł (plus ogromne odsetki), spłacane przez 20 lat. – Kredyt z hipoteką na to właśnie mieszkanie – mówi Agnieszka. –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 49/2003

Kategorie: Kraj