Czy sędziowie z terenu zmniejszą zatory? Na przewlekłość działania polskich sądów narzeka się powszechnie. Nawet do Trybunału w Strasburgu skarżą się na nie ci, którzy czekają latami na rozstrzygnięcie. Ale kiedy w resorcie sprawiedliwości powstał projekt rozładowania prawnych korków dzięki sędziom przyjezdnym, podniosły się głosy krytyki. Jak rozładować zastoje sądowe? Tylko jeden z naszych rozmówców wyraził się o pomyśle z aprobatą. Być może jednak prof. Jana Widackiego, znanego adwokata, kryminologa, polityka i dyplomatę, skłoniły do tego własne doświadczenia z sądami. Bo w końcu od 2007 do 2011 r. toczyło się przeciwko niemu postępowanie karne i trzeba było aż czterech lat, aby sąd uwolnił go od wszystkich zarzutów. Prof. Widacki potwierdził oczywistą prawdę, że sądy w różnych częściach Polski nie są obciążone równomiernie. Tam, gdzie spraw jest bardzo mało, przybytki sprawiedliwości nawet się likwiduje, z kolei w innych od lat nie udaje się rozładować korków. Gdyby do pracy w sądach przeciążonych delegować dodatkowych sędziów, być może zatory udałoby się usunąć. Profesor przypuszcza nawet, że taki sędzia na delegacji miałby motywację do wcześniejszego zakończenia sprawy, aby szybciej wrócić do domu. Nie ciągnęłaby się ona trzy lata, wyrok zapadłby np. po dwóch miesiącach. Wystarczyłoby policzyć koszty delegacji i sprawdzić, czy taki manewr się opłaci. Prof. Leszek Kubicki, były minister sprawiedliwości, jest jednak bardziej sceptyczny. – To jest, miejmy nadzieję, posunięcie mające charakter doraźny, które wiąże się z przyśpieszeniem załatwiania spraw zbyt długo czekających na rozstrzygnięcie – mówi. – Wydaje się jednak, że określanie stanu etatowego poszczególnych sądów powinno mieć charakter ustabilizowany, dostosowany do aktualnego i przewidywanego wpływu spraw określonych kategorii. A tego metodami doraźnymi się nie rozwiąże. Także specjalista z dziedziny prawa karnego, prof. Marian Filar, wyraża się o pomyśle bez entuzjazmu. Mówi o możliwym doraźnym efekcie, ale sądzi, że takie importowanie sędziów z prowincji do stolicy już po dwóch miesiącach będzie śmieszne i straszne. – Sądy powinny mieć szansę, by się wyrobić bez „najemników” – mówi z ironią. – Tutaj jednak potrzebne są rozwiązania instytucjonalne, a nie improwizacja. Przeciążenie czy przeciąganie Być może na sprawę trzeba spojrzeć z innej strony, bo najbardziej zastanawiający jest sprzeciw środowiska sędziowskiego wobec pomysłów „pomocy i ulżenia im w ciężkiej pracy”. O ile jesteśmy sądową potęgą, bo statystyki wskazują, że Polska ma drugi pod względem liczebności korpus sędziowski w Europie, o tyle obywatel, którego sprawa trafia do sądu, wcale nie dostrzega tej przewagi, nie widzi szybkości ani sprawności w prowadzeniu postępowania. Czyżbyśmy więc mieli najbardziej zawiłe i skomplikowane procesy w Europie? A może system wynagradzania jest tak skonstruowany, że przeciąganie spraw po prostu opłaca się sędziom? Na pewno ministerialny pomysł wzbudził w środowisku wiele uwag i zastrzeżeń. Na forach internetowych wyrażane są obawy, że sprawy prowadzone przez sędziów delegowanych z prowincji wcale nie będą trwać krócej, bo sędziowie ci, nie znając realiów ani stopnia komplikacji, będą musieli dłużej się zapoznawać z dokumentami. W sumie efektu przyśpieszenia nie będzie. Inny argument dotyczył kwestii materialnej. Sędziów zabolało to, że taki delegowany z terenu zarobi o kilka tysięcy więcej za tę samą pracę. Za przeniesienie otrzyma zwrot kosztów zamieszkania, diety i zwrot za dojazdy do pracy. Każdy by tak chciał. Dajcie nam te pieniądze, a my też osądzimy dobrze i szybko – mówią sędziowie. Specjalni do spraw szczególnych A już najsilniejszy argument, bo konstytucyjny, wytoczyła przeciwko ministerialnym planom przyśpieszenia była minister sprawiedliwości Barbara Piwnik, która obecnie sprawuje funkcję sędziowską w Sądzie Okręgowym Warszawa-Praga. – Ten pomysł usprawnienia postępowania wprowadza mnie w osłupienie – mówi. – To zakusy, aby oderwać rozpoznawanie spraw od tych uregulowań, które łączą się także z postanowieniami konstytucji, co musi budzić niepokój. Po to w ustawie mówi się, że sprawy musi rozpatrywać sąd właściwy zarówno dla miejsca, jak i rodzaju, aby ograniczyć możliwości manipulowania sprawami i przenoszenia procesów do „wybranego” sądu. To może rodzić podejrzenia, że dana sprawa zostanie rozstrzygnięta w sposób szczególny. Tak samo powstanie list sędziów, którzy mieliby krążyć po różnych sądach i być za to dodatkowo wynagradzani, jest moim zdaniem sprzeczne z podstawowymi regulacjami, które mają gwarantować to, jaki
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









