Naftowy poker

Liderzy PiS z bezpieczeństwa energetycznego kraju zrobili kapliczkę. Lecz szumnym deklaracjom towarzyszą dyplomatyczne gafy i milczące zażenowanie zachodnich partnerów

Sześć lat temu Esso, niemiecka filia Exxon Mobil, szacowała światowe złoża ropy naftowej na 138 mld ton. Miało to starczyć na sto lat. Giełdowa cena baryłki ropy Brent oscylowała wokół 25 dol., choć eksperci narzekali, że to drogo – w 1997 r. płacono za nią o 15 dol. mniej.
Nadzieja na tani dostęp do surowców energetycznych w XXI w. runęła 11 września 2001 r. wraz z wieżami World Trade Center. Administracja prezydenta Busha nie kryła, że po ataku na Afganistan przyjdzie kolej na Irak. Oficjalnie mówiono o demokracji i wyzwoleniu jęczącego pod butem Saddama narodu. Lecz prawdziwy powód ataku przedstawiony w 2003 r. przez wiceprezydenta Dicka Cheneya był inny: „Jeśli zostałyby zrealizowane plany Husajna odnośnie broni masowego rażenia, konsekwencje dla Bliskiego Wschodu i dla USA byłyby ogromne. Wyposażony w taką broń, posiadając 10% zasobów ropy na świecie, Saddam mógłby przejąć kontrolę nad dużą częścią zasobów energetycznych na Ziemi”.
Głosy krytyki zagłuszyli publicyści pokroju prof. Jana Winieckiego, który na łamach tygodnika „Wprost” ironizował: „Cena ropy dojdzie do 80 USD za baryłkę! Zaburzenia na rynku! Furia antyamerykańskich nastrojów w świecie arabskim. Wojna cywilizacji! No i co? No i nic”. Dziś Irak przypomina conradowskie „Jądro ciemności”, a cena baryłki zbliża się do 80 dol.
Szczerością popisał się minister spraw zagranicznych, Włodzimierz Cimoszewicz, który 3 lipca 2003 r. powiedział: „Nie ukrywaliśmy i nie ukrywamy, że chcielibyśmy, żeby polskie firmy petrochemiczne miały wreszcie bezpośredni dostęp do źródeł surowca”.
Po trzech latach od zdobycia Bagdadu można ocenić konsekwencje podjętych wtedy decyzji. Ceny ropy naftowej są rekordowo wysokie i takie pozostaną. Irak stał się jednym wielkim obozem szkoleniowym terrorystów. Ameryka nie ma pojęcia, jak wycofać się z tej coraz bardziej kosztownej awantury. Jedynym beneficjentem jest Rosja, która po 11 września 2001 r. w wielkim stylu wróciła do gry.

Zachód kusi Wschód
Mające kluczowe znaczenie dla rozwoju cywilizacji w XXI w. złoża ropy i gazu znajdują się w Rosji, krajach Azji Środkowej, na ogarniętym wojenną pożogą Bliskim Wschodzie, w skorumpowanej do cna Nigerii oraz rządzonej przez prezydenta Chaveza Wenezueli. Po upadku Związku Radzieckiego, gdy my zajęliśmy się ustalaniem prawdy o Katyniu, rządy Stanów Zjednoczonych, Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii podjęły wysiłki, by zapewnić swym narodowym koncernom dostęp do owych złóż. Od stepów Azji Środkowej przez Syberię po Iran rozpoczęła się Wielka Gra. Próbowano dogadać się z libijskim dyktatorem Kadafim, organizowano opozycję w Wenezueli, finansowano talibów w Afganistanie i Kurdów w Iraku.
Początkowo przewagę w wyścigu zdobyli Amerykanie penetrujący otoczenie prezydenta Jelcyna. Od 1994 r. w krajach basenu Morza Kaspijskiego działał zespół doradców pod kierownictwem Richarda Morningstara, który z błogosławieństwem prezydenta Clintona i za pomocą sutych „prowizji” starał się zyskać przychylność władających Kazachstanem, Turkmenistanem i Azerbejdżanem „Towarzyszy Chanów”. Astanę, Baku i Aszchabad odwiedziła w tym czasie śmietanka waszyngtońskiej socjety z byłym sekretarzem stanu, Henrym Kissingerem, panią sekretarz Madeleine Albright i sekretarzem obrony, Williamem S. Cohenem, na czele.
Amerykański sen o potędze prysł w sierpniu 1998 r., gdy kryzys walutowy rozniósł gospodarkę rosyjską. O jego wywołanie kremlowskie elity oskarżyły Waszyngton. Tysiące doradców i ekspertów musiało w trybie pilnym wynieść się z Moskwy. Schorowany Jelcyn tracił kontrolę nad sytuacją.
Na opuszczone przez Jankesów miejsca weszli Niemcy. Przejęcie władzy w Rosji przez byłego oficera drezdeńskiej delegatury KGB, Władimira Putina, było dla nich darem niebios. Nowej ekipie Berlin natychmiast zaoferował kontakty w zachodnich sferach finansowych, kredyty… i dobrze znanych im ludzi. Dresdner Bank zatrudnił w swoim przedstawicielstwie w Sankt Petersburgu Matthiasa Warniga, byłego oficera STASI i kolegę nowego prezydenta Rosji. Kanclerz Schröder osobiście czuwał, by Federalna Służba Wywiadowcza Bundes- nachrichtendienst utrzymywała jak najlepsze relacje z rosyjską FSB.
Wpływowe niemieckie instytuty i fundacje, zajmujące się polityką zagraniczną: berlińska Fundacja Nauki i Polityki, Niemieckie Towarzystwo Polityki Zagranicznej czy Federalna Akademia Polityki Bezpieczeństwa, w swych opracowaniach od lat promują tezę o szczególnym znaczeniu Rosji dla przyszłości Niemiec: „Wspólnym celem Rosji i Europejczyków powinna być praca nad nowym wspólnym porządkiem świata”. Głównym architektem tamtejszej polityki wschodniej jest wysoko ceniony na Kremlu Alexander Rahr.
26 września 2000 r. w czasie wizyty w Moskwie kanclerz Schröder zapewniał Putina: „Powinniśmy zintegrować Rosję z Europą na wszystkich płaszczyznach”. I na dobry początek wyłożył miliard dolarów na poszukiwania i wydobycie ropy w Arktyce.

Wystarczy dobrze policzyć
Według szacunków ogłoszonej 29 listopada 2000 r. przez Komisję Europejską „Zielonej Księgi – W kierunku europejskiej strategii dotyczącej bezpieczeństwa dostaw energii”, rezerwy ropy i gazu Unii i Norwegii wystarczą na 25 lat. Dwie trzecie rocznych potrzeb krajów UE – ponad 30 mln baryłek ropy naftowej – pochodziło z importu. Zużycie gazu ziemnego w 2003 r. wyniosło 480 mld m sześc. W kategoriach geopolitycznych – 45% ropy importowano z Bliskiego Wschodu, a 40% gazu z Rosji.
Komisja ostrzegała, że jeśli nie zostaną podjęte odpowiednie kroki, w 2020 r. zapotrzebowanie energetyczne Unii będzie pokrywane w 70% przez surowce importowane.
W Berlinie, Paryżu, Londynie i Brukseli zbyt dobrze pamiętają światowy kryzys energetyczny 1973 r., gdy kraje arabskie w związku z wojną Jom Kipur zakręciły kurki. Wiedzą też, że błyskawicznie rozwijające się Chiny i Indie potrzebują coraz więcej ropy i gazu.
Jedyną szansą na zabezpieczenie dostaw tych surowców dla bogatych państw Zachodu jest Rosja. Dlatego w planach Berlina relacje z Kremlem mają kluczowe znaczenie. W maju tego roku sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Gernot Erler, stwierdził, że nie tylko syberyjskie, ale też środkowo-azjatyckie złoża gazu i ropy naftowej mają „strategiczne znaczenie” dla zaopatrzenia Niemiec i Unii Europejskiej. Jego niepokój budzi „gwałtownie rosnące zapotrzebowanie ze strony gospodarek narodowych Chin i Indii”. Dlatego „w celu wzmocnienia pozycji rząd niemiecki oczekuje ujednolicenia unijnej polityki w stosunku do ťobszaru postsowieckiegoŤ, oświadczył Erler. I zapowiedział nowe ukierunkowanie brukselskiej strategii. Nie trzeba dodawać, że Warszawa nie będzie miała wpływu na jej kształt.
Bruksela dobrze wie, że w 2001 r. rezerwy walutowe Rosji wynosiły 12 mld dol., a kraj był na dnie. Dziś przekroczyły 200 mld, a wkrótce osiągną 300. Chiny, w swym najlepszym okresie, nie prezentowały podobnej dynamiki. A wszystko za sprawą wojny w Iraku i rosnących z miesiąca na miesiąc cen ropy naftowej i gazu. Jeśli zatem to prawda, że przyjaciół poznaje się w biedzie – to prezydent Bush okazał się największym przyjacielem Kremla. Dziś, podsumowując zakończony w Sankt Petersburgu szczyt państw grupy G-8, prasa zachodnia pisze, że Rosja jest znów silna jak za czasów Piotra I.

Chciejstwo i głupota
Polskich polityków i media przez lata nie obchodziło, co działo się na osi Bruksela-Berlin-Moskwa. Rząd premiera Buzka dosłownie przespał to, co się stało 30 października 2000 r. w Paryżu. Prezydent Jacques Chirac, przewodniczący Komisji Europejskiej, Romano Prodi, szef unijnej dyplomacji, Javier Solana, i prezydent Rosji, Władimir Putin, podpisali wówczas dokument niezwykłej wagi – „Deklarację o strategicznym partnerstwie i współpracy krajów Unii z Federacją Rosyjską w dziedzinie energetyki”. Uzgodniono w niej podwojenie zakupów surowców w zamian za szacowane na 70 mld euro inwestycje w rosyjskim sektorze energetycznym. Kilka tygodni później, w grudniu 2000 r. Bruksela nadała Gazociągowi Północnoeuropejskiemu (North-European Gas Pipeline) status projektu TEN (Transeuropean Network) i jego budowa po dnie Bałtyku stała się kwestią czasu.
Polska dyplomacja ocknęła się pięć lat później – wiosną ubiegłego roku, gdy niemieckie koncerny właściwie dogrywały z Gazpromem szczegóły finansowania inwestycji. Nasze protesty i uwagi o nowym Pakcie Ribbentrop-Mołotow potraktowano jako gruby nietakt. Nikt w MSZ nie zauważył też ogłoszonej przez Brukselę w 2001 r. „Księgi strategii krajowej Unii Europejskiej”. Nakreślono w niej koncepcję wspólnej przestrzeni ekonomicznej od Lizbony po Władywostok. Tymczasem my gotowi byliśmy dyskutować z Kremlem wyłącznie na trzy tematy – Katyń, Charków i Miednoje.
Dlaczego polski rząd milczał, gdy 30 listopada 2004 r. dzienniki „Die Welt” i „Frankfurter Rundschau” doniosły, że „Deutsche Bank wzywa Moskwę do daleko idącego upaństwowienia sektora paliwowego i doradza rosyjskiemu gigantowi energetycznemu Gazpromowi w sprawie nowych planów ekspansji”?
W latach 2000-2004 koncerny: E. ON Energie, Ruhrgas i trzecia co do wielkości w Europie grupa energetyczna RWE wspierane przez niemieckie banki dokonały serii brawurowych fuzji i przejęć na naszym kontynencie. W Polsce E. ON z pomocą dr. Kulczyka w 2003 r. próbował przejąć grupę ośmiu zakładów energetycznych, tzw. grupę G-8, ale operacja się nie powiodła. Za to RWE kupiła warszawski Stoen. Były szef Ruhrgasu, dr Burckhard Bergmann, to jedyny obcokrajowiec we władzach Gazpromu. Niemcom nie przeszkadza nawet to, że koncern jest udziałowcem Atomstroieksportu – monopolisty w handlu rosyjskimi technologiami jądrowymi. Ta właśnie firma dostarczyła irańskim mułłom reaktory atomowe, które budzą dziś strach i wściekłość Amerykanów.
Kanclerz Gerhard Schröder w lutym 2003 r. przekazał Putinowi raport Federalnej Służby Wywiadowczej zawierający szczegółowy opis procederu prania pieniędzy przez twórcę holdingu Menatep, Płatona Lebiediewa, przyjaciela i bliskiego współpracownika Michaiła Chodorkowskiego. W lipcu 2003 r. za kraty trafił Lebiediew, a we wrześniu oligarcha. Najbliższe lata spędzi on w kolonii karnej w Krasnokamieńsku niedaleko granicy z Mongolią.
Na wieść o aresztowaniu Chodorkowskiego koncerny ExxonMobil i ChevronTexaco przerwały rokowania w sprawie kupna akcji Jukosu. Szacowana na 25 mld dol. transakcja mogła zniweczyć plany przywrócenia kontroli Kremla nad tą kompanią naftową. Oto jakimi metodami buduje się dziś „bezpieczeństwo energetyczne”. Z tej perspektywy łatwiej ocenić też mizerię naszych inicjatyw.
24 lutego br. premier Kazimierz Marcinkiewicz skierował do szefów rządów państw Unii i NATO list z propozycją zawarcia Europejskiego Paktu Bezpieczeństwa Energetycznego. Zakładał on współpracę w zakresie budowy wspólnych magazynów, tworzenia połączeń energetycznych, gazowych i naftowych. Przewidywał wzajemną pomoc w sytuacjach kryzysu, takiego jak ten ze stycznia, gdy ograniczony został dopływ gazu płynącego z Rosji przez Ukrainę. Kraje starej Unii propozycję Marcinkiewicza przyjęły z irytacją. Berlin, Paryż i Londyn nie życzą sobie inicjatyw, których ostrze skierowane jest w stronę Kremla. Polski rząd chyba nie wiedział, że w tym czasie europejskie koncerny toczyły rozmowy z Gazpromem o współudziale w eksploatacji szacowanego na 3,2 bln m sześc. gazu ziemnego złoża Sztokman na Morzu Barentsa. W kolejce ustawili się francuski Total, amerykański ConocoPhillips, norweskie – Norsk Hydro i Statoil oraz holendersko-brytyjski Royal Dutch/Shell.
Jaki odpowiedzialny niemiecki czy francuski polityk wziąłby udział w antyrosyjskiej hucpie montowanej przez polskich prawicowców, populistów i homofobów? Ktoś winien wcześniej uprzedzić o tym premiera.

Fatamorgana
Naszym politykom i czołowym publicystom wydaje się, że z amerykańską pomocą i pod parasolem ochronnym Brukseli uda się rzucić Rosję na kolana.
25 maja 2005 r. w Sangaczale, 40 km od Baku, z udziałem prezydentów Azerbejdżanu, Kazachstanu, Gruzji i Turcji, uroczyście otwarto pierwszy odcinek liczącego 1765 km naftociągu Baku-Tbilisi-Ceyhan łączącego azerskie i kazachskie pola naftowe z tureckim śródziemnomorskim portem Ceyhan. Korzystając z okazji proamerykański prezydent Gruzji, Michaił Saakaszwili, oświadczył, że „rurociąg to geopolityczne zwycięstwo narodów basenu Morza Kaspijskiego”. Nie musiał dodawać, nad kim. To wzór naszych strategów. Tylko z realizacją gorzej.
15 lipca 2004 r. Państwowe Przedsiębiorstwo Eksploatacji Rurociągów Naftowych Przyjaźń (PERN) oraz ukraińska firma paliwowa Ukrtransnafta z wielką pompą powołały spółkę joint venture Sarmatia, która miała zrealizować budowę 490-kilometrowego odcinka ropociągu Brody-Płock. Koszt budowy szacowano na ok. 500 mln dol. W 2007/2008 r. miała popłynąć nim kaspijska ropa.
16 marca 2006 r. szef resortu gospodarki, Piotr Woźniak, zapewniał, że jest całkiem realne, by za trzy lata rurociągiem Odessa-Brody popłynęła kaspijska ropa. W 2009 r. jakiś następca Woźniaka oświadczy, że za trzy lata…
Chwilowo minister w Kijowie nie ma nawet z kim rozmawiać. Pomarańczowa rewolucja zmieniła się w farsę. A gdy do władzy dojdzie Partia Regionów, nasze kontakty z Kijowem staną się równie namiętne, co z Moskwą. Wiktor Janukowycz świetnie pamięta kolor szalika, jaki prezydent Lech Kaczyński nosił w grudniu 2004 r. na Majdanie Niezależności. I co wykrzykiwał do mikrofonu.
Nie lepsze są nasze relacje z krajami starej Unii. Kanclerz Angela Merkel i prezydent Jacques Chirac pakowali walizy przed wyjazdem do Sankt Petersburga na szczyt G-8 poświęcony bezpieczeństwu energetycznemu, gdy kłopoty jelitowe uniemożliwiły polskiemu prezydentowi przedstawienie, w ramach Trójkąta Weimarskiego, swych przemyśleń w tej kwestii. Cóż, nigdy nie byliśmy dobrzy, gdy chodziło o pilnowanie własnych interesów.
Liderzy Prawa i Sprawiedliwości z bezpieczeństwa energetycznego kraju zrobili kapliczkę. Lecz szumnym deklaracjom towarzyszą dyplomatyczne gafy i milczące zażenowanie zachodnich partnerów. W polityce Kremla problem Polski dziś nie istnieje. Skoro Warszawa wobec Rosji, Ukrainy i Białorusi nie prowadzi suwerennej polityki, tylko realizuje polecenia Departamentu Stanu, wszystkie istotne kwestie prezydent Putin może omówić z prezydentem Bushem osobiście. Moskwa nie potrzebuje też pośrednika w kontaktach z Berlinem, Paryżem i Londynem. Budowa Gazociągu Północnego po dnie Bałtyku i wielkich magazynów gazu na Węgrzech oraz plany magistral naftowych i gazowych omijających Ukrainę świadczą dobitnie o tym, że historyczna decyzja o wykluczeniu Warszawy i Kijowa z tranzytu surowców energetycznych z Rosji do Europy Zachodniej zapadła za zgodą i wiedzą Brukseli.
Pozbawione własnych złóż surowców PKN Orlen i Grupa Lotos pewnego dnia staną się łatwym łupem rosyjskich koncernów, które kupią je za niemieckie kredyty. I nie znam „strategii”, która by to uniemożliwiła. Nam pozostanie płacić coraz więcej za ropę i gaz.

 

Wydanie: 2006, 30/2006

Kategorie: Gospodarka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy