Odkąd Ewa przykryła trójkącik figowym listkiem, ludzie podzielili się na tekstylnych i nudystów – Do plaży, potem w prawo, będzie jakiś kilometr – rumieni się rozłożysta sprzedawczyni małej gastronomii tuż przy zejściu na plażę w Rowach. – Nie, nie ma tablicy. To znaczy chyba nie – przestępuje z nogi na nogę. Sama przecież nie bywa. – Co też pani! Czasu nie ma w sezonie. Po jakichś 700 m drogi wzdłuż gorącego brzegu, od miejsca, gdzie stoi wysoki maszt, kolory kostiumów jakby giną, a golutkie oliwkowe ciała zlewają się z odcieniem piasku. To chyba już… Mija mnie, bez żenady, chłop jak dąb odziany jedynie w okulary. Potem drugi, jakaś para wesołych staruszków, wydepilowana w „tym” miejscu dziewczyna, chłopak z kolczykiem „tam”. Co rusz spuszczam wzrok, zerkając na fale Bałtyku. Oni za to patrzą śmiało. Jedyna w majtkach ściągam podejrzliwe spojrzenia. Nie, jednak nie zdejmę. Zresztą białe łatki po opakowaniu dla tutejszych byłyby sygnałem. Przełamuję opory: – Dzień dobry… Ależ upał… – wkładam głowę za parawan. – Na takich jak wy mam nawet pistolet! – wyskakuje zirytowany goły jegomość. – Gazowy! Tajniacy się skończyli, to ci zaczęli szukać sensacji. – No właśnie! – wtrąca się golas obok. – Chcesz pisać, to się rozbierz! – Tacy to gorsi niż ci z lornetkami na wydmach – przytakuje tęgawa wczasowiczka tylko w żółtym kapeluszu. Nie, do tych państwa z psem jednak nie podejdę. – Wie pani, jestem pierwszy raz. Próbowałam opalać się na dachu, żeby zobaczyć, jak to jest. Ale to pewnie nie to samo. Prawda? – zagajam rozmowę na drugim końcu plaży, gdzie jeszcze nie rzuciłam się w oczy. Nawiązuję zdawkowy dialog… Rowy. Urocza wioska rybacka niedaleko Słupska jest tego lata modna wśród golasów. Każdy z zadów, zadków, tyłków, siedzeń i pup rozbiera się tu z innych powodów. Pan Zbigniew, lekarz z Poznania, w ten sposób jednoczy się z naturą. Jego towarzyszka razem z figami i gumkami wbijającymi się w ciało, z odpinaniem, zapinaniem i wciąganiem zrzuca stres. I pytania „A jak w tym wyglądam?”, czyli cały ten plażowy szpan. – Zresztą figi do niczego nie służą – kwituje. – Mokre tylko wychładzają nerki. – Wie pani – dowcipkuje pan Zbigniew – czym się różni moda plażowa z przełomu XIX i XX w. od dzisiejszej? Wtedy kobieta musiała zdjąć majtki, żeby pokazać pośladki. Dziś trzeba rozchylić pośladki, żeby zobaczyć majtki. Chichotanie przerywa dźwięk budzika. Śliczna sąsiadka pana Zbigniewa dzięki budzikowi przekręca się dokładnie co 15 minut. – Tyłek ma każdy – podnosi głowę z ręcznika. – Przecież te wszystkie fatałaszki to hipokryzja. – Hm, na pewno nie będę tym bulwersować – odcina się piskliwie, gdy pytam, jak będzie się opalać, kiedy piersi już obwisną. Starość dla ślicznej Marioli jest tak odległa, że aż zabawna. – Zastosuję autocenzurę – dodaje. Wszyscy niby bojkotują pruderię, ale nikt nie chce podać nazwiska i przysłania dyskretnie „centrum”, gdy przyznaję, w jakim celu tu jestem. Tak jak różowy pan Bogdan (plażuje dopiero od dwóch dni), którego natura wyposażyła szczodrze. Właściciela kilku warzywniaków w stolicy nie interesuje cała ta naturystyczna filozofia, która w latach 80. robiła w Polsce dużo pornograficznego szumu: – I bez systemu ściągnę slipy. Czuję się błogo, siadając gołą pupą w cieplutki piasek, ot ideologia. – Przecież te szmatki dzisiejszych plażowiczek są tak umowne – Krzysztof z Bydgoszczy odwraca się w stronę masztu, za którym wylegują się tekstylni. Wraz z żoną od kilku lat fundują sobie w Rowach nagie dwa tygodnie. Nie, 12-letniej córki by nie zabrali. A już na pewno nie z tatą. Ania, zgrabniutka żona, po prostu nie znosi białych pasków na ciele, które wyglądają tak nieestetycznie, gdy wkłada duże dekolty. – Zresztą mokre tekstylia brzydko pachną – wygina wargi. Krzysztof nie jest zazdrosny o spojrzenia na „centrum” małżonki. – To dowód, że ładna. No bo nikt nie spojrzy na tego różowego grubasa albo tamtą panią. Brzuch ma taki, że nawet własnej kuciapki nie widzi. Oczywiście, Krzysztof się nie złości, jeśli na Anię
Tagi:
Edyta Gietka









