Końskie tabu

Końskie tabu

W pierwszy poniedziałek Wielkiego Postu hodowcy organizują targi, na których sprzedają konie między innymi do zagranicznych rzeźni

Koni jest mnóstwo, większość niespokojna, niektóre z widocznymi ranami. Wokół nich krążą pijani handlarze, obrońcy praw zwierząt, sporo mediów – tak wyglądają targi końskie w Skaryszewie w powiecie radomskim. Trafiają tu konie pociągowe, ale i zwierzęta, które wcześniej służyły ludziom w szkółkach jeździeckich albo były wykorzystywane do hipoterapii.
– Gdy zobaczyłam te stłoczone konie, tulące się do siebie lub kopiące się nawzajem, myślałam, że zwymiotuję – mówi Aga Jurkiewicz, działaczka na rzecz ochrony praw zwierząt, która w tym roku pojechała do Skaryszewa. – Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Byliśmy gotowi interweniować w każdej chwili, żeby tylko nie bili koni. Jeśli robisz zdjęcia, słyszysz, jak ci zwyrodnialcy mówią między sobą: „Idą te k… nie bij, nie bij!”. I starają się nie bić koni w twojej obecności, bo boją się kompromitujących zdjęć. W Skaryszewie wszystkie zasady normalnego traktowania zwierząt są gwałcone. To, co się tam dzieje, to barbarzyństwo. Widok koni uwiązanych do rur, wozów, płotów na jak najkrótszym sznurze łamie serce na zawsze.
Aga wspomina klacz, która przebiła głową plandekę samochodu, bo tak bardzo chciała się wydostać na zewnątrz. – Władze Skaryszewa powinny się wstydzić. Dopuszczać do czegoś takiego to hańba – dodaje.

Raz do roku w Skaryszewie

W Skaryszewie corocznie odbywają się tzw. Wstępy, czyli Skaryszewski Jarmark Koński reklamowany jako impreza handlowo-folklorystyczna, na której, zgodnie z opisem, „eksponowane są konie pociągowe”. Jednak mimo zachęt organizatorów do kultywowania wieloletniej tradycji wydarzenie gromadzi coraz więcej przeciwników. Wśród nich jest Fundacja Tara – przytulisko dla koni, które prowadzi fotograficzną i filmową dokumentację targów od 2011 r.
– Dzięki wieloletniej walce warunki i tak bardzo się zmieniły. Konie nie są już tak często i mocno bite, choć zawsze trafi się ktoś, kto chce pokazać wyższość nad zastraszonym zwierzęciem. Większość koni stoi pod wiatą, ale bardzo ciasno. Przestraszone wchodzą na siebie i kopią. Zdarzało się, że dziewczyny, wolontariuszki, robiły zdjęcia, gdy zobaczyły, że koń ma jakiś uraz. Wtedy hodowca odwiązywał zwierzę i uciekał z nim – opowiada popierający działania Tary zawodowy kick bokser Marcin Różalski, który w tym roku po raz pierwszy zobaczył Wstępy.
Dzieje się całkiem sporo. W 2012 r. 140 obrońców zwierząt zorganizowało na targu pierwszą manifestację. Wykupili 12 koni przeznaczonych na rzeź. Rok wcześniej na Facebooku założono fanpage „Stop Skaryszew”, który skupia ponad 13 tys. fanów. W tym roku powstała grupa dyskusyjna „Skaryszew, dojazd 2016” dla internautów wybierających się na targi. Scarlett Szyłogalis, prezeska Tary, mówi, że widziała ściśnięte konie, które tratowały się z przerażenia – jeden zginął. Na targi przyjechała z niemieckimi obrońcami praw zwierząt, którzy byli zaskoczeni tak złym traktowaniem koni i zachowaniem ich właścicieli. – Nawet dzieci są uczone kopania i bicia koni – komentuje internautka Ewelina.
W internecie zresztą pełno jest filmów pokazujących załadunek koni do tirów w Skaryszewie. Zwierzęta są wpychane do środka siłą, kiedy się przewrócą, nikt się nie przejmuje. Organizatorzy jednak zapewniają o obecności kontroli weterynaryjnych, dostępie do wody i pożywienia i nie widzą problemu. – O Skaryszewie mówi się jak o targach miłośników koni, jak o końskim raju na ziemi. W radiu słyszałam wypowiedź „hodowców”, że konie się pielęgnuje, że dba się o nie – wytyka Karolina, działaczka na rzecz praw koni.
Handlarze co prawda zgadzają się, że w Skaryszewie nie jest idealnie, ale przekonują, że sytuacja koni w ostatnich pięciu latach zdecydowanie się poprawiła. Obrońcy praw zwierząt twierdzą co innego. Słowo przeciw słowu.

Siła tradycji

A targi skaryszewskie to już tradycja nie tylko dla hodowców, ale i dostawców zajmujących się tanim pozyskaniem koni do zagranicznych rzeźni. Bo Polska jest w Europie liderem w sprzedaży koni na mięso. W ostatnich latach do rzeźni kieruje się ich 20-22 tys. rocznie. Kolejne 25-30 tys. transportuje się za granicę, głównie do Włoch. Zagraniczni nabywcy chwalą sobie możliwość wykupu polskich koni, bo zapotrzebowanie jest duże. Dodatkowo polskie konie nie są drogie. Kupcy korzystają również z tego, że prawo normujące m.in. kwestie przewozu nie jest w Polsce egzekwowane. Między innymi z tego powodu w ciągu 10 lat liczba koni zmalała 10-krotnie. Według danych GUS, jest ich zaledwie 265 tys. Jak mówi jeden z handlarzy, który na targi skaryszewskie przyjeżdża z Holandii, kupuje konie w Polsce, bo są tanie, ale przewozi je za granicę, bo u nas nie ma „dobrych” rzeźni.
Organizatorzy Wstępów na ulotkach i w reklamach o rzeźni jednak nie wspominają. Internautka Magdalena Poni pisze: „Kantary (uzda dla konia – przyp. red.) zmienia się na sznurkowe, na których konie wywlekane są z tira po przyjeździe do rzeźni. Zaraz po lekkim ogłuszeniu wiszą na hakach w tych właśnie kantarach. Jeżeli koń ma taki kantar, wiadomo, gdzie jedzie. Ma znaki wycinane na skórze – trzy kreski, krzyżyk i kreska. Wtedy wiadomo, do którego tira ładować i do której rzeźni jedzie”. W tym roku Fundacja Tara wykupiła cztery konie, które miały trafić na ubój. – Po co konie zostały zwiezione z różnych zakątków Polski? Ciężarówki z różnych rzeźni postawione były pod targiem – mówią przedstawiciele Tary.
Co na to nabywcy? – W naszym domu panuje tradycja handlu końmi – od dziada pradziada jeździmy na nich, ale też część zimnokrwistych zabijamy i, tak, jemy koninę – przyznaje jeden z handlarzy.
Zresztą według większości ludzi nie ma potrzeby walki ani ze złym traktowaniem, ani z ubojem, przecież konie to zwierzęta rzeźne, czyli takie, które można zabijać na mięso. Według niektórych naukowców, sytuacja się nie poprawi, dopóki koń nie zostanie skreślony z listy zwierząt przeznaczonych na ubój. – Współczesne badania psychologiczne pokazują, że ludzie oceniają zwierzęta jako mniej inteligentne i zdolne do przeżywania bólu i emocji, kiedy mają je zjeść – komentuje Mateusz Olechowski, doktorant z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego.
W Polsce jednak niechęć do spożywania koniny zdaje się być większa niż za granicą. We Włoszech np. niemal w każdej restauracji możemy spróbować koniny i kupić końskie mięso w supermarkecie. „Najbardziej poszukiwane są źrebięta, których mięso uchodzi w tym kraju za zdrową żywność”, piszą Tadeusz Barowicz i Władysław Brejta w książce „Konina na polskim stole”.
Fundacja Międzynarodowy Ruch na rzecz Zwierząt Viva! zwraca uwagę, że podróż koni do rzeźni trwa nawet kilkadziesiąt godzin, bez dostępu do wody i pożywienia, a także postoju i odpoczynku. Tymczasem według przepisów konie mogą być transportowane bez przerwy do ośmiu godzin. Maksymalny czas transportu to 24 godziny, pod warunkiem przerw na pojenie i karmienie co osiem godzin. Fundacja dąży do zaklasyfikowania koni jako zwierząt towarzyszących i wykreślenia ich z rejestru zwierząt rzeźnych. Nie wszyscy jednak są za. „Nie dla hamowania gospodarki na rzecz dobra zwierząt, które i tak kiedyś zginą – lepiej, żeby ginęły legalnie i z korzyścią!”, pisze Jakub. Większość głosów przeciw to opinie osób chwalących walory smakowe koniny i niezamierzających zmieniać swoich jadłospisów.
Dodatkowo prawo w Polsce jest nieprecyzyjne, jeśli chodzi o opiekę nad końmi. Inspekcja weterynaryjna, która zajmuje się oceną jakości zwierząt, głównie do celów uboju, orzeka zazwyczaj na korzyść hodowców. – Odpowiedzialna za przestrzeganie zapisów ustawowych jest inspekcja weterynaryjna, która zwykle nie chce i nie potrafi tego robić, nie ma też odpowiednich ludzi – uważa prof. Andrzej Elżanowski, zoolog z Uniwersytetu Wrocławskiego.
Ustawa o ochronie zwierząt to martwe prawo, ponieważ jej przepisów nie ma kto egzekwować. Jest także Światowa deklaracja praw zwierząt, której przepisy nie są wiążące. W efekcie nie ma osoby ani instytucji, która zajęłaby się kontrolą samych zwierząt.

By koniom żyło się lepiej

Dzięki działaniom Tary skaryszewskie targowisko zostało ogrodzone, zwierzęta są chronione przed chłodem, teren oświetlony, jest dojście do wody. „W nocy i w ciągu dnia pracuje tam co najmniej kilkunastu lekarzy weterynarii (w minionych latach w nocy nie było żadnego), którzy reagują na każde wezwanie, do choćby najmniejszej rany u koni. Pojawiło się dużo służb: straż pożarna, ochroniarze, policja”, piszą działacze na stronie internetowej. Włoskie fundacje również przeciwstawiają się narażaniu zwierząt na cierpienie. Podkreślają, że przed transportem konie muszą mieć specjalny czip i paszport, ich właściciel musi określić, w jaki sposób koń ma zostać wykorzystany.
W Polsce podejmowane są działania, które mają uprzyjemnić koński żywot. Pomocą zajmują się m.in.: Fundacja Viva!, Klub Gaja, Pogotowie dla Zwierząt, Stowarzyszenie Ochrony Zwierząt EKOSTRAŻ, Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Zwierząt Animals. Schronisko dla koni Tara ma w planach wynajęcie prawnika konstytucjonalisty, aby doprowadzić do zmian w polskim prawie.
Mateusz Olechowski dodaje, że powinniśmy wziąć pod uwagę los wszystkich zwierząt rzeźnych i odpowiednio wychowywać dzieci: – Zamiast dawać im książeczki o idyllicznym życiu na farmie, trzeba przekazywać aktualną wiedzę naukową, zgodnie z którą zwierzęta jedzone dziś w Polsce – kury, krowy czy świnie – są inteligentnymi istotami o bogatym życiu społecznym, zdolnymi do odczuwania bólu. I potrzebują ludzkiej przyjaźni i opieki, a nie przemocy.
– Lubię myśleć o tych wszystkich koniach uratowanych przez Tarę i osoby prywatne. Nie przestaniemy, dopóki rzeź trwa – mówi Aga Jurkiewicz.


Jeśli chcesz zabrać głos w sprawie i jesteś za wprowadzeniem zakazu długodystansowego transportu i uboju koni lub przeciw niemu, zapraszamy na stronę, gdzie można złożyć podpis pod petycją Fundacji Viva!: www.petycje.pl/6883.

Wydanie: 11/2016, 2016

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy