Najdroższa kampania świata

Najdroższa kampania świata

Zanim w listopadzie Amerykanie wybiorą Kongres i prezydenta, koszty kampanii wyborczej osiągną pułap 7 mld dolarów Wbrew temu, co chciałby myśleć Rick Santorum, który niespodziewanie zrezygnował z dalszej walki o nominację prezydencką, to nie on odegrał najważniejszą rolę w republikańskich prawyborach. Co więcej, człowiekiem, który wywarł na nie największy wpływ, nie był nawet żaden kandydat. Był nim mało znany miliarder z Las Vegas, Sheldon Adelson. Co takiego zrobił Adelson? Otóż w styczniu wypisał czek na 5 mln dol. i przekazał go byłemu spikerowi Izby Reprezentantów Newtowi Gingrichowi. Tym sposobem jego kampania wyborcza, cierpiąca na chroniczny brak pieniędzy, a w efekcie brak ludzi chcących dla niego pracować, została skutecznie reanimowana, a on sam wrócił do walki o republikańską nominację prezydencką. Gdy po kilku tygodniach pieniądze znowu się skończyły i nie udało mu się przekonać innych potencjalnych wyborców do wspierania jego wysiłków datkami, na ratunek Gingrichowi przyszła żona Adelsona, Miriam, która przekazała byłemu kongresmenowi z Georgii kolejne 5 mln dol. Łącznie Sheldon Adelson, jego żona oraz dzieci zasilili fundusze wyborcze byłego przewodniczącego Izby Reprezentantów kwotą ok. 15 mln dol., co wystarczyło na trzy miesiące rozpaczliwych starań o nominację prezydencką. Mimo pokaźnych zastrzyków gotówki od bogatego sponsora Gingrichowi nie udało się porwać tłumów, a co ważniejsze, nie udało mu się skłonić ludzi do sięgnięcia do portfeli. Obecnie w desperackiej próbie zbierania pieniędzy na kampanię Gingrich domaga się 50 dol. za możliwość zrobienia sobie z nim zdjęcia. Nawet jeśli chętnych będzie wielu, to i tak nie uda mu się w ten sposób zebrać środków potrzebnych do spłacenia długów, których ma już 4,5 mln dol. Co więcej, widząc słabe wyniki Gingricha w sondażach, z dalszego finansowania jego kampanii wycofał się też Adelson. Nawet rezygnacja Ricka Santoruma nie zmienia faktu, że Gingrich nie ma najmniejszej szansy na republikańską nominację prezydencką. Tak jak w gruncie rzeczy nie miał jej również Santorum, który dysponował budżetem jeszcze mniejszym niż Gingrich. Super PAC obchodzi przepisy Jak to możliwe, że jeden człowiek, jak Adelson, może legalnie zasilić kampanię wyborczą kandydata naprawdę dużymi pieniędzmi? Jeszcze niedawno taka sytuacja nie mogłaby mieć miejsca. Jednak w styczniu 2010 r. amerykański Sąd Najwyższy w decyzji Citizens United v. Federal Election Commission zniósł nałożone na korporacje oraz związki zawodowe ograniczenia wydatków związanych z działalnością polityczną. Utrzymał jednocześnie w mocy dwie restrykcje. Zakaz bezpośredniego przekazywania pieniędzy kandydatom przez korporacje, a także limity wysokości kwot, jakie kandydatowi może dać każdy wyborca. Konsekwencje tej decyzji były dwojakie. Po pierwsze, nagle otworzył się worek z pieniędzmi. Po drugie, pojawiły się nowe sposoby ich zbierania i wydawania. Najważniejszym są tzw. Super PAC. To stowarzyszenia, które formalnie nie są powiązane z żadnym kandydatem, a ich celem jest promowanie określonych rozwiązań problemów gnębiących obecnie USA. W praktyce wygląda to jednak trochę inaczej, ponieważ największe Super PAC zostały założone przez ludzi, którzy wcześniej pracowali w sztabach wyborczych kandydatów i świetnie orientują się w ich planach. Formalnie są to więc organizacje niezależne. W praktyce działają na rzecz konkretnych kandydatów. Żadne prawo nie ogranicza też wielkości i źródeł datków dla nich. Nie zaskakuje więc, że kampania każdego kandydata liczącego się w wyborach do Kongresu i ubiegającego się o nominację prezydencką wspierana jest działalnością takiej „niezależnej organizacji”. Dzięki temu rozwiązaniu Sheldon Adelson wraz z rodziną mógł przekazywać pieniądze Newtowi Gingrichowi. Ile kosztuje kampania? 15 mln dol., które Newt Gingrich dostał od Adelsona, to wcale nie są olbrzymie pieniądze jak na warunki amerykańskich kampanii wyborczych. Koszt zdobycia mandatu senatora w 2010 r. wyniósł przeciętnie prawie 10 mln dol., a reprezentanta prawie 1,5 mln dol., ale rekordziści wydawali do 50 mln, by zostać senatorem, i ponad 11 mln, by wygrać wybory na reprezentanta. Jednak nawet najdroższe wybory do Senatu kosztowały tylko ułamek tego, co wydają kandydaci w wyborach prezydenckich. W 2008 r. senator John McCain wydał na swoją kampanię wyborczą 333 mln dol., a obecny prezydent Barack Obama aż 730 mln dol. Od tamtych wyborów minęły cztery lata i już wiadomo,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2012, 2012

Kategorie: Świat
Tagi: Jan Misiuna