Ségo na stos

Ségo na stos

Czy przegrana Ségolene Royal spowoduje odnowę francuskiej lewicy, czy też partyjni bonzowie okopią się w wygodnych fotelach? Korespondencja z Paryża Wyrok zapadł w niedzielę, 6 maja: Nicolas Sarkozy – 53% głosów, Ségolčne Royal – 47%. Rezultat zgodny z przewidywaniami ostatnich, nagłaśnianych przed pójściem do urn sondaży. Dla Ségolčne Royal i jej zwolenników skończył się gorączkowy okres wiary w to, że wszystko jest możliwe, że zakochani w niej Francuzi (lewica oczywiście, ale i liberalne centrum, i każdy, kto doceni w niej pełną wdzięku kobietę lub troskliwą matkę) poniosą ją na fali, która zdewastowała już PS (czytaj: Park Słoni z Partii Socjalistycznej) i będzie mogła przeobrazić stary, niezdający egzaminu system reprezentacji politycznej oraz sposób rządzenia oddalony o miliony lat świetlnych od problemów i aspiracji wyborców. Nie bez kozery porównywano kandydatkę PS do Dziewicy Orleańskiej. Podobnie jak Joanna d’Arc, Ségolčne, szara myszka polityki, grzecznie milcząca przy boku swego towarzysza życia i pierwszego sekretarza PS, François Hollande’a, uwierzyła w swą misję pod wpływem gorącego entuzjazmu opinii publicznej, wyrażanego najpierw sondażami, a następnie ciepłem tłumów gromadzonych podczas niezliczonych spotkań i mityngów. Przegraną Ségolčne przyjęła z godnością – zadzwoniła natychmiast z gratulacjami do szczęśliwego rywala i zapewniła swych zwolenników, że dla niej nic się nie kończy, że to dopiero początek drogi, która będzie prowadzić do zwycięstwa. Nie brak zresztą głosów, że prezydencki wynik Royal to dobry prognostyk dla centrolewicy przed czerwcowymi wyborami parlamentarnymi, a ona sama będzie dobrą lokomotywą wyborczą. Szukanie winnych Kandydatka jeszcze wczoraj wszechobecna w mediach z dnia na dzień znalazła się w cieniu, a jej miejsce zajął areopag skomponowany z partyjnych kolegów i lewicowych dziennikarzy, wspólnie podejmujących trudne zadanie analizy porażki. Pierwszym, który wystartował do budowy publicznego stosu dla „grzesznicy”, był jej najpoważniejszy rywal do socjalistycznej inwestytury i wirtualny kandydat na przyszłego premiera, ekonomista Dominique Strauss-Kahn, który już w niedzielę wieczorem wzywał do rozliczania za klęskę, ze szczególnym uwzględnieniem błędów personalnych i merytorycznych. Strauss-Kahn dawał do zrozumienia, że gdyby to on dowodził armią sympatii socjalistycznych, miałby o wiele większe szanse na zbicie konkretnych, ekonomicznych argumentów Nicolasa Sarkozy’ego, a tym samym na wygranie wyborów. Jego partyjni koledzy, myśląc mniej więcej to samo, schowali się za hipotezą odpowiedzialności kolektywnej i w każdym z nich znowu zaświtała wiecznie żywa nadzieja na to, że „za pięć lat może w końcu JA wystartuję”. Na razie ruch zapowiadanej powszechnie socjalistycznej odnowy koncentruje się na François Hollandzie, którego głowa – twierdzą coraz mocniejsze korytarzowe szmery – z racji zaistniałej, kompromitującej dla niego sytuacji, musi spaść. Zapowiedziom „reform, przemyśleń i koniecznej odnowy” wtórują dziennikarze gazet lewicowych, wysuwający w sprawie klęski Ségolčne całą serię przemyśleń i hipotez. Dwie feministki poproszone o komentarz przez tygodnik „Télérama” (lewica chrześcijańska) mają na kwestię przegranej przeciwstawne poglądy: jedna oskarża zwyczajowe francuskie prawo do dziedzictwa tronu, druga uważa, że błąd popełniła sama Ségolčne. Filozofka i historyczka, Genevičve Fraisse, uważa, że prawo zabraniające kobietom dostępu do najwyższej godności (król jest symbolem władzy boskiej, a Bóg, jak wiadomo, jest mężczyzną) zostało przejęte i nawet wzmocnione przez ojców francuskiej rewolucji, którzy slogany wolności, równości i braterstwa zarezerwowali wyłącznie dla panów. Francuzki, które jeszcze do roku 1967 musiały o pozwolenie na pracę pytać męża, mają dzisiaj niewielki dostęp do życia politycznego – zaledwie 12% posłanek mimo prawnego zabezpieczenia równości w reprezentacji politycznej – i niewielkie szanse na uzyskanie merytorycznej wiarygodności. Stąd też oskarżenia o brak kompetencji, obycia politycznego i wiarygodności, uderzające w Ségolčne nie tylko jako argumenty przeciwnika, ale również – a może przede wszystkim – jako „przyjacielskie” aluzje członków jej własnego, socjalistycznego obozu. Wobec opozycji podświadomej, odrzucającej kobietę jako „niegodną” najwyższej władzy i prawie jawnego lekceważenia aparatu politycznego, Ségolčne z góry została skazana na porażkę. Według Marceli Iakub, młodej prawniczki, winę za porażkę ponosi… sama Ségolčne, stawiająca zbyt wyraźnie na kartę kobiecości czarującej lub matkującej. „Ségolene posłużyła się bronią emocjonalnych archetypów i od tej broni zginęła. Nikt nie oskarżyłby

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2007, 2007

Kategorie: Świat