Nasz Leonardo

Nasz Leonardo

Muzyka Bogusława Schaeffera jest trudna w odbiorze, za to na jego sztukach publiczność pokłada się ze śmiechu Kiedy się zastanawiamy, który z polskich artystów najbardziej zbliżył się do ideału człowieka renesansu, symbolizowanego najlepiej przez Leonarda da Vinci, to przychodzą nam na myśl trzy nazwiska: Stanisław Wyspiański, Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) i… Bogusław Schaeffer. Cała trójka zajmuje w naszej kulturze znaczącą pozycję i budzi podziw dla swojej wszechstronności. Wszyscy największe sukcesy u publiczności odnosili na niwie dramatu, ale z wykształcenia i zawodowej pasji należą do innych gatunków sztuki, dla Wyspiańskiego i Witkacego było to malarstwo, dla Schaeffera – kompozycja. Łatwość przechodzenia z jednej dziedziny sztuki do drugiej, rozległość zainteresowań, liczne talenty dodatkowe i szalony impet twórczy – to wszystko charakteryzuje polskich „Leonardów”, zwłaszcza Bogusława Schaeffera, którego mieliśmy szczęście poznać dużo lepiej, bo wciąż towarzyszy nam swoimi nowymi dziełami. Samo wyliczenie pól aktywności twórczej Schaeffera nie mieści się w jednej linijce. Profesor, kompozytor, teoretyk muzyki, grafik, dramaturg, pedagog, publicysta, jazzman-pianista… Redaktorki przygotowujące jubileuszowe audycje w Programie II Polskiego Radia napisały o Schaefferze tak: „Dla jednych wzór kreatywności, dla innych chodząca encyklopedia wiedzy o możliwościach muzyki (nieskończonych, nieograniczonych), dla jeszcze innych enfant terrible polskiej muzyki i… nie tylko muzyki”. Lew awangardy Urodził się w czerwcu 1929 r. we Lwowie. Podstawowe i średnie wykształcenie muzyczne zdobył w Opolu, zanim jeszcze utworzono w tym mieście słynny Teatr Laboratorium 13 Rzędów Jerzego Grotowskiego, ale najwyraźniej skrajnie awangardowe ruchy artystyczne kiełkowały w tym mieście od wczesnych lat powojennych. Schaeffer zainteresował się komponowaniem i tzw. nową muzyką już jako 17-latek, co samo w sobie jest ewenementem. Studiował równolegle kompozycję w Akademii Muzycznej w Krakowie i muzykologię oraz filozofię na UJ. Potem jeszcze doskonalił warsztat twórczy jako autodydakta, a zarazem zajmował się krytyką muzyczną jako redaktor Polskiego Radia, Państwowego Wydawnictwa Muzycznego i zastępca redaktora naczelnego „Ruchu Muzycznego”. Pisał też książki o muzyce o charakterze słownikowym i teoretycznym, a jednocześnie był stałym felietonistą w „Ruchu Muzycznym” i „Życiu Literackim”. O ile jego kompozycje muzyczne, które powstawały w ogromnym tempie, miały dosyć trudną drogę do publiczności, z uwagi na ich nowatorstwo dźwiękowe i bariery w odbiorze, o tyle język pisarski Schaeffera był jasny i klarowny, doskonale wyważony, erudycyjny, ale maksymalnie komunikatywny. Felietony, jakkolwiek dotyczyły świata muzyki, tryskały inwencją różnorakich skojarzeń, dowcipem, subtelną ironią, choć, gdy było trzeba, ich autor potrafił pisać ostro i bojowo, broniąc swoich nieugiętych poglądów na sztukę współczesną. A poglądy te były bardzo oryginalne, przepojone niezachwianą wiarą w możliwości nowej, a więc tej najtrudniejszej w odbiorze muzyki, która nie ma ani melodii, ani harmonii, jest dziwna, zaskakująca, czasem nawet szokująca. Weźmy dla przykładu tylko jeden utwór o nazwie „Non-stop na fortepian”, który teoretycznie mógł być grany bez przerwy w nieskończoność. Jego pierwsze wykonanie w Krakowie w 1964 r. skończyło się jednak już następnego dnia, w biografii kompozytora figuruje bowiem data wykonania 27/28 października. Pianista więcej nie wytrzymał. Schaeffer nieustannie poszukiwał nowych form i nowych możliwości muzyki, eksperymentował, w związku z tym jego utwory bardzo się od siebie różniły, trudno było podporządkować je jednemu stylowi, rozpoznać i od razu po wysłuchaniu powiedzieć: To jest Schaeffer! Znaleźć klucz do muzyki Nazwy kolejnych kompozycji najczęściej zapowiadały jakiś eksperyment dźwiękowy: „Model”, „Warianty”, „Projekt”, „Akcja”, „Swobodna forma”, „Studium w diagramie”, „Eksperyment”, „Linearna konstrukcja”, „Konfiguracja”, „Permutacja”, „Montaż”, „Kolaż”, „Fragment”, „Temat” itd. Rzadko zawierały jakiś pozamuzyczny sens, odnosiły się do świata zewnętrznego, prędzej odwoływały się do pewnych idei filozoficznych, np. Heraklita z Efezu, którego hasłem było panta rhei, czyli wszystko płynie. Schaeffer skomponował kilkanaście utworów o nazwie „Heraklitiana”, dając tym do zrozumienia, że cechą rzeczywistości jest zmienność i „niepodobna wstąpić dwukrotnie do tej samej rzeki”. Nie można więc usłyszeć dwóch podobnych do siebie kompozycji Schaeffera, choć jest ich już znacznie więcej niż 600. W większości z nich muzycy wyczyniają na swoich instrumentach najdziwniejsze „sztuczki”, czasem więcej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 26/2009

Kategorie: Kultura