Przepis na gwiazdę

Przepis na gwiazdę

Polscy artyści próbują bezskutecznie podbić światowe rynki. Dlaczego im się nie udaje? Polscy piosenkarze od lat śnią o podbiciu zachodnich rynków. Koncerny i menedżerowie układają misterne plany, głowią się nad wybraniem najlepszych strategii, artysta ma tak zwane warunki – po czym nie osiąga celu. Przychodzi czas rozliczeń, szukania winnych. Po pewnym czasie media znów obiegają informacje o starannie planowanej zagranicznej karierze. I znowu nic. A przecież inne kraje europejskie potrafią dać europejskiej muzyce oddech świeżości. Wystarczy przywołać francuską falę elektro-pop, która mocno zaistniała w pewnych kręgach odbiorców. O takich grupach jak Air, Modjo, Stardust czy Daft Punk można powiedzieć, że odniosły sukces. Francuzi poszli na kompromis – śpiewają po angielsku, narażając się w swym kraju na krytykę. Ale istnieją też tacy artyści jak nastoletnia Alizée, która tworzy w języku ojczystym. Efekt – oszałamiający sukces piosenki „Moi, lolita”, która robi furorę na europejskich parkietach. Objawieniem może stać się także łotewska grupa Brainstorm, która dwa lata temu zajęła drugie miejsce w konkursie Eurowizji. Zamknięte drzwi PRL Do podbicia świata przymierzamy się od lat. Wystarczy wspomnieć Czesława Niemena, zespoły Maanam czy TSA. O ile Niemen nie mógł zaistnieć na skalę międzynarodową, gdyż jego muzyka mówiła o rzeczach zupełnie niezrozumiałych dla zachodniego odbiorcy, o tyle w kolejnych przypadkach w zrobieniu światowej kariery przeszkodziły wzajemne animozje członków zespołu. Kora, wokalistka Maanamu, w książce „Podwójna linia życia” wspomina ten okres: „RCA (wytwórnia która wydała płytę Maanamu na Zachodzie) za mało zainwestowała w grupę i to spowodowało komercyjną blokadę. Przecież płytę musi kupić więcej osób, niż chodzi na koncerty, trzeba zrobić odpowiednią kampanię reklamową. (…) Zespół był oczekiwany, miał fankluby. Niestety, w pewnym momencie zaczęliśmy odczuwać wielkie zmęczenie psychiczne i fizyczne. Atmosfera zaczęła się zagęszczać. W samym apogeum sławy rozwiązałam zespół”. Menedżer Republiki, Jerzy Tolak, wspomina, że tamte czasy były tak surrealistyczne, że zespół nawet nie myślał o tym, by zaistnieć poza Polską. Na paszport czekało się miesiącami. Poza tym grupa, mówiąc delikatnie, nie miała najlepszych doświadczeń z cenzurą, co dodatkowo komplikowało sprawę. To wytwórnia wpadła na pomysł, żeby wydać płytę Republiki za granicą, jednak lider, Grzegorz Ciechowski, podchodził do tego sceptycznie. – Był tak mocno przywiązany do polskiego tekstu, że nie wyobrażał sobie śpiewania po angielsku, co znacznie przecież ułatwia dotarcie do odbiorcy – tłumaczy Jerzy Tolak. Nie tylko Edyta Górniak Marzenia o Zachodzie rozpoczynają się, gdy artysta ma ugruntowaną pozycję w kraju, a ta podparta jest dobrą sprzedażą płyt. Wtedy wytwórnia ma pewność, że ryzyko porażki jest mniejsze. Ci, którzy są dopiero na dorobku, nie mają szans. Na promocję płyty należy przeznaczyć około 6 mln dol. – na polskie warunki to suma zawrotna, nie każdy może zostać wyceniony aż na taką kwotę. Udało się to Edycie Górniak czy Kayah – inni mogą tylko pomarzyć. Jednej i drugiej promocję zapewniły dobrze sprzedane płyty. Na sukces jednego artysty w Hollywood pracują tysiące osób, w Polsce około dziesięciu. To jeden z powodów niemożności zaistnienia. Brak profesjonalizmu, brak merytorycznego przygotowania i często zwykła obojętność na losy artysty to najczęstsze przyczyny porażek. Ale nie jedyne. Robert Leszczyński, krytyk muzyczny, zwraca uwagę, że repertuar polskich wykonawców jest bliźniaczo podobny do zachodnich. – Edyta Górniak nagrała po prostu amerykańską płytę. Za grosz nie jest oryginalna, a to konieczne, żeby zaistnieć. Takich głosów jest mnóstwo – komentuje Leszczyński. Menedżer innego artysty: – Edyta ma głos, ale jej repertuar nie jest prawdziwy – w tym sensie, że nie pochodzi od niej. Ona kompletnie nie ma wpływu na to, co będzie śpiewała. W jej otoczeniu są przypadkowi ludzie, śpiewa tylko te utwory, które oni uznają za właściwe. Wtórność wobec zachodnich wzorców to najczęstszy i najpoważniejszy zarzut w stosunku do polskich wykonawców. – Polacy zawsze mieli kompleks Zachodu i do tej pory uważają, że najlepsze rzeczy powstają właśnie tam. Nie umieją się zorganizować, są tragicznie nieprofesjonalni w tym, co robią, do tego potwornie leniwi – mówi osoba z branży. Machina biurokracji Wszyscy zwracają uwagę, że aby marzyć o światowych salonach,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2002, 2002

Kategorie: Kultura