Nauka rozmawiania z chlebem – rozmowa z Markiem Bieńczykiem

Nauka rozmawiania z chlebem – rozmowa z Markiem Bieńczykiem

Maria Janion powiedziała kiedyś: „Pan może być pisarzem” Marek Bieńczyk – (ur. w 1956 r.) pisarz, eseista, historyk literatury, enolog. Ukończył romanistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Profesor nadzwyczajny w Instytucie Badań Literackich PAN. Tłumaczył dzieła Rolanda Barthesa, Emila Ciorana i Milana Kundery. Autor dwóch powieści – „Terminal” (1994) oraz „Tworki” (1999). Opublikował także kilka zbiorów esejów, m.in. „Czarny człowiek. Krasiński wobec śmierci” (1990), „Melancholia. O tych, co nigdy nie odnajdą straty” (1998), „Oczy Dürera. O melancholii romantycznej” (2002), „Przezroczystość” (2007). W 2012 r. otrzymał Literacką Nagrodę Nike za „Książkę twarzy”. Rozmawia Jakub Nikodem „Książka twarzy” nawiązuje tytułem do portalu Facebook. Pozwoliłem sobie ułożyć listę tagów, takich słów kluczy, które opisują pański „profil”: wino, melancholia, Roland Barthes, romantyzm, wampiryzm, Grochów, piłka nożna, twarz, Indianie, samotność, Francja, Chandler, ojciec… – Jeszcze jedno bym dodał: idylla. To taki schowany temat, ale on się powtarza w wielu tekstach. Kiedyś Milan Kundera w „Nieznośnej lekkości bytu”, która była lekturą mojego pokolenia, stworzył pojęcie kodu egzystencjalnego. To taki rodzaj „koncentratu” naszej wyobraźni, wyrażony w kluczowych pojęciach, dziś powiedzielibyśmy właśnie „tagach”, które nas charakteryzują. Gdybym więc miał wypowiedzieć własny kod egzystencjalny, to na pewno bym wspomniał o idylli, odejściu, dezercji… Samotności… – Tak, ale również o wspólnocie. O dialektyce samotności i wspólnoty. A gdyby tak panu zadać pytanie rodem z kwestionariusza Prousta, np. jakie jest pańskie ulubione słowo? – Pan mi pokaże tę listę, bo już zapomniałem (śmiech). Trudno powiedzieć, każde ważne… Najlepiej brzmi Chandler… Ojciec jest z pewnością ważnym słowem. W „Książce twarzy” temat ojca wydawał mi się stale obecny między wierszami. – Tak, bo właśnie dzięki ojcu zacząłem pisać. To nie był nikt władczy, to nie był w żaden sposób mój autorytet, jego słowo nie było święte. Ale wierzył, że książki są lepsze od życia. A matka? – Wie pan, matka to jest jak u każdego tak skomplikowana historia, że specjalnie nie pisnąłem ani słowa o niej. Z matkami jesteśmy bliżej, ale przez to też jest trudniej. – Tak, a z ojcem kontaktujemy się w przestrzeni ludycznej: piłka, ryby… no i książki. Ojciec wciąż znosił książki do czytania… On nie miał wykształcenia humanistycznego. Kazał mi je czytać, rozmawiać o nich, pisał do mnie listy, bardzo długie, porządne, i zmuszał mnie do odpowiedzi. Kiedy wyjeżdżałem na kolonie, moi koledzy nie dostawali listów od rodziców, a on pisał do mnie codziennie. Pisanie jest narcystyczne Kiedyś się pisało listy, teraz pisze się maile. Co jakiś czas ukazują się listy Miłosza i Giedroycia, Giedroycia i Herberta. Czy za kilkadziesiąt lat będą to maile Bieńczyka z – powiedzmy – Sommerem? – Nie, to już bezpowrotnie się skończyło. Teraz gdybym pisał listy ręką na papierze do innego pisarza, to od razu ze świadomością, że piszę niejako do druku. Naturalna intymność tamtych listów przemieszana z najwyższą powagą jest już bezpowrotnie utracona. (Pauza) Wie pan, z ojcem jest tak… A jednak, ciągle wraca pan do ojca! – A rzeczywiście (śmiech). Ojciec wepchnął mi pióro do ręki, chciał, żebym pisał. Gdy miałem osiem lat, dawał mi tematy wypracowań. Po otrzymaniu nagrody (Nike – przyp. red.)powinienem był podziękować dwóm osobom, jemu i Marii Janion, to ona mi zmieniła biografię. Mam 28 lat, jestem po romanistyce i nie bardzo mam co ze sobą zrobić. Uczę francuskiego. Zdaję egzamin na studia doktoranckie, nie mając żadnego przygotowania. Nie jestem polonistą, romanistyka to była wtedy fabryka nauczycieli. Więc zamiast o mądrych lekturach opowiadam na egzaminie, jak piekłem chleb w mistycyzującej wspólnocie hippisowskiej i jak mnie uczyli z chlebem rozmawiać. A Białoszewski, przyjaciel profesor, uczył ją, że rzeczy mówią. Więc to jakoś chwyciło, wzięła mnie. Pisałem u niej doktorat o Krasińskim, mocno eseistyczny, w pewnym momencie powiedziała: „Pan może być pisarzem”. Wracając do pańskiego „papierowego Facebooka” – czy nie ma w tym trochę narcyzmu, autokreacji albo nawet snobizmu? Potrzeby powiedzenia: „Oto ja, Marek Bieńczyk”. Pisze pan właściwie o sobie, pisze sobą, a czytelnik może to tylko chłonąć. – Pisanie jest narcystyczne, to jasne. Pisze się niby dla siebie, ale każe się to czytać innym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 46/2012

Kategorie: Kultura