Czytelnicy odwracają się od „Newsweeka”. Czy nowy naczelny pisma będzie umiał ich zatrzymać? W „Newsweeku” wrze. Od kilkunastu dni sytuacja w redakcji przypomina czeski film. Z gabinetu naczelnego spogląda Tomasz Wróblewski, tymczasem naprzeciwko urządzany jest pośpiesznie pokój jego następcy, Jarosława Sroki. A wokół tego krzątają się zdezorientowani dziennikarze. – Wszyscy czekamy na zderzenie dwóch indywidualności: autorytarnego Wróblewskiego, który odchodzi, ale jest, i Sroki, który uchodzi w środowisku dziennikarskim za twardego zawodnika. Sam jestem ciekaw, co z tego wyniknie – zastanawia się jeden z dziennikarzy tygodnika. Niedawno zarząd wydawnictwa Axel Springer Polska poinformował, iż z dniem 1 października 2004 r. stanowisko naczelnego „Newsweeka” obejmie Jarosław Sroka. Ustępujący Wróblewski ma zająć stanowisko dyrektora wydawniczego. Jarosław Sroka był – według nieoficjalnych informacji – jednym z siedmiu kandydatów na stanowisko naczelnego. W szranki stanęło dwóch Niemców i pięciu Polaków, m.in. Jacek Rakowiecki i Eryk Mistewicz. O ile w samej nominacji Sroki jest element zaskoczenia, o tyle o odejściu Wróblewskiego mówiło się od kilku miesięcy. Oficjalnym powodem zmian mają być nieporozumienia dotyczące wizji rozwoju tytułu w Polsce między licencjodawcą Newsweek Inc. a wydawnictwem Axel Springer. Nieoficjalnie mówi się, że zaważyło kilka grzechów, które ma na swoim sumieniu redaktor Wróblewski. Czarny koń polskiej prasy „Newsweek” pojawił się na polskim rynku we wrześniu 2001 r. Choć stały za nim niemieckie pieniądze, tak naprawdę był dzieckiem Wróblewskiego. To on prowadził rozmowy z Amerykanami i przekonywał zarząd Springera do wyłożenia pieniędzy na zakup licencji. „Dziś macie Państwo w rękach pismo hołdujące najwyższym standardom dziennikarstwa”, pisał Wróblewski w artykule wstępnym. „Tytuł i kolegium gwarantują obiektywizm i niezależność”, mówił pytany o sympatie polityczne pisma. Ale korzenie i przeszłość dziennikarzy „Newsweeka” nie pozostawiały już złudzeń. Sam Wróblewski miał za sobą pracę we „Wprost” (był zastępcą naczelnego), a wcześniej w „Życiu” i „Gazecie Wyborczej”. To właśnie zaciąg z „Życia” i „GW” stanowił podstawę pierwszego zespołu tygodnika. „Newsweek” bardzo szybko przyciągnął rzeszę czytelników. Pojawienie się nowego tygodnika najbardziej odczuło „Wprost”. – Marek Król (naczelny „Wprost”) wpadł w szał. To przecież u jego boku Wróblewski poznawał system funkcjonowania tygodnika – opowiada jego długoletni współpracownik. Wróblewski ściągnął do gazety wielu dziennikarzy ze znanych tytułów, ale też zupełnie nowe nazwiska (pensja w wysokości 10 tys. zł robiła wrażenie). Wiele osób z pierwszej grupy nie zagrzało długo miejsca. – Uderzyły nas brak samodzielności i całkowite uzależnienie od koncepcji redaktorów. Dostaliśmy przykaz, by każde pojęcie w tekście – poza wyrazami ojciec i matka – wyjaśniać. Burzyliśmy się, że tak się nie robi, że nas wyśmieją. Ale na nic. Skutki były opłakane, bo w efekcie powstawały teksty dla nastolatków – mówi były dziennikarz „Newsweeka”. Dodatkowo każdy tekst przed ukazaniem się w gazecie przechodził przez redakcyjne sito. – Po zmianach tekst przypominał wymłócony komunikat bez krzty autorskiej indywidualności – mówi nasz rozmówca. Taki model pisma wymyślił sobie Wróblewski. Czy przypadkowo? W środowisku mediów modne jest powiedzenie, że gazeta jest taka jak osobowość jej naczelnego… Inwestycja nie tylko błyskawicznie się zwróciła, lecz równie szybko zaczęła przynosić zyski. Springer wszedł do gry. Jako pierwszy niemiecki koncern w Polsce miał wreszcie pismo, które mogło zabierać głos w sprawach społeczno-politycznych. A to od początku określiło się w sposób bardzo wyraźny. Piórem m.in. Piotra Zaremby i Rafała Ziemkiewicza „Newsweek” stał się gazetą o prawicowej orientacji. Brak obiektywizmu, a często uderzająca jednostronność, zniechęcały kolejnych czytelników. Tygodnik trwonił kapitał czytelniczy zdobyty gigantycznymi wydatkami na promocję i reklamę. Pierwsze numery tygodnika rozchodziły się w ponadczterystutysięcznym nakładzie. Ostatnio Wróblewskiemu przychodziło jednak przełykać gorycz porażki. Sprzedaż drastycznie spadła. W kwietniu przewaga „Polityki” nad „Newsweekiem” wzrosła do 28 tys. egzemplarzy. Tygodnik Springera (167 tys. sprzedanych egzemplarzy) wyprzedził w kwietniu także „Wprost” (178,3 tys.). Jak wynika z danych Związku Kontroli Dystrybucji Prasy, spośród czterech największych tytułów największy spadek dotknął właśnie „Newsweeka”, który w marcu 2004 r. sprzedał się w 195,9 tys. egzemplarzy,
Tagi:
Tomasz Sygut









