Nie biegam w sztafetach

Nie biegam w sztafetach

Słowa, których nie znoszę – – playboy, sztuka, sukces Andrzej Żuławski (ur. w roku 1940 we Lwowie) – reżyser filmowy, pisarz. Absolwent paryskiego Instytutu Studiów Filmowych, filozofii na Uniwersytecie Warszawskim (1961) oraz nauk politycznych na paryskiej Sorbonie (1962–1964). Wyreżyserował m.in. filmy „Na srebrnym globie”, „Najważniejsze to kochać”, „Opętanie”, „Szamanka”, „Wierność”, operę „Straszny dwór”. Wydał 21 książek, w tym: „Był sad”, „Lity bór”, „W oczach tygrysa”, „Ogród miłości”, „Jonasz”, „Jako nic”, „Pan śmiertelny”; od kilku lat jest felietonistą miesięcznika „Twój Styl”. W 1996 r. został udekorowany Orderem Sztuki i Literatury, najwyższym francuskim odznaczeniem kulturalnym. I. – Po wydanej ostatnio książce „Bilet miesięczny”, której jest pan autorem, toczyła się ożywiona dyskusja w Internecie, kto kreuje się na większego playboya, pan czy Głowacki. – Czy mam się obrazić? – Podobno „playboy” to jest komplement dla tzw. prawdziwego mężczyzny. Zwłaszcza jeśli jest artystą. – To jest obelga. Tandetna obelga. Nie znoszę słowa playboy. Faktem jest, że część męskiej populacji, pokazującej się na ekranie i piszącej, ma dwie rzeczy wbite do głowy: przypodobać się i zaimponować. I działają w ten sposób. A czym najbardziej można zaimponować? Sukcesami za granicą, samochodami, pieniędzmi… Sukcesami u kobiet, których tyle się przeleciało, że nie sposób policzyć. I to jest czasem prawda, czasem nieprawda, ale nie jest to tytuł do wielkiej chwały, na litość boską. – Co innego wynikało z dyskusji internetowych. – Nie mam Internetu, więc nie wiem, co się tam o mnie pisze. Nie mam w ogóle komputera. – Kiedy wyszła pana książka „Jako nic”, napisana w pierwszej osobie, gdzie narrator z wyglądu przypomina pana i mówi: „Mam sześćdziesiąt pięć lat, jestem z arystokratycznej rodziny, i pederastą” – pojawiły się opinie w Internecie, że to jest książka o panu. – I że jestem pedałem? – Albo biseksualistą. – To świadczy o poziomie naszego życia intelektualnego. Które jest tak denne, że szkoda słów. – Obchodzi pana, co się o panu mówi? – Absolutnie nie. Obchodzi mnie zdanie osób najbliższych albo bliskich mi intelektualnie, a tych jest niewiele. Ale to nie są opinie plotkarsko-głupkowate, w rodzaju, że jestem playboyem. – Wielu panów celowo kreuje się na playboyów, uważając, że jest im z tym do twarzy. – Proszę mnie nie wliczać do „wielu panów”. Ja nie biegam w sztafetach. Bo ja powiem: „wiele pań”, a wiele pań jest tak durnych, że nie warto z nimi rozmawiać. Nie podpisuję się pod „wielu panów się uważa za”. Ja się nie uważam za nic. Nie ja kreuję obraz, który zresztą z kraju w kraj, z kontynentu na kontynent czy ze środowiska w środowisko jest odmienny. – W felietonach pisze pan bardzo dużo o swoim prywatnym życiu, o realnych osobach z imieniem i nazwiskiem. W ten sposób wystawia się pan, chcąc nie chcąc, na pastwę czytelników. – Oni mają święte prawo do swojej opinii. Mnie jednakowoż ogromnie zaskoczyło, w jak wielkim stopniu te opinie są kawiarniano-plotkarsko-zaściankowo-spod płotu. Przecież to, co piszę, nie jest całą prawdą. Czy ja obnażam sekrety alkowy? Opisuję tylko doświadczenia dojrzałego i lekko się starzejącego człowieka w sprawach, które jak sądzę, są nam wszystkim bliskie. Jak przeżyć to życie w sferze uczuciowej, co to są kontakty męsko-damskie, jak przeżywamy dramaty i tragedie naszego czasu. Nie ma w tym żadnego elementu kreacji. – A wizerunek w mediach? Przywiązuje pan do niego wagę? – Na waszych mediach w ogóle mi nie zależy. Polscy krytycy jadą po moich filmach, a chwalą takie, których na świecie nikt nie ogląda. Chwalą książki, których na świecie nikt nie czyta. Polskie opinie są zaściankowe i głupkowate, dlaczego miałoby mi na nich zależeć? – A na jakich panu zależy? – Na żadnych. I powiem to w każdym kraju świata, ponieważ dzisiejsze media nie służą temu, generalnie rzecz ujmując, żeby było mądrzej, lepiej. Mnie nie zależy na mediach, bo nie zależy mi w ogóle na tym, co się mówi o mnie. Dlatego żyję bardzo samotnie. – Samotność, starość, śmierć, samobójstwo – to tematy obecne w ostatnich pana książkach. Czy gnębi pana problem starości? Myśli pan o śmierci? – W starość już trochę wszedłem, ale nie jest to dla mnie „problem”. Lubię się starzeć, to mi bardzo dużo daje, a mało zabiera. Natomiast o śmierci myślę coraz częściej. Bez lęku. – A o samobójstwie, jak

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 47/2004

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska