Eurokratów jest 25 tysięcy, ale więcej urzędników pracuje w merostwie Paryża Jacques Santer, były przewodniczący Komisji Europejskiej – Wiele osób, nie tylko w rozpoczynającej unijny staż Polsce, ale także w tzw. starych krajach Unii Europejskiej patrzy na Komisję Europejską w Brukseli z odrobiną podejrzliwości. Widzi w niej ciało po trosze obce, a po trosze prawem kaduka dominujące nad europejskimi państwami narodowymi. – Komisja na pewno nie jest „obcym” w strukturze Wspólnoty Europejskiej. To samo centrum unijnych procesów, organizm w ważnym stopniu decydujący o sukcesie europejskiego projektu. W moim najgłębszym przekonaniu tylko geniuszowi politycznemu twórców zjednoczenia naszego kontynentu po II wojnie światowej, Jeanowi Monetowi i Robertowi Schumanowi, Europa zawdzięcza powołanie do życia systemu instytucji – łącznie właśnie z komisją – który sprawdził się w latach 50., kiedy Europejską Wspólnotę Gospodarczą tworzyło zaledwie sześć państw, i sprawdza się w ostatnich dekadach, gdy na Unię składało się najpierw piętnaście krajów, a teraz dwadzieścia pięć. – Kiedy mówi pan o systemie instytucji, ma pan na myśli… – …poza komisją jeszcze Parlament Europejski oraz Radę Ministrów Wspólnot Europejskich. To prawdziwy złoty trójkąt instytucji unijnych. Komisja odgrywa w tej konfiguracji role szczególna. Ma monopol na inicjatywy dotyczące unijnych dyrektyw. Ani europarlament, ani spotkania ministrów państw unijnych, ani nawet przywódcy krajów Unii podczas swoich odbywających się co pół roku szczytów nie mogą głosować, a więc przesądzać niczego, czego wcześniej nie zaproponuje komisja. – Może właśnie z tego powodu Europejczycy uważają, że władza komisji jest zbyt wielka? – Jeśli tak, powinni równocześnie pamiętać, że jest ona także ciałem, które nie podejmuje żadnych kluczowych decyzji. Europejscy urzędnicy w Brukseli, łącznie z komisarzami unijnymi, a nawet przewodniczącym komisji, przedstawiają propozycje zmian czy nowych dyrektyw, ale decyzje pozostają w rękach dwóch pozostałych biegunów europejskiego trójkąta. – Formułowanie nowych przepisów unijnego prawa to jednak nie całość uprawnień Komisji Europejskiej? – To prawda. Komisja jest także strażnikiem przestrzegania traktatów europejskich, unijnych dyrektyw. Z tego punktu widzenia ma prawo postawić przed europejskim sądem w Luksemburgu suwerenne państwo – jeśli któreś z nich z premedytacją łamie unijne prawo. I z tego uprawnienia często korzysta. Przekonują się o tym kolejne państwa, pewnie zdarzy się taka sytuacja i Polsce. – Czyli komisja ma mnóstwo władzy? – Czyli jest ważnym ciałem, które ma za zadanie zapewnić sprawne funkcjonowanie Wspólnoty Europejskiej. – Czy nie ma pan wrażenia, że pozycja komisji jest dzisiaj trochę inna niż niegdyś? Choćby z tego powodu, że bardzo wzrósł zakres władzy Parlamentu Europejskiego? – Przede wszystkim powinniśmy pamiętać, że UE jest projektem funkcjonującym na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony, mamy do czynienia ze wspólnotą państw. Tożsamości państw i ich interesów pilnuje Rada Ministrów UE. I jest jeszcze druga strona europejskiego medalu – Unia obywateli, Unia społeczeństw. W tej po części ponadnarodowej strukturze główną i ciągle rosnącą rolę odgrywa europarlament. A komisja jest pośrodku obu tych instytucji – i wczoraj, i dzisiaj, i jutro. Jej zadaniem jest m.in. harmonizować sprzeczne czasami interesy obu tych wspólnot. Powiem nawet, że gdyby jej nie było, nie byłoby integracji europejskiej. – Mógłby pan to udowodnić? – Weźmy chociażby funkcjonowanie wspólnego rynku europejskiego. Bez komisji prawdopodobnie nigdy nie byłoby liberalizacji rynku telekomunikacyjnego albo rynku energii, które są podstawą jednolitego obszaru wymiany gospodarczej w Unii. Pierwszy zaczął prace w tym kierunku mój poprzednik na stanowisku szefa Komisji Europejskiej, Jacques Delors. Za czasów mojego przewodnictwa udało się znacznie ten proces posunąć – z pożytkiem dla wszystkich Europejczyków. Pamiętam nawet, że ówczesny przewodniczący Niemieckiego Związku Przemysłowców, Olaf Henke, choć nie zawsze jego organizacja była zadowolona z naszych dyrektyw i naszego działania, powiedział mi kiedyś: „Wiesz co? Jeśli komisja by nie istniała, musielibyśmy ją szybko wymyślić”. – Integracja europejska jest coraz ściślejsza. Czy może być tak, że za kilkanaście lat komisja przekształci się w klasyczny europejski rząd? – Nie sądzę, aby tak wyglądał przyszły model zarządzania UE. Nie wierzę w państwo federalne na poziomie kontynentalnym.
Tagi:
Mirosław Głogowski









