Nie taka Unia straszna

Nie taka Unia straszna

Po pół roku członkostwa w Unii zalewamy Europę naszą żywnością, a fundusze wykorzystujemy niemal w 110% Socjolodzy żartują czasami, że w jednym na pewno Polacy dzierżą w Europie palmę pierwszeństwa, mianowicie w czarnowidztwie i narzekaniu. I nie ma w tym aż tak wiele przesady. Jeśli przypomnieć sobie nastroje sporej części naszego społeczeństwa przed 1 maja 2004 r., czyli historyczną datą polskiej akcesji do UE, widać, że więcej w nas było strachu i niepewności niż przeświadczenia, że wszystko pójdzie nam w Unii jak trzeba. Jak wykazywały badania opinii publicznej, nawet polscy przedsiębiorcy byli dużo bardziej eurosceptyczni niż ich koledzy z innych państw wchodzących właśnie do Unii, a na dodatek – niestety – poparcie polskiego biznesu dla członkostwa w UE systematycznie malało i spadło z poziomu 92% w 2001 r. do 8% tuż przed akcesją. Obawy przed zjednoczeniem z Europą – to także warto przypomnieć – podsycali, jak mogli, niektórzy politycy, głównie liderzy Samoobrony i LPR, lecz także część czołówki PSL i nawet (oficjalnie proeuropejskiego) PiS. Złowróżbne zapowiedzi zniszczenia polskiego rolnictwa przez import żywności z Zachodu, załamania się gospodarki, lawinowego wzrostu bezrobocia i niezdolności polskich samorządów oraz przedsiębiorstw do korzystania z unijnej pomocy tworzyły pejzaż wielkiej katastrofy. Momentami rozochoceni tworzeniem czarnych scenariuszy politycy zapowiadali nawet (sic!) obrócenie Polski w europejski chlew, gdzie ci wstrętni Europejczycy mieli lokować tylko własne śmieci i za psie pieniądze wykupywać wszystko, co ma jakąkolwiek wartość. Najgorzej miało być polskim rolnikom, których produktów miał nikt nie kupować – jak wróżyli ludzie małego ducha – a i dopłat unijnych prawie żaden nie miał nawet powąchać. Pół roku po akcesji to typowo polskie krakanie słychać już coraz rzadziej. Spora część Polaków pozostaje, co prawda, nieufna, w tym rolnicy, którzy na razie zyskali na członkostwie najbardziej, ale czarne chmury, które miały wisieć nad Polską po akcesji, zostały już w znacznym stopniu rozwiane. Pierwsze tygodnie po 1 maja 2004 r. nie były jednak takie optymistyczne. Zwłaszcza w czerwcu i lipcu przelała się w Polsce fala inflacyjna związana z podwyżkami cen, głównie żywności, która wywołała sporo społecznego niepokoju. Roczny wskaźnik wzrostu cen sięgnął 4,5% i choć już w październiku inflacja zaczęła maleć, wielu Polaków uznało ją w pewnym momencie za zły znak dla naszego członkostwa w UE. Jak wykazał sondaż TNS OBOP, aż 93% Polaków zauważyło to zjawisko, a ponad 62% negatywnie je oceniło, przy czym tradycyjnie najwięcej krytyki i obaw skok inflacyjny wywołał w środowiskach ekonomicznie i społecznie najsłabszych, a więc wśród starszych, gorzej wykształconych i najbiedniejszych. Rzecz jasna byli wówczas w tej grupie niezadowolonych i wystraszonych z powodu inflacji także rolnicy. Jednak to właśnie polska wieś – jak się szybko okazało – prawie od razu udowodniła, że choć gorzej wyedukowana i biedna, potrafi wykorzystać dane jej przez los i UE możliwości rozwoju. W krótkim czasie polskie produkty rolne (uwolnione z barier ceł i kontyngentów) stały się wielkim przebojem na unijnych rynkach. Polska wołowina, a potem wieprzowina, ale także nasze mleko, jogurty, sery, jaja, a nawet ciastka zawojowały Europę. Tylko przez pierwsze cztery miesiące członkostwa w UE sprzedaż żywności na rynki unijne wzrosła o 42% w porównaniu z rokiem 2003. Do końca sierpnia sprzedaliśmy Unii produkty rolno-spożywcze za 2,1 mld euro, a kupiliśmy za 1,6 mld, czyli zarobiliśmy na czysto 500 mln euro. Eksport rolny do niektórych krajów Unii wzrósł w tym czasie wręcz lawinowo, np. do Portugalii aż o 300%! Okazało się też, że polscy rolnicy świetnie dali sobie radę z formularzami zgłoszeniowymi na dopłaty rolnicze. Podczas gdy w dotychczasowej praktyce UE wnioski o takie dopłaty składało w poszczególnych krajach od 50 do 70% właścicieli ziemi ornej, w Polsce w wyznaczonym przez władze terminie wnioski o dopłaty bezpośrednie złożyło 1.376.226 osób, czyli 85% zarejestrowanych rolników! W efekcie płatnościami unijnymi objęto 90% terenów rolnych kraju, czyli 13,3 mln ha. Polskim władzom udało się także, co wcześniej wydawało się technicznie nieprawdopodobne, uruchomić wypłaty z tytułu dopłat już w październiku tego roku, a nie w końcu grudnia, jak zaplanowano wcześniej. W ten sposób tysiące

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2004, 46/2004

Kategorie: Kraj