Nie zmienię mentalności niektórych lekarzy – rozmowa z Ewą Kopacz
Rozmowa z Ewą Kopacz, minister zdrowia, lekarką specjalistką medycyny rodzinnej i pediatrii Jeśli dziś słyszę, że ktoś umarł dokładnie z powodu grypy A/H1N1, to protestuję – Niedawno trafiłem do szpitala. W izbie przyjęć usłyszałem, że będę czekać siedem godzin, więc lepiej, żebym przyszedł następnego dnia. Dzień później czekałem trzy godziny. W innym szpitalu koleżanka po wypadku samochodowym nie została nawet zbadana przez lekarza. Dlaczego coraz trudniej dostać się do szpitala, a w izbach przyjęć pojawiają się napisy, że przyjmowani są tylko pacjenci w stanie zagrożenia życia? – Szpitale zapominają, że nie podpisują kontraktów z NFZ tylko i wyłącznie na procedury ratujące życie. Szpital jest od tego, aby przyjmować pacjentów wtedy, kiedy to jest potrzebne. O tym, czy to jest potrzebne, decydować ma przede wszystkim lekarz pierwszego kontaktu, który opiekuje się swoim pacjentem. Jeśli zdecyduje, że konieczna jest hospitalizacja, pacjent musi być zapisany do kolejki, przygotowany na określony termin, wyposażony w wyniki potrzebnych badań. Potrzebna jest ścisła współpraca na poziomie: lekarz pierwszego kontaktu – szpital. Niestety to nie zawsze funkcjonuje, jak należy. nnnSystem dobry, zawiedli lekarze – To, co teraz pani powiedziała, mogła pani słowo w słowo powiedzieć dwa lata temu, obejmując swój urząd. – Ja wtedy dokładnie to właśnie mówiłam… – Dlaczego więc w ciągu tych dwóch lat nie udały się zmiany na lepsze i nadal trzeba mówić, jak powinno być? – Udało się opracować algorytm pozwalający racjonalnie, według potrzeb, rozesłać pieniądze na ochronę zdrowia po całej Polsce. Wprowadziliśmy koszyk świadczeń gwarantowanych. Świadczenia zostały prawidłowo wycenione, będziemy bardzo szczegółowo sprawdzać i eliminować tych, którzy oszukują. Przypominam, że w 2010 r. szpitale dostaną ok. 300 mln zł więcej niż w 2009 r. Natomiast nie zmienię mentalności niektórych lekarzy. Ani ja, ani wszyscy ci, którzy wierzyli, że jak da im się lepiej zarobić, wzrośnie poziom satysfakcji pacjenta. – A pani w to wierzyła? – Minister zdrowia nie może sprawdzać w każdej przychodni i każdej izbie przyjęć, jak lekarz postępuje z pacjentem. Uważałam i uważam, że jeśli lekarza obdarza się większym zaufaniem i wysoko ceni jego pracę, co przekłada się na wysokość poborów, to powinien on udowodnić, że rzeczywiście na to zasługuje. – Wygląda na to, że trochę rozczarowała się pani co do kolegów po fachu? – Pamiętam swoje pierwsze spotkanie z Ogólnopolskim Związkiem Zawodowym Lekarzy podczas ich zjazdu. Powiedziałam, że w roku 2010 lekarze będą zarabiać brutto 11 tys. zł, co wywołało ogromną radość na sali. Już pod koniec 2009 r. zarabiali zdecydowanie lepiej. Dwa lata temu wszyscy, łącznie z dziennikarzami, uważali, że jeśli będzie więcej pieniędzy, skrócą się kolejki, zwiększy się dostępność usług lekarskich, wzrośnie ich jakość itd. – I było więcej pieniędzy. Rząd PO zwiększył nakłady na ochronę zdrowia prawie o 10 mld zł. Na co poszła ta kasa? – Dobre pytanie. Wkładamy coraz więcej pieniędzy do Narodowego Funduszu Zdrowia, ale pacjentom jakoś od tego się nie polepsza. Czy mamy bez końca zwiększać nakłady? Lekarze zarabiają znacznie więcej niż jeszcze dwa lata temu, ale nie pracują w jednym miejscu, wciąż zatrudniają się na kilku etatach. Ubolewam nad tym. Zapłaciłabym im nawet więcej, ale chciałabym mieć poczucie, że pacjent trafiający do szpitala jest pod opieką lekarza mającego dla niego czas, który nie zerka nerwowo na zegarek, bo za godzinę musi pędzić do następnej pracy. Mogę zmusić lekarza do pracy w jednym miejscu tylko na tak długo, na ile pozwala dyrektywa unijna o czasie pracy lekarzy. – Wszystkie kraje Unii musiały przyjąć tę dyrektywę, więc i polski rząd powinien sobie poradzić z jej skutkami. – W innych krajach opieka zdrowotna nie przechodziła takich transformacji jak u nas w ostatnich latach. Dopiero obecny rząd zaczął prawdziwą reformę, której celem jest to, by pacjent stał się osią całego systemu ochrony zdrowia, a wszystkie działania służyły jego dobru. Odwiedziłam np. szpital w Grudziądzu, gdzie dyrektorem jest menedżer z prawdziwego zdarzenia. Szpital wieloprofilowy, dwuosobowe sale, powyżej standardu – a stawka na leczenie taka sama jak gdziekolwiek indziej. Tam nie ma umów o pracę, lecz kontrakty









