Armia przestarzałej broni – rozmowa z red. Wojciechem Łuczakiem

Armia przestarzałej broni – rozmowa z red. Wojciechem Łuczakiem

Polski system obrony musi odstraszać, a nie zapraszać wroga na nasze terytorium Red. Wojciech Łuczak – wiceprezes Agencji Lotniczej Altair, wydawca magazynów „RAPORT Wojsko Technika Obronność”, „Skrzydlata Polska”, „Broń i Amunicja”, publicysta, analityk specjalizujący się w problematyce polityki obronnej. Po informacji, że Polska zamierza wydać ponad 130 mld zł na nowy sprzęt dla sił zbrojnych, wśród producentów zapanowała chyba gorączka? – Informacja o tym, że zamierzamy wydać na zbrojenia jakieś 40 mld dol., poszła w świat i ściągnęła do Polski rzesze ludzi, którzy zwietrzyli niezły interes. Teraz wszyscy zlatują się do nas, nawet z dalekiej Australii przyleciała delegacja przemysłowców. Ten najazd ludzi z korporacji produkujących sprzęt wojskowy wiąże się z tym, że sytuacja państw, zwłaszcza europejskich, jest nieszczególna. Wszyscy tną budżety wojskowe, nawet USA, i to znacznie. Przemysł amerykański, produkujący na potrzeby obronności Stanów Zjednoczonych, musi się liczyć z tym, że do 2017 r. cięcia w wydatkach na zbrojenia mogą osiągnąć w sumie ponad 1 bln dol. To mniej więcej dwa roczne budżety obronne Waszyngtonu. Te cięcia już są dotkliwie odczuwane przez amerykański przemysł, do tej pory obsługujący bez problemu własną, największą maszynerię militarną globu. W oczywisty sposób musi on szukać rekompensaty gdziekolwiek na świecie, na Bliskim Wschodzie, w Azji, no i w Polsce. Czy wiemy, czego tak naprawdę nam potrzeba, a czego nie możemy dać sobie wcisnąć? – Nie bardzo. Mamy kilka priorytetowych i kilka mniej priorytetowych programów obrony, którymi szermują rząd, MON i wszyscy kolejni ministrowie. Wszystkie te programy obarczone są jedną podstawową wadą – bardzo dużym rozrzutem, żeby nie powiedzieć niekompatybilnością. To wynik tego, że w III RP nie zdołaliśmy zbudować ciała integrującego – czegoś, co funkcjonuje w starych demokracjach, a mianowicie urzędu czy agencji ds. uzbrojenia, i co działałoby na podobnych zasadach jak odpowiednie instytucje we Francji, w Niemczech, w Wielkiej Brytanii czy nawet w Szwecji i Finlandii. Ten urząd tworzą dyrektorzy programów, starannie analizowanych w ten sposób, żeby ze sobą korelowały. Mało tego, dyrektor każdego programu odpowiada za jego wykonanie od samego początku aż po złomowanie danego systemu uzbrojenia. I robi to bez względu na wahania polityczne. U nas to raczej niewykonalne. – Bo u nas zmieniają się rządy, ministrowie, wiceministrowie odpowiedzialni za politykę zbrojeniową, a wraz z nimi priorytety w ramach tych programów. Fluktuacje polityczne mają również wpływ na wydatki i programy, na ich realizację, lepszą lub gorszą. Do tego wszystkiego należy dołożyć jeszcze jedną rzecz, a mianowicie to, że struktury, które podejmują decyzje o zakupach i realizują je w sensie proceduralnym, są wyraźnie niewydolne. W Polsce przeprowadzanie przetargów – wyłanianie zwycięzcy, postępowanie prawne w przypadku ewentualnych protestów – strasznie się przeciąga. I to mówię nie tylko ja, ale nawet kolejni szefowie MON. W innych krajach, mających urząd ds. uzbrojenia, harmonizuje się programy, a u nas wojska lądowe robią swój program, powietrzne swój itd. Nie ma zwornika, integracji tych programów, dlatego tak naprawdę potrzebna jest nowa myśl, która by to wszystko zjednoczyła i spowodowała, że rozsądnie wydamy te 130 mld zł. Bo na taką kulturę polityczną jak w Wielkiej Brytanii, gdzie wyznaczony przez opozycję minister obrony gabinetu cieni bierze co tydzień udział w posiedzeniach sztabu urzędującego szefa resortu, aby w przypadku objęcia władzy mógł z marszu wejść w buty poprzednika, nie ma co liczyć. Wyobraźmy sobie pana Macierewicza co tydzień odwiedzającego posiedzenia ministra Siemoniaka… Co zatem taki urząd powinien zrobić? – Zrewidować nasze poszczególne programy w taki sposób, żeby zbudować siły odstraszania. Atak najlepszy Przyjąć założenie, że najlepszą obroną jest atak? – Dokładnie tak. Budowa narzędzi ataku jest o wiele tańsza niż budowa dobrego, w miarę szczelnego systemu obrony. Kiedyś marzono, że polski przemysł zbrojeniowy będzie zyskiwał odpowiednią wiedzę, know-how w zakresie budowy i zasad działania kupowanego sprzętu i że stanie się beneficjentem zagranicznych zaawansowanych technologii produkcyjnych. Do niedawna publicznie mówiono, że w koniecznym procesie modernizacji potencjału obrony przeciwlotniczej kraju miała obowiązywać zasada: polski przemysł zbrojeniowy tworzy detektory, czyli narzędzia obserwacji (detekcji) zagrożenia, oraz system dowodzenia i zarządzania, a dokupujemy jedynie efektory – pięść uderzeniową, czyli rakiety. Wiązało się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2014, 39/2014

Kategorie: Wywiady