Niedźwiedzia przysługa
Po spotkaniu z Leszkiem Millerem kieleccy działacze lewicy uderzyli się w piersi Przygoda z policją wiceprezydenta Kielc, który jeździł po pijanemu, szybko poszłaby w niepamięć, gdyby nie jego partyjni koledzy. Delegaci konwencji miejskiej Sojuszu Lewicy Demokratycznej w tajnym głosowaniu uznali, że powinien on zachować swoją funkcję w kierownictwie partii. Dopiero po reprymendzie od Leszka Millera Zarząd Wojewódzki SLD uchylił decyzję konwencji miejskiej, a kieleccy działacze uderzyli się w piersi. Okazało się, iż delegaci chcieli odwołać skompromitowanego kolegę, ale… im nie wyszło. (Nie)powinien rezygnować Obraz pijanego wiceprezydenta, Zdzisława Chrobota, obiegł niemal wszystkie media dokładnie w tym samym czasie, kiedy Leszek Miller, szef Sojuszu, mówił o czystości kadr i ganił bezprawne zachowania członków swojego ugrupowania. Mówił, że nie będzie tolerancji dla korupcji i nadużywania stanowisk, nie będzie nepotyzmu, kumoterstwa i ochrony kolesiów. Nie będzie taryfy ulgowej dla wybryków i nagannych zachowań. Słowom tym wtórował Krzysztof Janik, sekretarz generalny SLD i na dowód konsekwencji postępowania stwierdził, że owszem, prezydent Chrobot zachował się karygodnie, ale… już nie jest prezydentem. I rzeczywiście, tuż po zdarzeniu w Kielcach na biurku liderów znalazła się pisemna rezygnacja samorządowca ze wszystkich funkcji zarówno w Zarządzie Miasta, jak i w partii. Sprawa wyglądała na zamkniętą. Pozostał tylko wstyd. Zaraz po incydencie rozgorzała dyskusja w kieleckim SLD na temat obsadzenia zwalnianego przez Chrobota stanowiska. Zaczęły się przymiarki i propozycje. Wydawało się, że problemy wiceprezydenta schodzą na dalszy plan, przestaną wkrótce absorbować opinię publiczną i sprawa ucichnie. Jednak po dwóch tygodniach cała historia z członkiem kieleckiego Zarządu Miasta wróciła do mediów jak bumerang i to ze zdwojoną siłą. A stało się tak za sprawą jego kolegów z miejskiej organizacji SLD. Podczas kieleckiej konwencji Sojuszu odbyło się tajne głosowanie, w sprawie przyjęcia rezygnacji Zdzisława Chrobota z członkostwa we władzach Rady Miejskiej SLD. Za przyjęciem dymisji głosowało 45 delegatów, ale – o dziwo! – przeciwnych było 57, a 30 osób wstrzymało się od głosu. Wynik głosowania przyjęto owacjami. Później jednak żaden z delegatów nie chciał publicznie przyznać się, jak głosował. Zachowanie delegatów jest tym bardziej niezrozumiałe, że tuż po incydencie Zarząd Miejski SLD wydał oświadczenie, w którym domagał się dymisji wiceprezydenta. Po głosowaniu na konwencji Chrobot złożył pisemne oświadczenie, w którym konsekwentnie podtrzymał decyzję o rezygnacji z funkcji partyjnych i samorządowych. Stanowisko władz krajowych SLD w podobnych sprawach jest jasne: żadnej pobłażliwości i tolerancji dla bezprawnych zachowań członków partii. Dlaczego w Kielcach stało się inaczej? Kozioł ofiarny? Działacze miejskiego SLD wyrobili sobie zdanie na temat zdarzenia z udziałem wiceprezydenta, które pokazała telewizja. “Zdzisiu został wystawiony. To była prowokacja” – uznali zgodnie. W Ratuszu mówi się, że cała sprawa została ukartowana. – Po prostu nadarzyła się okazja, wiedzieli, że Zdzisiu niewiele może wypić, więc będzie łatwym celem – mówi jeden z działaczy kieleckiego SLD, który chce zachować anonimowość. – To nie był przypadek. Chyba nikt nie myśli, że policja i ekipa telewizyjna mają tyle szczęścia, by na swojej drodze napotkać członka władz miasta, który nietrzeźwy wsiada za kierownicę? Ktoś zadzwonił po policję, ktoś, kto razem ze Zdzichem imprezował, innego wytłumaczenia nie ma. To miał być cios w lewicę, a Chrobot był tylko kozłem ofiarnym, przypadkowym celem. Wątpię, by komukolwiek zależało na wykończeniu właśnie jego, personalnie. To po prostu miał być człowiek z SLD i to na stanowisku, zwykły Kowalski nie zrobiłby na nikim wrażenia, ale wiceprezydent to co innego… Poza tym niewielu wie, że to nie były zdjęcia autorskie stacji, która pokazała zdarzenia tego feralnego wieczoru. Telewizja odkupiła je od firmy, która wcześniej współpracowała przy wyborczej kampanii prezydenckiej Mariana Krzaklewskiego. To też zbieg okoliczności? Sam zainteresowany ani przez chwilę nie próbował kwestionować faktu, iż był nietrzeźwy. Twierdził tylko, że nie miał zamiaru prowadzić auta, bo wiedział, że nie jest w stanie, a tylko “siedział i czekał na wsparcie”. Policja odebrała wiceprezydentowi prawo jazdy i odwiozła do izby wytrzeźwień. Badanie alkomatem wykazało, iż we krwi samorządowca było ponad 2 promile alkoholu. Grozi mu kara od grzywny do 2 lat więzienia. Źle się stało… Nikt racjonalnie nie potrafi









