Żywioł zwyciężył

Woda opada, potrzeby rosną

Nowosądeckie

W siedzibie Zarządu Okręgowego Polskiego Czerwonego Krzyża przy ul. Studenckiej w Krakowie nieustający zgiełk. Dzwonią telefony stacjonarne i komórkowe. Wchodzą i wychodzą ludzie. Dyżurujące panie podają sobie zeszyty, w których zapisują nazwiska i numery kontaktowe wolontariuszy. Tych, którzy zawożą dary własnymi samochodami. Każdy, kto zabiera dary, musi potem wrócić z potwierdzeniem ich dostarczenia. Podobnie upływa dzień za dniem w innych instytucjach organizujących pomoc dla powodzian, a więc w Caritas Archidiecezji Krakowskiej i siedzibie Polskiej Akcji Humanitarnej.
Supermarket Billa na krakowskim Prądniku Białym. Przy obu wejściach i obok punktu skupu butelek ustawiono kosze. Są wypełnione darami.
Drugi koniec miasta, ulica Kapelanka. Hipermarket Tesco. Dary zbierają ludzie z PCK. Centrala kieruje tu wolontariuszy z samochodami, a ci od razu wyruszają w trasę.
Pomoc dla powodzian organizują też redakcje gazet i lokalne stacje telewizyjne. Na Rynku Głównym odbyły się już aukcje przedmiotów podarowanych przez znanych ludzi. Mistrz olimpijski w chodzie – Robert Korzeniowski – przekazał zegarek, kierowca rajdowy – Leszek Kuzaj – samochodowe rękawice, Adam Małysz – kask i koszulkę, w których skakał podczas Pucharu Świata.
W Skawince koło Lanckorony na drzewach i płotach poprzypinano kartki z instrukcjami, gdzie zwracać się o pomoc i co robić w razie ponownego zagrożenia. Potok Cedron, który przed powodzią można było przeskoczyć, pokazał swą siłę.
Kilkanaście metrów od urwiska, za domem Mieczysława Kurki, na dnie jaru leży coś, co było samochodem. Dobrze widać koła. Reszta jest okręcona gałęziami i kompletnie pogięta. – Co z nami będzie? – powtarza jak w transie właściciel domu. Za domem urwisko, a przed nim skarpa, która w każdej chwili może się osunąć.
W Skawince kompletnie zniszczone są wały przeciwpowodziowe, powyrywane zbrojone płyty, którymi umocniono brzegi. Zdzisław Szambelan stracił jedną czwartą domu. Woda urwała część piętra, parteru i piwnicy.
Nowy Sącz, ul. Falkowska. Dwa domy zsunęły się razem ze zboczem 10 metrów w dół. Zagrożone są kolejne budynki. Do mieszkańców tej okolicy nie można niczym dojechać. Wszystko trzeba zanieść w rękach.
Gródek nad Dunajcem. Kilkudziesięciu żołnierzy z VI Batalionu Szturmowo-Desantowego z Gliwic przywiozło koparki i spycharki. Będą one pracować tam, gdzie ogromnych drzew i naniesionych przez wodę głazów nie da się usunąć w inny sposób. Zniszczonych jest 80% gminnych dróg. Zniknęły też drogi powiatowe. Do Przydonicy dotrzeć można tylko potokiem.
Lachowice, gmina Stryszawa. To tu osunęła się ziemia, zabierając ze sobą kilkanaście domów. Dach nad głową straciło prawie 50 osób. Geolodzy z krakowskiej AGH uznali, że na tych terenach nie będzie już można budować. Zbocze wolno osuwa się nadal. Jeśli zejdzie do potoku, wieś zostanie zalana.
Sąsiedzi z ocalałych domów pomagają tym, którzy wszystko stracili. – Dwaj może sześcioletni chłopcy przynieśli swoje maskotki i po torbie cukierków dla kolegów, którzy zostali bez niczego. Byli bardzo przejęci, a mnie zakręciła się łza w oku – opowiada Janusz Duliński, który w ciągu dwóch dni własnym samochodem przejechał z darami ponad 800 kilometrów.
Maków Podhalański, ul. Kościelna. Wciąż trwa odgruzowywanie po nawałnicy. Z powodu braku łopat, rękawic i taczek burmistrz miasta, Stanisław Pawlik, musiał odesłać z kwitkiem wolontariuszy, którzy chcieli pomóc w sprzątaniu. W kasie miasta nie ma już pieniędzy. Odraczane są terminy płatności za paliwo i żywność dla strażaków pracujących przy porządkowaniu.
Budzów. Od Zembrzyc trzeba piechotą pokonać kilka kilometrów. Dzięki konwojom z darami mieszkańcy mają jedzenie i wodę. Potrzebują środków przeciwko komarom, pieluch i paliwa do koparek i traktorów. Największą jednak ich bolączką jest zrujnowany most w Budzowie Centrum. Wójt gminy, Jan Najdek, żalił się, że władze wyższego szczebla, mimo apeli, nie zainteresowały się tym problemem. Na razie do drugiej części miasta można przechodzić przez kładkę, a dojechać tylko amfibią.
Oświęcim, ulica Skłodowskiej-Curie. W siedzibie PKPS trwa zbieranie darów dla powodzian. Do Przeciszowa wysłano chleb i wodę mineralną. Potrzebne są też: odzież, kołdry, koce, ręczniki, śpiwory, środki czystości. Starszy mężczyzna przyniósł właśnie komplet pościeli, matka z małym dzieckiem na ręku – pudło proszku do prania.

Majka Lisińska-Kozioł,

dziennikarka „Dziennika Polskiego”


Dokąd z pomocą?
Strona internetowa wszystkich organizacji pozarządowych: www.powodz.ngo.pl

POLSKI CZERWONY KRZYŻ prowadzi zbiórkę darów w siedzibie Zarządu Głównego w Warszawie ul. Mokotowska 14, tel. (0-22) 628-52-01 oraz w oddziałach lokalnych.
CARITAS POLSKA czeka na dary w swych placówkach:
– Warszawa: skwer Kardynała Wyszyńskiego 6, tel. (0-22) 838-49-09; pieniądze można wpłacać na konto Caritas Polska PKO BP SA I O/Centrum w Warszawie, nr 90-10201013-122640130 z dopiskiem: „Kataklizmy w Polsce”.
– Kraków: „Pomoc dla powodzian w Małopolsce”; ul. Bronowicka 78, w godz. 9-15. Konto Caritas Archidiecezji Krakowskiej: Bank Spółdzielczy Rzemiosła w Krakowie nr 85890006-111197-27006 „Na Powodzian”.
– Gdańsk: punkty pomocy powodzianom przy ul. Równej 14 i Jesionowej 6, tel. (0-58) 345-47-96.
POLSKA AKCJA HUMANITARNA przyjmuje wpłaty oraz dary rzeczowe we wszystkich biurach:
– Warszawa: ul. Szpitalna 5, klatka A, lok. 2, tel (0-22) 828-88-82, 828-90-86.
– Łódź: ul Piotrkowska 85, tel. (0-42) 630-34-28 (nr konta: WBK Oddz. Łódź 10901304-726900-128-00-0 z dopiskiem „Powódź”).
– Kraków: ul. Rynek Główny 29, tel. (0-12) 421-57-71.


Liczy się każda para rąk

Wolontariusze z całej Polski pomagają w usuwaniu zniszczeń

Powodziowy kataklizm zmobilizował tysiące Polaków. Ludzie zgłaszają się do punktów pomocy społecznej, organizacji charytatywnych i urzędów miast nie tylko z darami. Chcą pracować przy ich sortowaniu, pakowaniu, ładowaniu, pomagają w usuwaniu skutków zniszczeń. Przeważają uczniowie szkół średnich, studenci, ale nie brakuje też osób w średnim wieku, a nawet emerytów. To jednak wciąż za mało…

W Nowym Sączu prawie 200 wolontariuszy pracuje w pięciu punktach miasta. Z łopatami pomagają na bieżąco w usuwaniu nieczystości. Do miasta przyjechali też wolontariusze z Niemiec, studenci z nowoczesnym sprzętem. Na apel lokalnych mediów do urzędu miasta codziennie zgłasza się kilkadziesiąt osób chętnych do pracy, także z innych regionów Polski.
– Jednego dnia zgłosiło się do nas 20 uczestników pobliskiego obozu harcerskiego, ale młodzieży przebywającej na wakacjach i oferującej pomoc jest znacznie więcej – mówi Agnieszka Szeliga, rzecznik urzędu miasta.
W Ostrowcu Świętokrzyskim prace koncentrują się na usuwaniu mułu i naprawie uszkodzonych wałów Szewnianki. Z wolontariuszy utworzono grupy sprzątające błoto, gałęzie i śmieci. Do każdej ciężarówki przydzielono czteroosobową ekipę, odbierającą od mieszkańców kontenery ze śmieciami. Harcerze pomagają w dezynfekcji domów.
W Gdańsku wolontariusze kierowani są do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. – To w większości młodzi ludzie, którzy w wakacje mają czas i chętnie zajmują się wydawaniem i sortowaniem darów – mówi Iwona Flisiakowska z gdańskiego Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Niezwykle pomocni okazali się studenci psychologii, którzy odwiedzają powodzian, rozmawiają o ich problemach, doradzają. Niektórzy studenci pomagają pracownikom socjalnym w terenie i w punktach pomocy, inni wykonują żmudną papierkową robotę w biurze ośrodka. Wiele osób oferuje do dyspozycji swe samochody. Urzędnicy często muszą odmawiać chętnym z odległych regionów, którzy chcą przyjechać na dwa, trzy dni, ponieważ nie mogą im załatwić zakwaterowania i wyżywienia. Dlatego cieszy ich każda informacja, że ktoś przyjedzie z własnym namiotem i śpiworem. – Zgłosiła się do mnie pani z Warszawy, która chce dwa tygodnie poświęcić pomaganiu gdańskim powodzianom. Bardzo nas to cieszy, bo pierwsza partia aniołów – tak zwykliśmy mówić o tych, którzy pomagają powodzianom już od kilku tygodni – jest już po prostu wyczerpana fizycznie – mówi Anna Dunajska z MOPS.
PCK nie narzeka na brak ochotników. Codziennie pracownicy odbierają kilkadziesiąt telefonów od ludzi w różnym wieku, którzy chętnie oddają swój wolny czas do dyspozycji organizatorów zbiórek.
Organizacje charytatywne nie korzystają odpłatnie z usług prywatnych firm spedycyjnych, mogą jedynie polegać na dobrej woli kierowców, którzy za darmo zechcą jechać z darami kilkadziesiąt czy nawet kilkaset kilometrów. Henryk Kazimierczak z łódzkiej centrali PAH narzeka na zbyt małą liczbę ludzi do pakowania darów. Kierowców też jest za mało. Stąd w wielu lokalnych gazetach, stacjach radiowych i telewizyjnych wciąż pojawiają się apele o pomoc wolontariuszy.

Anna Konecka


W centrum ratownictwa

Warszawa

Krajowe Centrum Koordynacji Ratownictwa i Ochrony Ludności w Warszawie przy ul. Podchorążych to miejsce, gdzie łączą się wszystkie nitki walki z wielką wodą. Za pulpitem w dużej sali urzęduje jeden z czterech oficerów dyżurnych kraju. Jego dyżur trwa 24 godziny. Do niego spływają meldunki z województw, to on przygotowuje raporty – w najgorętszym czasie co trzy godziny, teraz co sześć – dla rządu i resortu spraw wewnętrznych, oraz decyduje, dokąd posłać ratowników.
Za stanowiskiem oficera stoją wielkie tablice. Po lewej stronie zapisano miejscowości, w których obowiązuje alarm, po prawej – te, gdzie ogłoszono pogotowie. Zapisów z lewej jest znacznie mniej.
– Gdy powódź uderzyła, było odwrotnie – mówi mł. brygadier Witold Maziarz. Na innej tablicy pełno informacji: „Toruń – pompy” i numer telefonu, „Kulminacyjna fala – Szczecin godz. 20”. Nieco z boku – telefony połączone z policją, strażą pożarną, dyrekcją dróg publicznych i innymi ważnymi instytucjami.

Podamy nawet numer domu
Oficer dyżurny kraju, Grzegorz Fejgin, posyła właśnie pięć kompanii powodziowych w rejon Torunia, Włocławka, Solca Kujawskiego i Fordonu. Do wzmacniania wałów skierowano też studentów warszawskiej szkoły pożarniczej. Kulminacyjna fala na Wiśle ma aż 450 km długości, a najgorsze nie jest jej czoło, lecz koniec, bo wtedy wały są już rozmiękczone. Do Warszawy przyjeżdżają kompanie z Wrocławia, te mazowieckie już wcześniej ruszyły do Sandomierza. Mł. bryg. Jacek Mrozowski, szef Centralnego Odwodu Operacyjnego, decyduje o przesunięciu kompanii śląskich i małopolskich na Podkarpacie.
Przy kilkunastu stanowiskach z komputerami i telefonami pracują młodzi oficerowie. Nadchodzą dane o liczbie ewakuowanych (na początku sierpnia – 15 tys. osób). Padają krótkie informacje o zestawach pompowych, pytania o kontenery ze sprzętem do zwalczania powodzi, o geowłókninę (maty do usztywniania obwałowań), o worki z piaskiem. Dla woj. kujawsko-pomorskiego przygotowano 280 tys. worków z piaskiem. W razie potrzeby można uruchomić dodatkową produkcję 80 tys. worków na dobę, ale w kraju jest jeszcze pół miliona worków w zapasie.
Na wielkiej mapie zaznaczono tereny mogące ulec zatopieniu oraz czas przepływu wód. – Mamy dokładne dane. Mogę podać numer domu na Kujawach, który zostanie podtopiony i porę, kiedy to nastąpi – mówi mł. bryg. Witold Maziarz.

Dzwonią bez przerwy
W sąsiednim pokoju trwa stały dyżur przy czterech telefonach. Tu dzwonią ludzie, prosząc o informacje na temat zagrożenia powodziowego, zgłaszają się ci, którzy pragną pomóc. Sekcyjna Mirosława Wójcik po raz kolejny podnosi słuchawkę: – Tak, kolonie w Bieszczadach są bezpieczne. Droga do Ustrzyk jest przejezdna. Dzwoni przedstawiciel niemieckiej grupy młodzieżowej przebywającej na Mazurach, pytając, jak mogą pomóc. Ktoś inny pyta o Żuławy: – Według naszych informacji Żuławy są bezpieczne.
Andrzej Dryszel

Krajowe Centrum Koordynacji Ratownictwa i Ochrony Ludności rozpoczęło działalność w ubiegłym roku. Zostało stworzone po doświadczeniach z 1997 r. po to, by powstał jeden spójny system, koordynujący w skali kraju wszystkie działania, podejmowane w razie zagrożenia.


Każdy daje, co może

Ostrowiec Świętokrzyski

W gabinecie dyrektora Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Ostrowcu Świętokrzyskim urywają się telefony. Dzwonią z instytucji, firm, stowarzyszeń i samorządów, by zaoferować swoją pomoc powodzianom. – Nie spodziewaliśmy się aż takiego wsparcia i solidarności całego kraju – mówi dyrektor Stanisław Fiolik. – Od pierwszych godzin powodzi nie czujemy się osamotnieni.
Już w środę rano, 25 lipca, ekipa radia RMF FM z helikoptera informowała o sytuacji w mieście i apelowała o pomoc. To właśnie radio zorganizowało pierwsze duże transporty żywności i wody, a potem odzieży. W mieście pojawiły się zaraz dary z kieleckiego PCK. Firma Procter&Gamble podarowała powodzianom: 12 tys. butelek ace, tysiące opakowań proszku vizir, płynu pan proper, pampersów. Przyjeżdżały samochody z artykułami spożywczymi, konserwami, mąką, kaszą, mlekiem. Mleczarnie z Włoszczowy i Opatowa dostarczały kefir, maślankę i śmietanę, piekarnie Złoty Kłos i Małgorzatka – chleb, prywatna masarnia Mariana Kuzki – wędliny.
Bar Smak z ulicy Karmelickiej w Krakowie przyjechał z kuchnią polową i serwował grochówkę. Ekstraklasa, w której gra miejscowa drużyna KSZO, wpłaca na konto powodzian dochody z piłkarskich spotkań – Zagłębie Lubin i Górnik Zabrze przekażą blisko 24 tys. zł, ponad 10 tys. zł wpłynie z meczu Zagłębie Lubin-Odra Wodzisław, ponad 13 tys. zł z pojedynku Górnik Zabrze-KSZO Ostrowiec.
Z darami spieszą ośrodki pomocy społecznej z Konina i Wieruszowa. Do miasta docierają od nich transporty z kołdrami, poduszkami, na konto wpływają pieniądze. Specjalny transport szykuje gmina Piaseczno pod Warszawą, której Mazowiecki Urząd Wojewódzki przydzielił Ostrowiec pod opiekę. Zbiórkę przeprowadza firma Tabex w Legionowie, by w ten sposób podziękować prezydentowi miasta, Janowi Szostakowi, za uratowanie przed zalaniem jej filii w Ostrowcu. Potrzebna jest jeszcze pomoc konkretnym rodzinom w remoncie ich domów czy zakupie sprzętu gospodarstwa domowego. Przydałyby się materiały budowlane, cement, cegły i pustaki.
Przyszło dużo ofert kolonii dla dzieci powodzian. Już w ubiegłą sobotę 42 z nich pojechało do Popowa koło Warszawy, 62 do Kielc. Kilkudziesięcioosobowe grupy odjechały do Bielska-Białej, Pisza, Nysy. Niebawem następni koloniści pojadą do Dziwnowa i Gołdapi. – Zaraz pojawiły się zarzuty, że wysyłamy dzieci miejscowych prominentów – ubolewa Wiesława Maj z Zarządu Miasta, która nadzoruje wypoczynek. – Nie patrzymy, z jakiego domu pochodzą, jedynym kryterium jest to, czy są z terenów zalanych.
Darów rzeczowych jest sporo i łatwo je rozdzielać, gorzej z pieniędzmi, które państwo przyznało powodzianom. Biurokracja w tym przypadku sięgnęła szczytu. Pracownicy MOPS byli przerażeni ogromem prac. Zgodnie z wytycznymi zaczęli przeprowadzać wywiady, wypełniając bardzo szczegółowe, kilkunastostronicowe ankiety. Około 30 osób całymi dniami rozmawiało z poszkodowanymi i dotychczas udało im się zdiagnozować 300 rodzin, a jest ich blisko 1500. Wreszcie zareagował wojewoda świętokrzyski, Wojciech Lubawski, i publicznie podał, że w sytuacjach nadzwyczajnych pracownicy socjalni wypełniają tylko tę część ankiety, która pozwala określić sytuację rodziny oraz stan zniszczeń i strat.
Od początku tragedii mieszkańcom nieustannie pomagają strażacy. Nie wszyscy patrzą na nich przychylnie. Mieszkańcy bloków, w których dzień wcześniej wypompowano wodę z piwnic, następnej nocy wygonili strażaków, bo przeszkadzała im zbyt głośna praca pompy na sąsiedniej ulicy. – Z przykrością przyjąłem oskarżenia o pobieraniu opłat przez moich ludzi – mówi komendant powiatowy PSP, Jarosław Dąbrowski. – Strażacy nie biorą żadnych pieniędzy od powodzian. Najwyżej szklankę herbaty czy kromkę chleba.
Andrzej Arczewski


Prezydenci Gdańska wzięli za powódź

Prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz i wiceprezydent, Adam Landowski, przerwali urlop, bo miasto dotknęła powódź. Wiceprezydenta z urlopu odwołał prezydent, więc pan Landowski z Austrii przyleciał do Gdańska samolotem. Koszt powrotu wyniósł dwa tysiące zł. Międzynarodowy pociąg z Wiednia kosztuje 250 zł. Prezydent Adamowicz leciał z Tunezji i deklarował, że wraca z własnej woli. A potem okazało się, że odwołał go wiceprzewodniczący Rady Miasta, Maciej Lisicki. By formalnościom stało się zadość, odpowiednie papiery Lisicki podpisał… po fakcie. Koszt prezydenckiego powrotu to pięć tysięcy zł. Obaj panowie do najuboższych nie należą. Powodzianie ze św. Wojciecha (dzielnica Gdańska) mają ogromne pretensje do prezydenta i jego zastępców, że zostawili ich bez pomocy, że ich otoczenie jest jedną ruiną, a do tej pory nie dostali ani grosza i żyją na krechę w kiosku spożywczym. Biurokracja pomocowa wymaga kupy papierów, które muszą wypełnić powodzianie: 18-stronicowy kwestionariusz, wywiad środowiskowy (w kolejności) zbierze opieka społeczna, trzeba też przedstawić zaświadczenie o zarobkach i z ZUS-u. Wtedy – być może – dostaną te swoje 1800 zł na rodzinę. Pieniądze za powrót z urlopu za prezydentów załatwili urzędnicy. Władza przyjechała, władza dostała. Widać prezydentom najbardziej potrzebne było wsparcie finansowe, bo biedni zarabiają miesięcznie jakieś 8-10 tys. zł na rękę.

(rot)

Wydanie: 2001, 32/2001

Kategorie: Wydarzenia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy