Schröder – Stoiber: niepewność do ostatniej chwili Niemcy wybrali nowy parlament. Liberalny magazyn „Die Zeit” kilka dni wcześniej poradził czytelnikom, aby cieszyli się przedwyborczym stanem niepewności, gdyż nazajutrz po 22 września elektorat nie uniknie kaca. Kto mógłby bowiem cieszyć się z kolejnych czterech lat gabinetu Schrödera, gdy kanclerz i jego drużyna już po jednej kadencji wyglądali na tak zużytych, że mogli liczyć na polityczne ocalenie tylko dzięki katastrofalnej powodzi? Przywódca chadeckiej koalicji, Edmund Stoiber, zdołał zaś wzbudzić uczucie przesytu w ciągu zaledwie dwóch tygodni, zachowując się jak zwycięzca. Od tej pory sama myśl o koalicji pod wodzą Stoibera jest równie deprymująca jak perspektywa piątego gabinetu Helmuta Kohla. Kanclerz Schröder odkrył problemy społeczno-gospodarcze zadziwiająco późno, kandydat Stoiber stracił zainteresowanie nimi „niesamowicie wcześnie”. Trudno powiedzieć, który z obu konkurentów będzie bardziej skuteczny w cementowaniu obecnego zastoju. Kiedy pisaliśmy ten artykuł, nie było wiadomo, komu społeczeństwo niemieckie powierzyło rządy. Zgodnie z sondażami (które zazwyczaj po wyborach okazują się niedokładne), dwa główne bloki, obecna koalicja socjaldemokratów i Zielonych oraz chadecy pod wodzą premiera Bawarii Stoibera i liberałowie z FDP (potencjalni sojusznicy CDU/CSU), miały mniej więcej równe poparcie. W niemieckiej grze kolorów możliwe były więc co najmniej cztery konstelacje: czerwono-zielona (kontynuacja obecnego rządu), czerwono-żółta (SPD i FDP), czarno-żółta (CDU/CSU i FDP) oraz czerwono-czarna (SPD i chadecy – wielka koalicja, czyli „małżeństwo słoni”, jak obrazowo piszą dziennikarze nad Łabą i Renem). Polityczni rywale dokonywali nadludzkich wysiłków, aby zdobyć kilka metrów na ostatniej prostej. Jak stwierdził dziennik „Die Welt”, hasła wyborcze zmieniały się z godziny na godzinę. Minister spraw wewnętrznych Bawarii Günther Beckstein, „czarny szeryf”, przewidywany szef MSW w federalnym gabinecie Stoibera, jął domagać się gromko ograniczenia napływu obcokrajowców, zgodnie z programem „integracja, nie imigracja”. Złośliwi zwrócili uwagę, że właśnie Bawaria nie szczędzi wysiłków, aby sprowadzić jak najwięcej polskich pielęgniarek. Kanclerz Schröder próbował zdobyć wyborcze głosy, rzucając koło ratunkowe upadającemu koncernowi telefonii komórkowej Mobilcom. Komentatorzy przypomnieli, że wszystkie zagrożone bankructwem firmy, które obecny rząd federalny usiłował ocalić, i tak poszły na dno. Stoiber nie pominął okazji, aby wystąpić jako rzecznik „małego człowieka”: „Kiedy upada niewielka firma, w drzwiach staje komornik, kiedy jednak pada wielki koncern – zjawia się kanclerz z pieniędzmi!”. Wreszcie wiceprzewodniczący FDP, kontrowersyjny Jürgen Möllemann, znów uderzył w werbel antysemityzmu, krytykując premiera Izraela Szarona i wiceprzewodniczącego Rady Żydów w Niemczech, Michaela Friedmana. Lewicowy dziennik „Taz” napisał, że asy, które politycy w ostatniej chwili wyciągali z rękawa, są równie niewiarygodne, jak ich programy partyjne. W związku z tym po wyborach przecierać oczy ze zdumienia będą wszyscy – instytuty badania opinii publicznej, zwycięzcy i przegrani, najbardziej zaś zaskoczeni będą wyborcy „tym, co znowu nabroili”. W każdym razie nowy rząd federalny stanie w obliczu zadań ogromnych, których właściwie nie sposób zrealizować bez poparcia głównych sił politycznych kraju i w ciągu jednej kadencji. Przede wszystkim kanclerz i szef dyplomacji będą musieli uporządkować napięte stosunki z głównym sojusznikiem, Stanami Zjednoczonymi. Kanclerz Schröder wywołał transatlantycki sztorm, zapowiadając, że Republika Federalna nie weźmie udziału w irackiej „awanturze”, nawet pod egidą Narodów Zjednoczonych. Komentatorzy podkreślają, że nie jest ważne, co politycy rządu niemieckiego powiedzieli, ale w jaki sposób to uczynili. „New York Times” ujął to ironicznie: „Nawet jeśli sekretarz generalny ONZ Kofi Annan osobiście chwyci za karabin i poprowadzi atak, Niemcy nie wyślą ani jednego żołnierza, aby obalić Saddama”. Nowojorski dziennik oskarżył Schrödera, że jest bardziej proarabski niż Liga Arabska. „New York Times” sugeruje, powołując się na słowa byłego niemieckiego ministra obrony Rudolfa Scharpinga, że Berlin upatruje przyczynę konfliktu w Zatoce Perskiej w… Żydach. Rząd RFN uważa jakoby, że prezydent Bush potrzebuje wojny w Iraku, by w wyborach zdobyć dla swych politycznych przyjaciół poparcie wpływowego żydowskiego lobby. Gazeta ostrzega, że niemiecki
Tagi:
Krzysztof Kęciek









