W kinach zapanowała moda fantasy i straszne bajki dla dzieci Bracia Grimm nie są wielkimi baśniopisarzami. Nie w najnowszym filmie Terry’ego Gilliama. Bohaterowie „Nieustraszonych braci Grimm”, marzyciel Jakub (Heath Ledger) i jego bardziej praktyczny brat Will (Matt Damon), to dwójka oszustów, którzy jeżdżą po niemieckich wsiach, wyłudzając pieniądze za uwalnianie mieszkańców od zjaw. Sęk w tym, że wszystkie te maszkary są ich własnej produkcji. Ale prawo i porządek zaprowadzają w tym czasie wojska napoleońskie i francuski generał Delatombe aresztuje pogromców kucharki kanibalki z Piernikowej Chatki (za jakich uchodzą Grimmowie). By ocalić życie, Jakub i Will mają odkryć, kto porywa małe dziewczynki w tajemniczym lesie w pobliżu wioski Marbaden. Wstępują na teren, gdzie działa prawdziwa magia… Wizjonerska baśń, fantastyczna wizualnie, wkracza wraz z nimi w las motywów z bajek braci Grimm – m.in. Kopciuszka, Jasia i Małgosi, Śpiącej Królewny – zgrabnie wplątanych w scenariusz. Do tego szczypta iście pythonowskiego poczucia humoru. Reżyserowi można wiele wybaczyć, choćby dziwaczne akcenty, z jakimi mówią aktorzy, i to, że drewniany Matt Damon ma kłopot nie tylko z brytyjską wymową, lecz także z opanowaniem peruki, a nadzorca braci, spec od tortur Cavaldi (Peter Stormare), jest tak karykaturalny, że już nieśmieszny. Bo poza wszystkim ten film to porywający hołd dla duetu wielkich bajkopisarzy, dotykający sedna ich działalności, kontrastujący racjonalizm francuskiego oświecenia z magią i tajemnicą niemieckiego romantyzmu. A także hołd dla baśni. Dla salonów, narodu i dzieci W rzeczywistości bracia Grimm byli szacownymi naukowcami, Jakub sformułował jedno z praw fonetycznych, uważa się go także za ojca studiów o historii Niemiec. Z ekranowymi postaciami mają jednak coś wspólnego – oni też byli nierozłączni. Nawet gdy Wilhelm poślubił Henriettę, Jakub zamieszkał z nimi. Przyszli na świat w niemieckim Hanau w drugiej połowie lat 80. XVIII w., w odstępie roku. Ich ojciec był prawnikiem i obaj poszli w jego ślady, wybierając kierunek studiów. Już na Uniwersytecie w Marburgu zaczęli kolekcjonować ludowe baśnie i legendy przekazywane z pokolenia na pokolenie. W 1812 r. wydali zbiór „Baśnie domowe i dziecięce”, a później ponad 200 opowieści. Opublikowali także prace na temat niemieckiej mitologii. Zainteresowanie baśniami wynikało z fascynacji językiem, historią, kulturą niemiecką i z pobudek patriotycznych. Gromadzili te opowieści, by Niemcy mogli odrzucić przekonanie o barbarzyńskim pochodzeniu. Gilliam nie omieszkał zwieńczyć filmu przesłaniem o potędze baśni, ale również o sile słowa pisanego. Bo choć większość bajek świata ma anonimowe korzenie, to na hasło bajkopisarz w europejskim kręgu kulturowym padają nazwiska Perrault, Grimm, Andersen. Czyli tych, którzy owe historie spisali. Bo tylko ostatniemu z nich udało się wprowadzić zupełnie nowe mityczne motywy. Grimmowie nie byli pierwsi. Sto lat przed nimi ludowe opowieści spisywał, poddając je lekkiej stylizacji, Charles Perrault, podobnie jak oni wykształcony prawnik. Sam nie uważał siebie za bajkopisarza, interesował się matematyką, medycyną, hydrologią, mechaniką i architekturą. Był pisarzem, autorem esejów, poematów, sztuk teatralnych. Wierzył, że literatura powinna się stale rozwijać. Bajki zapisywał dla swoich dzieci, a także ku uciesze francuskich salonów (na dworze Ludwika XIV był nadzorcą budowli królewskich). Ich wybór opublikował anonimowo w 1679 r. jako „Baśnie matki Gęsi”. To on przyswoił kulturze europejskiej „Kopciuszka”, opowieść zapisaną już na papirusach starożytnych Egipcjan. Jego baśnie zyskały popularność, trafiły pod strzechy, a potem wieśniacy opowiadali je… braciom Grimm, bo znali je jako ludowe historie. Stąd w zbiorach i Perraulta, i Grimmów są te same bajki. Te same, ale nie takie same. Według braci Grimm, losy Śpiącej Królewny wieńczy ślub z księciem, natomiast francuski autor dodaje jeszcze postać matki pana młodego, pochodzącej z rodu wilkołaków, która ma chrapkę na młodą królową. Wszystko jednak kończy się dobrze. Z folkloru czerpał także Hans Christian Andersen, ale zaledwie 10 spośród ponad 150 jego historii ma korzenie w ludowych podaniach. Większość z nich – na przykład „Dziewczynkę z zapałkami”, „Brzydkie kaczątko, „Małą syrenkę” – wymyślił sam, czasem dramatyzując własne frustracje, kompleksy i wspomnienia smutnego dzieciństwa. Dziwak, egocentryk, uzależniony od podziwu innych – jak opisuje
Tagi:
Katarzyna Długosz









