Muzyczne Oscary

Muzyczne Oscary

Kompozytorzy filmowi kolekcjonują nominacje do nagrody Akademii. Rekordziści mają ich po kilkadziesiąt Sztuka to czy nie? Tarcia na linii kompozytorzy muzyki poważnej-twórcy muzyki filmowej raczej nie skończą się nigdy. Ci pierwsi na ogół z góry patrzą na wszelkie filmowe utwory. Zwłaszcza że czasem do pisania partytur ekranowych biorą się utalentowani samoucy. Właściwie najłatwiej obrazić „poważnego” kompozytora stwierdzeniem, iż jego najnowsze dzieło brzmi jak muzyka filmowa… Jednak nawet wśród znakomitych artystów zgody co do tego nie ma. Wojciech Kilar dość lekceważąco traktuje swoją twórczość filmową – jako źródło dochodu, a nie dumy. A tymczasem Philip Glass kilka lat temu głośno narzekał, że bardzo chętnie napisałby muzykę do megaprodukcji w rodzaju „Władcy Pierścieni”. Tylko że nikt mu tego nie zaproponował, bo uważany jest za autora muzyki klasycznej, wysublimowanej (mimo że przecież filmem się parał niejednokrotnie). I tak źle, i tak niedobrze. Moc nominacji Kinomani takich problemów nie mają, głosują nogami, a raczej portfelami, bo dziś muzyka filmowa to silna gałąź przemysłu fonograficznego, ścieżki dźwiękowe zaś osiągają sprzedaż porównywalną z hitami gwiazd popu i rocka. Ich przesłuchanie czy zwykła wycieczka do kina udowadniają natomiast, że muzyce w filmie często daleko do ideału – stanowienia pewnego kontrapunktu, swego rodzaju komentarza do akcji filmu, nierozerwalnie związanego z konkretnym obrazem. Dominują bezpłciowe, ckliwe albo napuszone ilustracje. Bo przecież muzyka musi być. Zwłaszcza że jest świetnym narzędziem promocyjnym (na przykład piosenka). Z drugiej strony, zdarzają się dzieła godne sal filharmonii, co już kilka lat temu docenili organizatorzy słynnych letnich koncertów muzyki poważnej w Londynie, BBC Proms. A to z pewnością nobilitacja. Rzadko już dzisiaj zdarza się współpraca reżyser-kompozytor jak za czasów Prokofiewa ilustrującego muzyką filmy Eisensteina, kiedy wspólnie uzgadniali charakter i czas trwania każdej sekwencji filmu. Tak się składa, że do uszu i serc Amerykańskiej Akademii Filmowej zwykle trafiają ścieżki dźwiękowe z wielkich hitów. Wielu artystów równie utalentowanych – a niektórzy stwierdziliby, że nawet bardziej – czeka na swego Oscara bez skutku. Mimo kilku nominacji. Dziwić się temu zbytnio nie należy. W końcu na zwycięzcę kategorii „najlepsza muzyka” głosuje cała Akademia (tylko nominacje są w gestii branży), a ta nie składa się przecież z samych posiadaczy słuchu absolutnego. W tym roku jedna z legend Hollywood, John Williams, zyskując dwie kolejne nominacje, osiągnęła ich zawrotną liczbę – 43. Czyli wychodzi na to, że na połowie oscarowych gali (5 marca odbędzie się 78. uroczystość) siedział na widowni jako nominowany. Do niedawna jednak Williams nie stał na szczycie rekordzistów. „Gonił” systematycznie Alfreda Newmana. I dopiero teraz się z nim zrównał. Newman – u nas mniej znany – ma natomiast na koncie rekordową liczbę zdobytych statuetek – aż dziewięć (Williams ma ich pięć). A nominowany był m.in. za muzykę do „Wszystko o Ewie” i „Jak zdobywano Dziki Zachód”. Moc była zawsze z Johnem Williamsem. Jak mogło być inaczej, skoro to autor słynnego „Marsza imperialnego” z „Gwiezdnych wojen” (i rzecz jasna ścieżki reszty dźwięków we wszystkich sześciu częściach). Urodzony w 1932 r. kompozytor zilustrował muzycznie prawie sto filmów. Na początku swojej działalności zajmował się głównie oprawą muzyczną do seriali telewizyjnych. W latach 70. zasłynął muzyką do „Tragedii Posejdona”, „Płonącego wieżowca” czy „Szczęk” (Oscar ’75). Jego dzieło to także ścieżki z „Urodzonego 4 lipca”, „Nixona”, „JFK” „Listy Schindlera” i „Szeregowca Ryana”. Muzykę Williamsa znają miłośnicy Harry’ego Pottera (pierwszych trzech części cyklu), Indiany Jonesa czy E.T. Williams ma to szczęście, że współpracę z nim cenią giganci hollywoodzcy – George Lucas, Oliver Stone. A ze Stevenem Spielbergiem – jak sam mówi – prawie się już ożenił. Skomponował muzykę do wszystkich filmów tego reżysera od czasu „Koloru purpury”. Najbardziej kontrowersyjnym Oscarem Williamsa była statuetka za „Skrzypka na dachu”. Film był bowiem przeniesionym na ekran musicalem autorstwa Jerry’ego Bocka. Williams muzykę jedynie zaadaptował i uczestniczył przy jej nagraniu jako dyrygent. Ale i ścieżka do „Gwiezdnych wojen”, nie była do końca oryginalną robotą Williamsa, bo wykorzystał tu w nowym opracowaniu motywy zaczerpnięte

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2006, 2006

Kategorie: Kultura