Czesi nie piszą swojej historii

Czesi nie piszą swojej historii

Są momenty, w których bycie mądrym to za mało – trzeba walczyć o rzeczy, które cenisz Petr Zelenka – (ur. w 1967 r. w Pradze) czeski reżyser i scenarzysta. Pisze dramaty i scenariusze do wszystkich swoich filmów, a także dla innych. „Samotni” nakręceni na podstawie jego scenariusza przez Davida Ondříčka zostali uznani za jeden z najważniejszych filmów twórców młodego pokolenia. Poprzedni film Zelenki, „Bracia Karamazow”, był polsko-czeską koprodukcją i przyniósł mu Złote Lwy za reżyserię i najlepszy film. Najnowszy obraz „Zagubieni” można właśnie oglądać na ekranach polskich kin. Geneza pańskiego nowego filmu „Zagubieni” prowadzi do Polski. – Rzeczywiście pomysł na film przyszedł mi do głowy podczas promocji „Braci Karamazow” w Polsce wiosną 2009 r. Występowałem w programie radiowym z publicznością na żywo. Moim skromnym polskim tłumaczyłem, o czym jest film. Pozytywne reakcje ludzi zainspirowały mnie i skłoniły do napisania scenariusza. W Polsce zazdrościmy wam, Czechom, umiejętności opowiadania o historii w zabawny, pełen dystansu sposób. U nas to wciąż bardzo rzadkie zjawisko. – Podobnie sytuacja wygląda w Czechach. Nie jestem typowym przedstawicielem czeskiej szkoły filmowej ani czeskiego humoru. Czesi uważają mnie za bardzo specyficznego reżysera. Humor „z Zelenki” nie jest typowo czeskim humorem. W moim kraju powstaje mnóstwo poważnych filmów historycznych, które przypominają polskie. Też są pełne martyrologii? – Nie aż tak, ale wszystko dzieje się w nich na poważnie. Czy w takim razie pańska twórczość uchodzi za wywrotową, kontrowersyjną? – Sam nie uważam, że jestem takim twórcą, chociaż uchodzę za kogoś może nie tyle kontrowersyjnego, ile dziwnego, specjalnego. Jak na pańskie filmy reaguje czeska publiczność? – Ludzie, którzy znają moją twórczość, wiedzą, czego się spodziewać – ich reakcje są podobne do reakcji polskiej publiczności. Jednak widzowie, którzy wcześniej nie mieli ze mną do czynienia, są mocno zaskoczeni. W filmie porusza pan temat porozumienia z Monachium o zajęciu części Czechosłowacji przez III Rzeszę. Jak mówi się o tym w Czechach? – Niestety, Monachium nadal nie jest u nas tematem szerokiej dyskusji. I film tego nie zmienił, nie zapoczątkował żadnej debaty, bo nie był hitem kasowym. Chciałbym, żeby było inaczej, żebyśmy rozpoczęli ogólnonarodową dyskusję o tym wydarzeniu i o jego poważnych następstwach, również tych z lat późniejszych: zajęciu Czechosłowacji przez Związek Radziecki w 1948 r. czy radzieckiej inwazji z roku 1968. Za każdym razem pojawiał się ten sam wzór – zastanawialiśmy się, czy odpowiedzieć walką, ale ostatecznie tego nie robiliśmy. Ciągle to samo: „Czy możemy walczyć? Nie? OK, w takim razie tego nie robimy”. Powtarza się to w czeskiej historii na okrągło i zawsze znajdował się ktoś, kogo za to winiliśmy, ale nigdy nie winiliśmy siebie samych. W Polsce mamy tę samą tradycję, też zawsze szukamy kogoś, kogo można obwiniać. – Owszem, ale wy walczycie. W Czechach świetnie się mają ignorancja i strach. Boimy się ludzi za granicą, ale nic o nich nie wiemy, tworzymy więc sobie wrogów fantomowych. Od lat jesteśmy przeświadczeni, że coś jest nie tak z Unią Europejską, ale nie do końca potrafimy powiedzieć co. Mamy poczucie, że robi nam ona krzywdę, ale nie wiadomo jaką ani w jaki sposób. I nikt nie fatyguje się, by w temat się zagłębić. A jesteśmy przecież dobrowolnie członkami UE, która zmienia czeskie prawo na lepsze. Sam tego doświadczyłem. W jaki sposób? – Na produkcję „Braci Karamazow” poprosiliśmy o dofinansowanie z Unii. Dostaliśmy je, ale pod warunkiem że mój producent będzie wobec mnie uczciwszy. To ludzie z Unii zadbali, aby dofinansowanie było uczciwe – nie pozwolili czeskiemu producentowi podpisać ze mną niekorzystnej dla mnie umowy. Pomyślałem wtedy: „Wow, naprawdę jestem chroniony przez unijne prawo. Unia rzeczywiście coś dla mnie robi”. To fantastyczne uczucie. Gdzie w Czechach mają poczucie, że Unia nie jest taka fajna – na wsi czy w miastach? – W Czechach istnieje kultura miasta – wsie nie są tak zaludnione. W Polsce jest o wiele większe zróżnicowanie. Dawno nie byłem we wschodniej Polsce, ale domyślam się, że sytuacja w małych, wschodnich wioskach jest zupełnie inna niż w Krakowie, we Wrocławiu czy w Warszawie. Czesi właściwie żyją w dużych miastach, najwięcej oczywiście w Pradze. W stolicy żyje 20% ludności

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 43/2016

Kategorie: Kultura