Oklaski cichną i trzeba szukać czegoś nowego

Oklaski cichną i trzeba szukać czegoś nowego

Warszawa 26.10.2015 Bartosz Porczyk - aktor. fot.Krzysztof Zuczkowski

Jeśli widz wstanie i powie jak na „Dziadach”: „Stul pysk, ty gnoju, to świętość narodowa”, to nic, ja i tak z góry zakładam dialog Bartosz Porczyk – (ur. w 1980 r.) debiutował w 2002 r. w łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza. Zawodowo jest związany z Wrocławiem – w latach 2004-2006 pracował w Teatrze Muzycznym Capitol, a od 2006 r. jest aktorem Teatru Polskiego. Za rolę Gustawa w „Dziadach” w Polskim w reżyserii Michała Zadary, która była wydarzeniem sezonu, otrzymał Nagrodę im. Aleksandra Zelwerowicza i nominację do Paszportu „Polityki”. Niedawno reżyserował pan „Amadeusza” Petera Shaffera we wrocławskiej szkole teatralnej. To przypadek czy świadomy wybór? A może tęsknota, bo w „Amadeuszu” pan debiutował? – Od „Amadeusza” się zaczęło. To było moje pierwsze wyjście na scenę – grałem różne drobne role, byłem lokajem, jakimś świętym, zakonnicą. Wtedy byłem na drugim roku, spektakl robili studenci czwartego roku pod opieką Waldemara Zawodzińskiego, więc to było dla mnie ekscytujące wydarzenie – już samo wejście najpierw na scenę studyjną, a później do Teatru im. Jaracza, gdzie „Amadeusz” został przeniesiony. Potem zapomniałem o tym spektaklu, a bardzo go lubiłem. Wtedy się zastanawiałem, którego z głównych bohaterów mógłbym zagrać, czy Salieriego, czy Mozarta. Najpierw myślałem o Mozarcie, bo jest taki fajny, biedny, ale dzisiaj myślę, że Salieri ma znacznie więcej do zaoferowania. Kiedy zostałem pedagogiem, szukałem materiału, w którym można by tak podzielić role, żeby każdy student miał swój czas na zagranie. Dlatego mój wybór padł na „Amadeusza” – bo było co dzielić. Chciałem pokazać studentów z jak najlepszej strony: i muzycznej, i ruchowej, i aktorskiej. Dawno zaczął pan tę pedagogiczną przygodę? – Dwa lata temu. Miał pan za dużo wolnego czasu? – Dlaczego? Jest pan człowiekiem niesłychanie zajętym, a tu jeszcze szkoła… – Bez przesady. To nie tak. Jeśli podejmuję się jakiegoś zadania, poświęcam mu bardzo dużo czasu i uwagi. Choć rzeczywiście aktorom czas jest stale podkradany. Aktorzy zawsze narzekają: jedni uważają, że są niewykorzystywani, drudzy, przeciwnie, że nadużywani. A do której kategorii pan się zalicza? – Waham się. Nie chcę na nikogo zwalać, myślę, że sami sobie ścielimy to łóżeczko. Od nas zależy, ile tego czasu przeznaczymy na pracę i na ile poświęcimy się, żeby wykonać zadania. Ludziom, z którymi uwielbiam pracować, nie umiem odmówić, ale nie lubię pracy tygodniowej, na szybko, króciutkiej. Lubię projekty, którym poświęcamy całą uwagę, starając się zrobić coś ambitnego. A praca w serialu? – To inna sprawa. Jedziemy na plan, nagrywamy 50 scen, żeby było szybciej i taniej. I później wracamy do domów po nocach. Natomiast projekty teatralne, muzyczne, jeżeli mają być dobre, wymagają czasu, na te dwa-trzy w roku trzeba się zdecydować i tego się trzymać. Stąd moje pytanie o pedagogikę, którą pan się zajął dodatkowo. – Sprawia mi to niesamowitą frajdę. Prowadzę zajęcia z piosenki aktorskiej, ale to nie jest tylko piosenka. Zabawne, bo kiedyś z powodu piosenki chcieli pana wylać ze studiów. – Głównie z powodu umuzykalnienia. Byłem zagrożony, nie najlepiej mi szło. Wtedy nie wiedziałem, że wygram przegląd piosenki aktorskiej, nagram płytę, a później będę piosenki uczył w szkole teatralnej. Zaczynam od piosenki aktorskiej, ale wiem, że czekają mnie większe wyzwania w szkole, na co z góry się cieszę, bo uczę się tam bardzo dużo. Czyli nie tylko pan uczy, ale i się uczy? – Jeszcze pamiętam, czego się boi student, kiedy wiele rzeczy jest kompletnie obcych, a nie ma skąd brać odpowiedzi. Dlatego rozumiem swoich podopiecznych, udaje nam się znaleźć świetny język. Chodzimy razem na swoje spektakle, oni chodzą na moje, więc mówimy skrótami, szyframi, rozumiemy się. Nie chcę, żeby ktokolwiek u mnie się bał. Strach dla aktora jest czymś paraliżującym, tylko czasami motywującym. Wierzę, że aktor szczęśliwy robi piękniejsze i lepsze rzeczy. Dlatego stwarzam moim młodym kolegom komfortową atmosferę w pracy, pozwalam im podważać moje zdanie, kłócić się ze mną. Trzeba wypuszczać ich w świat z poczuciem, że są dobrzy, żeby wygrywali castingi i zdobywali role. Nie można im mówić, że jeszcze mają czas, bo to im podcina skrzydła. Panu podcinano, nie chował się pan w inkubatorze, nie zawsze kolekcjonował nagrody i zachwyty. To była droga pod górkę, a pan się piął wbrew przeszkodom. – Zaczęło się już od taty.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2016, 2016

Kategorie: Kultura