Niewygodni lokatorzy

Niewygodni lokatorzy

SGGW zaprowadza porządki na przejętym osiedlu. Mieszkańcy boją się, że za chwilę nie będą mogli wyjść przed dom Pani Józefa Książek, lat 85, otrzymała z rąk listonosza list polecony. W lewym górnym rogu koperty widniał stempel Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. W środku pismo z podpisem kanclerza i prośbą o usunięcie z posesji wszelkich „naniesień i płotów” oraz „udostępnienie” terenu posesji na potrzeby uczelni. Posesja to dom z ogrodem, w którym państwo Książkowie zamieszkali po przyjeździe do Warszawy w latach 50. Tutaj wychowali dzieci i tutaj się zestarzeli. Pan Książek, już na emeryturze, zwykł przesiadywać na huśtawce przed domem. Żadne miejsce nie zasługuje na miano domu bardziej niż to, w którym spędziło się najlepsze lata życia. Pani Książek nie potrafi powstrzymać łez, kiedy mówi o całej sprawie. Córka Zofia uspokaja matkę. – Ty byś nie przeżywała? Taki strach, że ludzie będą ci chodzić za płotem jak na Marszałkowskiej? – obrusza się starsza pani. Właściciele a najemcy Mąż pani Książek był jednym z pierwszych absolwentów Wydziału Inżynieryjno-Ekonomicznego Rolnictwa SGGW (nr dyplomu Ek 30/56). Po skończeniu uczelni otrzymał nakaz pracy w Państwowej Centralnej Szkole Państwowych Ośrodków Maszynowych i Spółdzielni Produkcyjnych. Szkoła zapewniła im mieszkanie zakładowe w świeżo wybudowanych domkach jednorodzinnych na osiedlu Ursynów, dzisiaj Nowoursynowska 164. Był rok 1956. W tamtych czasach Ursynów to były sady, a osiedle znajdowało się na obrzeżach stolicy. Dzisiaj z trzech stron jest otoczone przez SGGW: z jednej strony pałac Niemcewicza, siedziba rektora; z drugiej Wydział Inżynierii Produkcji; naprzeciw nowy kampus uczelniany. Możliwość ucieczki do tyłu odcina Skarpa Warszawska. Po likwidacji PCSPOMiSP w 1956 r. osiedle kilkunastu budynków wraz z lokatorami przejęła SGGW i traktuje je jak część swojego kampusu. W tej optyce mieszkańcy nie są właścicielami, tylko najemcami, ze wszystkimi tego konsekwencjami: nie mogą na własną rękę niczego budować ani dokonywać remontów. Z kolei mieszkańcy czują się tam u siebie – bo jak inaczej czuć się w miejscu, gdzie się mieszka od niemal 60 lat? Zachowania związane z poczuciem zadomowienia, takie jak uprawianie ogródka i postawienie składziku na opał, według uczelni musi sankcjonować prawo. A skoro są najemcami, to nie sankcjonuje. Każdy domek to odrębny przypadek, więc uczelnia procesuje się z każdą rodziną osobno. Tu chodzi o warsztat samochodowy, tam o komórkę, gdzie indziej o gołębnik. A prawo, choć w Polsce twarde, jest również nierychliwe. Procesują się więc ponad dekadę. Jeszcze do niedawna wydawało się, że uczelnia chce się pozbyć kłopotliwych lokatorów. Części z nich zaoferowano mieszkania, które większość odrzuciła jako nieprzystające standardem do tego, do czego przyzwyczaili się przez lata. Skorzystała jedna osoba. Jak tylko się przeniosła, jej domek zburzono. Jedna sprawa definitywnie zamknięta; kawałek ziemi odzyskany. Państwo Książkowie otrzymali propozycję zamieszkania w innym budynku na terenie osiedla, wielorodzinnym, trochę z tyłu, tuż przy skarpie, w lokalu po zmarłym profesorze. Zgodzili się, pod warunkiem że uczelnia wyremontuje pomieszczenia. Wyglądało na to, że się dogadali. Czekali na sygnał do przeprowadzki, aż sąsiedzi powiedzieli im, że do tego lokalu wprowadził się ktoś inny. Plotka głosiła, że to krewny jednego z pracowników uczelni. Sprowadził się wraz z hordą psów, dla których na tyłach budynku wydzielono wybieg. Miłośnik czworonogów już tam nie mieszka. SGGW oferty nie ponowiła. W każdym domku można usłyszeć historię podobnego nieporozumienia. Półtora domku zabite dechami – Upierdliwi są – krótko podsumowuje działania SGGW pan spod nr. 23. Naniesienia, do usunięcia których wzywa go szkoła, to składzik na opał (dom ogrzewany jest piecem) i gołębnik ze stadem gołębi ozdobnych. Obok nieużywane poletko. – Jak je uprawiałem, to kazali oddać. Myślę sobie, oddam, i tak już nie mam siły uprawiać. Oni mi na to, że mam oddać nie tylko pole, ale też teren wokół domu. Chcieli mi zostawić cztery metry od każdej ściany. Gołębiarz pola już nie uprawia, reszty nie oddał. Nr 23 to bliźniak. Druga połowa jest niezamieszkana, odkąd właściciele zmarli. Zabito ją dechami, a ogród zdziczał i zarósł. Zimą opuszczona połowa domu zabiera ciepło z mieszkania ostatniego lokatora spod nr. 23. Po drugiej stronie uliczki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 49/2011

Kategorie: Kraj