Niewypalony dyrektor

Niewypalony dyrektor

Ludzie spoza teatru nie mają prawa nim rządzić Henryk Talar – świetny aktor o bardzo ciekawej osobowości. Jeden z najlepszych Czeladników w „Szewcach” Witkacego w dziejach naszego teatru, ostatnio Porfiry w „Zbrodni i karze” oraz moderator turnieju telewizyjnego „Rosyjska ruletka”. Dwukrotnie w ostatnim dziesięcioleciu zaryzykował objęcie dyrekcji teatru. – W III Rzeczypospolitej był pan dwukrotnie dyrektorem i kierownikiem artystycznym teatru w miastach średniej wielkości, w Częstochowie i w Bielsku-Białej. Jak układają się dziś stosunki teatru z władzami lokalnymi? – Potrzebna jest mądrość i fachowość z obu stron. Oprę to na konkretnym przykładzie. Wojewoda częstochowski, pan Marek Graj (jeszcze istniało województwo częstochowskie), miał taki stosunek do teatru, że czuło się, iż i jemu teatr jest potrzebny. Natomiast w Bielsku-Białej, moim rodzinnym mieście, gdzie – mówiąc trochę na wyrost – chciałem zrobić najlepszy teatr w Polsce, nie powiodło mi się między innymi z tego powodu, że zarówno mnie, jak i drugiej stronie nie starczyło umiejętności w wymianie poglądów na temat teatru. Właściwie nawet nie chodziło o wymianę poglądów. Nie mogłem się zgodzić, by osoby wysoko czy niżej usadowione w różnych związkach decydowały o artystycznym kierunku teatru. Przykładem na to, że w dobrym teatrze demokracja bywa (i jest?) destrukcyjna, niech będą do dzisiaj rozbite niektóre sceny, nawet wybitne. – Co zadecydowało o pana odejściu z teatru w Bielsku-Białej? – Bielski zespół wydawał się szczęśliwy, że jesteśmy zapraszani do najważniejszych ośrodków teatralnych, że jeździmy za granicę, że artyści po raz pierwszy grają w filmie, że wreszcie teatr bielski gra wartościowe sztuki nie tylko na porankach. Poczułem się po ludzku artystycznie osamotniony kiedy tylko kilka osób stanęło na moim kamieniu, a reszta wraz ze związkowcami przygotowywała swój program na brzegu. Stało się to po ogromnym sukcesie „Mistrza i Małgorzaty” w Wiedniu, po tym, kiedy teatr otrzymał grand prix śląskiego festiwalu, po wybitnym spektaklu Teresy Kotlarczyk, w trakcie pracy Feliksa Falka nad tekstem Głowackiego, w trakcie artystycznych przygotowań do „Anhellego” pana Królikiewicza. Myślę, że te „przygotowania” też miały wpływ na samopoczucie związkowców. Nie mogłem wyrazić zgody, by ludzie z zewnątrz mieli prawo do współrządzenia teatrem i ustalania jego artystycznego kształtu. Zrezygnowałem sam, tuż po sukcesach teatru, zorientowałem się bowiem, że zespół już wyczuł zapach zmian. Działo się to w momencie, kiedy nowej ekipie udało się w Bielsku przejąć władzę w mieście, a wyznawcy pomyśleli, że mogliby przejąć władzę także w teatrze. Powołuję się na te okoliczności, by pokazać, że na prowincji amatorzy wyrządzają wiele krzywd. – Amatorzy we władzach? – I we władzach, i w kierownictwach teatrów. Taka prowincja zasługuje na swą nazwę. – Zdumiewa mnie to, ponieważ Bielsko-Biała miała opinię miasta, gdzie teatr ma się dobrze. Wspomina się dyrekcje Józefa Pary, Mieczysława Górkiewicza, po wojnie grywał tam często Ludwik Solski… – …i w dalszym ciągu by tak było, gdyby nie czas, kiedy nowe caryce i nowi królewicze uwierzyli, że są panami i zbawcami również w teatrze. „Solidarność” miała ze sobą bogactwo ludzi, idei, moc wszystkiego, co najpiękniejsze, sam kiedyś byłem jej członkiem. Ale tak jak wylewająca rzeka pochłonęła, potopiła wszystko, co dobre i co złe. Wszystko razem poszło do tego naszego wspólnego gnojowiska. Martwi mnie to, co mówię, do tej pory drzemało to we mnie, teraz poruszam ten temat po raz pierwszy, jestem bowiem przekonany, że dla twórczych ludzi nie ma nic bardziej dokuczliwego niż otaczająca ich amatorszczyzna. – We wzajemnych relacjach? – Tak, również w relacjach z władzą lokalną. Jestem przekonany, że gdyby w Bielsku pozostały władze, które mnie angażowały, mógłby tam powstać dobry teatr. – Można by zatem powiedzieć, że polityka – zresztą nie wiem, czy chodzi o politykę, czy też o ideologię – mocno odciskała się na pańskiej dyrekcji w Bielsku-Białej? – Chyba tak, skoro wytrzymałem jedynie półtora roku. Musiała mi dopiec, albo też ja nie wytrzymałem napięcia. Wiem, że życia nie da się przejść na skróty. Chciałem, żeby się spełniło, ale nie miałem już serca, by czekać na sukces – musiałem więc iść naprzód bez niego. – Czy druga strona adresowała do teatru jakieś konkretne zamówienia? – W teatrze chciał rządzić związkowiec. Chciał być dyrektorem, kierownikiem artystycznym, doradcą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 18/2003, 2003

Kategorie: Kultura