Część działaczy SLD powinna służyć lewicy już tylko poprzez… zaniechanie Prof. Andrzej Jaeschke, prawnik i politolog, wiceprzewodniczący SLD – Czego boi się dzisiaj wiceprzewodniczący SLD? – Najbardziej obawiam się dobrych sondaży. Boję się, że coraz lepsze notowania mogą w wielu naszych działaczach zrodzić przypuszczenie, że ich czas wcale nie minął. Że wciąż jest szansa załapania się na różne funkcje polityczne. Szansa na ponowne wypłynięcie. Tego bym nie chciał. Dlatego kiedy wielu moich kolegów z satysfakcją patrzy na najnowsze sondaże, ja jestem w pewien sposób zaniepokojony. – W SLD nie wyciągnięto więc żadnych wniosków? – Wyciągnięto. Czy do końca? Można się o to spierać. W zależności od tego, z kim rozmawiam, raz patrzę na wszystko bardziej optymistycznie, innym razem mniej. Po czterech latach rządów SLD wiem, że ludzie oczekują od nas lewicowego etosu. Etosu nie tyle nawet w kategoriach programu, ile postaw. Nie da się ukryć, że najbardziej zaszkodziły nam te elementy w działalności poszczególnych ludzi, które temu etosowi zaprzeczały. Wszelkiego typu afery, niegodziwości. Często nawet niedokonywane przez konkretnych ludzi, ale przez nich tolerowane. To wszystko jest sprzeczne z emocjonalnym rozumieniem bycia człowiekiem lewicy. – A dlaczego czasem jest pan mniej optymistyczny? – Cała klasa polityczna w Polsce przeżywa kryzys. To, co dzisiaj obserwujemy, nie jest kryzysem państwa, bo ono w istocie rzeczy całkiem nieźle funkcjonuje, ale kryzysem klasy politycznej. Za dużo ludzi weszło do elity politycznej zbyt szybko. Są młodzi, niedoświadczeni, słabo wykształceni. A brak dojrzałości powoduje mniejszą odpowiedzialność. Mniejsze myślenie kategoriami państwa, większe kategoriami partii. A wówczas nie dba się o rozwiązywanie problemów, ale o to, „kto kogo i czyje będzie na wierzchu”. W SLD jest bardzo wiele osób, które znajdują się w nim nie tylko ze względów najogólniej rzecz biorąc ideowych. Część ludzi traktuje politykę jako sposób na życie. A czasem – tak mi się wydaje – tylko przypadek zadecydował, że są tu, a być może powinni być gdzieś indziej. Albo w ogóle nie powinni w polityce funkcjonować. – Są też ci, których czas dawno minął. Ich „powrotu” do pierwszego szeregu SLD boi się pan najbardziej. Dlaczego nie chcą oddać pola? – Wie pan, ja zawsze staram się wczuć w sytuację tych osób. I sam sobie odpowiadam: a czy oni w istocie mają inne wyjście? – Ale nie o nich przecież chodzi? – I właśnie stąd walka. Walka, którą zaczęliśmy w SLD podczas formułowania list wyborczych. Trzeba jednak pamiętać, że dokonywaliśmy operacji na żywym organizmie. Bo w partii są ludzie, w dodatku targani różnymi emocjami. Ludzie, którzy mają swój status życiowy, swoje przyzwyczajenia. Część z nich jest przywiązana do sprawowania władzy. A od tego, jak sądzę, nie jest łatwo się oderwać. Niektórzy zaś umieją niewiele więcej niż to, co nazywa się politykowaniem. A czasem niestety politykierstwem. – Dlaczego w tej walce zabrakło konsekwencji? – Zrobiono tyle, ile w danej sytuacji można było zrobić. Polityka jest sztuką kompromisu. Oczywiście, można się spierać, czy zrobić mniej, czy też nie robić nic. Dla mnie odpowiedź jest oczywista. Proces zmian musi być kontynuowany przy budowaniu nowych list wyborczych. Bo nowe twarze będą elementem uwiarygodniającym lewicę. – A kto jest dzisiaj twarzą lewicy? – Niewątpliwie ludzie z kierownictwa SLD. Przede wszystkim Wojtek Olejniczak i Grzesiek Napieralski. Ale nie tylko wiek jest tu wyznacznikiem. Twarzami są również osoby, które dobrze przysłużyły się lewicy i przede wszystkim państwu, działając na różnych szczeblach administracji. Ludzie, którzy uczciwie i efektywnie wykonywali swoje obowiązki, nie splamili się różnego typu niegodziwościami, które w SLD miały miejsce. To ludzie bez zarzutu, nie w kontekście politycznym, bo przeciwnicy polityczni zawsze będą uwagi formułować. Ale ci, którzy codziennie rano przeglądając się w lustrze mogą patrzeć na siebie bez niesmaku. Takie osoby odbudują medialne oblicze partii. – Dla wielu twarzą lewicy jest wciąż Józef Oleksy. Martwi to pana? – Zewnętrzny obraz SLD budują przede wszystkim media. A tam nie widzę, by za wiodącą twarz lewicy był uznawany obecnie Józef Oleksy. Cenię go i szanuję. Ale nie zawsze
Tagi:
Tomasz Sygut